Wszystko zaczęło się od miłości do gór. Trekkingi i wspinaczki w Tatrach, Dolomitach i Alpach w końcu doprowadziły ją w 2002 roku do Nepalu – w najwyższe góry świata. Góry w tym kraju okazały się dla Edyty Stępczak pięknym tłem innej, sięgającej dużo głębiej i jeszcze mocniej chwytającej za serce historii. Wyjątkowa duchowość mieszkańców, kulturowa mozaika oraz bolesne problemy kraju leżącego u podnóży Himalajów stały się magnesem o globalnym zasięgu i niebywałej sile.
Postanowienie, aby zamieszkać w Nepalu, nie słabło przez lata studiów w Polsce oraz w Hiszpanii. Po ośmiu latach od swojej pierwszej wizyty, w 2010 r., Edyta Stępczak wyjechała w końcu do Nepalu. Pierwszych kilka tygodni mieszkała w Kathmandu, po czym przeprowadziła się do sąsiedniego miasta, „spokojniejszego i mniej chaotycznego” – jak mówi – Patanu. W tym okresie Edyta pracowała jako wolontariusz hiszpańskiej fundacji na rzecz edukacji dla dzieci zmarginalizowanych. W 2015 roku, gdy planowała swój powrót do Polski w celu uformowania książki ze zbieranych przez lata notatek, region, w którym mieszkała, nawiedziło trzęsienie ziemi o mocy 7,8 stopni w skali Richtera. Edyta odłożyła chwilowo plan powrotu do ojczyzny i pozostała na miejscu, aby pomagać ofiarom kataklizmu.
Jednak w końcu, gdy stało się jasne, że na miejscu więcej zdziałać się nie da, Edyta powróciła do Europy. Tu, zbierając potrzebne środki, mogła pomagać skuteczniej. Wspólnie z Dineshem Tamangiem powołała do życia działający do dziś projekt Healing Haku (www.healinghaku.org) na rzecz mieszkańców wioski Haku, całkowicie zniszczonej podczas kataklizmu. Wtedy też Edyta rozpoczęła prace nad książką, której premiera odbyła się we wrześniu br.
Michał Gurgul: Dla większości Polaków pocztówka z Nepalu przedstawiać powinna jeden z najwyższych szczytów świata. Dla Ciebie góry są raczej tłem – co znajduje się na pierwszym planie?
Edyta Stępczak: Dla mnie też wszystko zaczęło się od gór. O podróży do Nepalu marzyłam, kiedy zaczęłam się wspinać, w szkole średniej. A pojechałam tam po raz pierwszy na studiach, powodowana właśnie chęcią zobaczenia Himalajów. Nepal nie zawiódł, znalazłam wszystko to, po co tam pojechałam. A nawet to, czego nie szukałam. Bo okazało się, że warunki życia tamtejszych ludzi wywarły na mnie większe wrażenie niż himalajskie szczyty. Przyjechałam więc do Nepalu jako miłośniczka gór, ale wyjeżdżałam jako aktywistka. Z postanowieniem, że wrócę tam któregoś dnia, jednak już w innym charakterze, do pracy społecznej.
Kiedy tam zamieszkałam, w 2010 roku, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, jaki to nieznany i niezrozumiały kraj. I fascynujący, choć jednocześnie bardzo trudny. Kiedy zaczęłam odkrywać ogrom wyzwań, z jakimi mierzą się na przykład nepalskie kobiety, góry skarlały. A zatem i chwała z ich zdobywania. Prawdziwa walka toczyła się nie w strefie śmierci, a na nizinach. I nie o sportowy rekord czy ekstatyczne doznania z pogranicza mistycyzmu dzięki obcowaniu z potęgą natury, a o godność. Przeciwnik też był inny. Pod względem średniej wzrostu Nepalczycy to jeden z najniższych narodów na świecie. Paradoksalnie jednak to oni – ich sprawy, ich walka – przysłonili mi Himalaje. Te stały się tłem – ale jak spektakularnym!
Rozumiem, że dla wrażliwej osoby, piękne otoczenie przygasa nieco w obliczu problemów Nepalu, takich jak sytuacja kobiet, o której wspomniałaś. Możesz rozwinąć ten wątek?
Wielu Nepalczyków zwracało moją uwagę na zasadniczy paradoks: podczas gdy boginie otacza się w tym kraju dewocyjnym kultem i czcią, kobiety są poniżane, eksploatowane, odmawia im się szacunku i podstawowych praw. Popularne nepalskie powiedzenie głosi, że urodzić się kobietą to oznaka złej karmy…
Bohaterkami „Burki…” (https://web.facebook.com/Burkawnepalunazywasiesari/) są ofary różnych form przemocy i uciemiężenia, któremu są poddawane z racji swojej płci oraz wynikającego z niej niskiego statusu społecznego i prawnego.
Gdyby chcieć opisać sytuację Nepalek w jednym zdaniu, podsumować ją w kilku słowach, wystarczyłoby powiedzieć, że główną przyczyną śmierci wśród nepalskich kobiet w wieku produkcyjnym jest samobójstwo. A o tym, co kryje się za tym lapidarnym, hasłowo ujętym stwierdzeniem, opowiadam szczegółowo na wielu stronach „Burki…”.
Ale to nie jedyna prawda o Nepalkach. To także Amazonki, inspirujące, wspaniałe, silne kobiety. Piszę więc także o ich wielkich osiągnięciach, projektach i organizacjach, którymi kierują. To kobiety, które zostały docenione na świecie przez swój wkład w walkę o prawa kobiet i, szerzej, o prawa człowieka. Przykładem choćby Indira Ranamagar, wybrana przez BBC jedną z najbardziej inspirujących kobiet świata, czy Charimaya Tamang, wyróżniona nagrodą przyznawaną przez amerykański departament stanu bohaterom działającym na rzecz wykorzenienia współczesnego niewolnictwa (Heroes Acting to End Modern-day Slavery). I wiele innych, którym oddaję głos w tej książce. Te historie dowodzą, że z dala od cliché Sherpów, opiewanych od lat w literaturze jako herosi, Nepal skrywa innych, dotąd anonimowych bohaterów – kobiety.
To jeden z przewodnich tematów Twojego reportażu. O sytuacji kobiet w Nepalu powiedziałaś kiedyś: „To bardzo niewygodna pozycja, w rozkroku między tradycją, w której są zakotwiczeni, która ich ogranicza jak sztywny gorset, a aspiracjami i dążeniami do nowoczesności”. Możesz rozwinąć tę myśl?
To określenie, które charakteryzuje sytuację zarówno nepalskich kobiet, jak i tamtejszych ludzi młodych, o których również piszę w „Burce…”.
Ludzie młodzi mają dostęp do Internetu, amerykańskiego i europejskiego kina, tak jak i my, i ten nowoczesny świat kusi ich, rozbudza w nich określone aspiracje i dążenia. Nie mogą ich jednak realizować, bo sprzeciwiają się temu starsze, przywiązane do tradycji pokolenia, stojące na straży dawnego porządku i obyczajów.
Rodzice (ci, których na to stać) wysyłają więc dzieci do szkół w Ameryce, Wielkiej Brytanii czy Australii, gdzie młodzi Nepalczycy chłoną nowe idee, poznają inne wartości, obcują z prawami człowieka, wolnością wyboru, równością płci i szans. A po powrocie do kraju czeka na nich wybrany przez ojca partner życiowy i zaplanowana co do joty przyszłość. Ten rozdźwięk powoduje w nich konflikt wewnętrzny, który przejawia się nierzadko w dramatycznej formie.
Jeśli chodzi o kobiety, powoli budzi się w nich świadomość ich praw, m.in. pod wpływem ruchów feministycznych na świecie, z jakimi stykają się dzięki mediom. Znajdują się więc w momencie przełomu – już nie godzą się na to, na co godziły się ich matki i babki, ale jeszcze nie ma w nepalskim społeczeństwie gotowości na równość płci. Dopiero o nią walczą. Dysponują już wprawdzie pewnymi narzędziami w formie przepisów, bo prawo zmienia się stopniowo na ich korzyść, ale to nie prawo ma decydujące słowo, a mentalność. A ta zmienia się najwolniej. Przepisy prawa pozostają więc martwą literą, jeżeli nie ma gotowości i woli stosowania się do nich.
Często jednak nie widzimy tych problemów. W swojej książce „Forget Khatmandu: An Elegy for Democracy” Manjushree Thapa pisze: „Turyści przyjeżdżający do Nepalu widzą piękno tarasów uprawnych, równocześnie pozostają jednak ślepi na trudy pracy tamtejszych rolników”.
Percepcja turysty jest selektywna, to prawda. W Nepalu, w Wietnamie, na Kubie i wszędzie na świecie. Ale to naturalne. Trzeba też zrozumieć turystę, jego cel jest inny – chce odpocząć, pracował cały rok na swoje wakacje… Nie można mieć mu za złe, że szuka przygody, relaksu, przyjemnych doznań.
Nie jest też tak, że jest zupełnie ślepy na otaczającą rzeczywistość. Ale jego realne szanse pomocy temu rolnikowi z przykładu Thapy – nota bene świetnej pisarki – podczas dwutygodniowego pobytu są dość mizerne. Bo przecież nie chodzi o jałmużnę, która na dłuższą metę szkodzi, a o pomoc systemową, czyli rozwiązania, które muszą wypracować sami Nepalczycy.
Ponadto są osoby, które, owszem, starają się dorzucić swoje ziarenko w różnej formie, nawet podczas krótkiego pobytu, i mimo iż nie przyjechały z zamiarem pracy na rzecz miejscowych, a na wakacje, to empatia nie pozwala im na bierność i całkowite oddanie się hedonizmowi.
Spójrzmy na trend, który się utrzymuje od lat i stale rośnie: wolontariaty, zaangażowanie ludzi – nie tylko młodych, choć przeważnie – w działalność społeczną w różnej formie, on jest tego świadectwem. Więc nie byłabym taka surowa wobec turysty. Po prostu skupia się na innych rzeczach, do czego ma prawo.
Zupełnie inaczej z kolei oceniam trzeci sektor w Nepalu, i przemysł pomocowy, oraz wielu obcokrajowców pracujących w agencjach pomocowych w krajach takich jak Nepal, ich wpływ na miejscowych, ich etykę i motywacje. Ale to już zupełnie inna historia, którą opisuję obszernie w mojej drugiej książce o Nepalu, która jest w przygotowaniu, „Huśtawka nad przepaścią”.
Jak rozwój turystyki wpływa na sytuację Nepalczyków? Czy wzmocnienie tej gałęzi gospodarki może okazać się skuteczniejsze niż pomoc organizacji międzynarodowych?
Z pewnością jest to pomocne, pieniądze z turystyki mają ogromne znaczenie, bo trafiają bezpośrednio do ludzi – taksówkarza, właściciela hotelu i restauracji, przewodnika, i tak dalej. To było widoczne zwłaszcza po trzęsieniu ziemi – po nim przyszła kolejna klęska, zapaść ekonomiczna. Turyści na całym świecie, przestraszeni widokiem zniszczeń i ruin, jakim epatowały media, dopóki interesowały się Nepalem, wymazali ten kraj z mapy na kilka sezonów. Co zrozumiałe: nie wiedzieli, co ich tam mogłoby spotkać, czy ostała się infrastruktura, żywność, czy działa komunikacja, czy nie wybuchła epidemia itd. A to dla wielu rodzin oznaczało wówczas głód. Nawet jeśli nie stracili w tragedii bliskich czy dachu nad głową, utracili źródło dochodu. Znam rodziny, gdzie tylko jedna osoba ma pracę, właśnie w sektorze turystyki, i bardzo dotkliwie to przeżyli. Dopiero teraz odradza się ruch turystyczny.
Natomiast, jeśli chodzi o pomoc w szerszym sensie – pomocy zagranicznej, działalności charytatywnej – to chcę bardzo podkreślić, że żadna forma pomocy nie jest skuteczniejsza niż „samopomoc”, tzn. własna przedsiębiorczość.
W przypadku Nepalu mówimy o „mentalności pomocowej” tj. całkowitym uzależnieniu ludzi od pomocy zagranicznej, o czym piszę w mojej drugiej książce. Nepal jest odbiorcą pomocy od ponad 60 lat, co ma katastroficzne konsekwencje: życie z wyciągniętej ręki, uzależnienie od darmowych, niewymagających inicjatywy własnej świadczeń, wykorzeniło w nic niegdyś naturalną przedsiębiorczość.
Dziś niczego już prawie nie produkuje się w Nepalu, przemysł jest śladowy, mimo iż są dostępne niektóre surowce oraz potencjał ludzki – masy bezrobotnych ludzi. Importuje się potrzebne produkty, głównie z Indii, co bardzo osłabia pozycję Nepalu wobec sąsiada i co jest często wykorzystywane w Delhi, żeby wywierać różnego rodzaju presję, wymuszać polityczne ustępstwa. Uzależnienie od donatorów oraz od importu to właśnie skutek pomocy międzynarodowej. Pozwala na to mentalność, w której dokonała się diametralna zmiana: importować zamiast produkować, raczej czekać, aż ktoś zrobi coś za mnie, niż zrobić to samemu. Wartości hołdujące pracy i wysiłkowi własnemu, przedsiębiorczości i aktywności praktycznie wymarły.
Pomoc międzynarodowa jest niezwykle przydatna w określonych okolicznościach, np. w sytuacjach nadzwyczajnych jak kataklizmy, katastrofy naturalne, kiedy potrzebna jest olbrzymia ilość pomocy i to natychmiastowo. Czy też jest ona potrzebna konkretnym grupom społecznym, na przykład dzieciom porzuconym przez rodziców, a więc zupełnie bezbronnym. Ale sam model działalności społecznej musi się zmienić. Dlatego propaguję przedsiębiorczość społeczną i odchodzenie od organizacji pozarządowych w klasycznej postaci. W najszerszym znaczeniu przedsiębiorczość społeczna to działalność biznesowa nastawiona na rozwiązywanie problemów społecznych. Posiada zarazem cechy działalności filantropijnej, charytatywnej oraz biznesu.
Kluczem do walki z biedą jest często właśnie zmiana mentalności. Przedsiębiorczość społeczna wiąże się z wymiernym zyskiem finansowym i korzyścią społeczną, a moja chęć zaszczepienia tego modelu na gruncie nepalskim jest motywowana koniecznością zmiany nastawienia ludzi w potrzebie do własnych okoliczności. Żaden program pomocowy nie będzie tak skuteczny, jak działanie ludzi na własną rzecz .
A jak wygląda pomoc organizacji, z którymi miałaś okazję współpracować?
Healing Haku to główny projekt, w ramach którego koordynujemy programy i projekty na rzecz mieszkańców Haku. Od momentu jego powołania, planując strategię krótko- , średnio- i długofalową, wiedzieliśmy, że nie chcemy popełnić błędów wielu NGO, że należy pomagać mądrze i jak najszybciej przejść do projektów, które kształtowałyby w ludziach przedsiębiorczość i uniezależniały od nas. W fazach początkowych, kiedy brakowało wszystkiego: żywności, ubrań, leków, dachu nad głową itd., nie było to oczywiście możliwe, ale już na kolejnych etapach, zamiast następnych konwojów z gotową żywnością, były nasiona i nawozy do uprawy ziemi czy szkolenia z różnych umiejętności, które mieszkańcy mogli nabyć – po to, aby ci, którzy stracili w trzęsieniu pola uprawne zniszczone przez lawiny kamienne lub oberwania gruntu (mowa o górskiej okolicy, a więc wiosce położonej na stokach górskich), dawni rolnicy, mogli się przebranżowić, generować dochód i utrzymać siebie i rodzinę.
Mieszkałaś w Nepalu ponad 5 lat. Jak traktowali Cię Nepalczycy? Jak odnoszą się do obcokrajowców?
Ludzie traktowali mnie wspaniale. Dlatego od razu się tam zadomowiłam. Nigdy nie czułam się tam ani samotnie, ani daleko od domu. To był mój dom.
Nepalczycy są bardzo gościnni, otwarci i hojni. Szczególnie w stosunku do obcokrajowców, którzy – będąc poza systemem kastowym – nie podlegają ścisłym regułom zachowania i kastowej etykiecie.
Natomiast w stosunku do siebie nawzajem odnoszą się zachowawczo, ostrożnie i z pewną podejrzliwością. Wszystko po to, aby chronić swój status i pozycję. To są niuanse niedostrzegalne przez osoby niewtajemniczone w zawiłości tamtejszych stosunków społecznych. A jednak są one restrykcyjnie przestrzegane. Choć i to się powoli zmienia.
Ja, chcę to jeszcze raz mocno podkreślić, spotykałam się z sympatią, wielką życzliwością i szacunkiem ze strony Nepalczyków.
Jak powinniśmy odnosić się w stosunku do nich, aby okazać należyty respekt dla ich kulturowej odmienności?
Co do etykiety, jak mamy się zachowywać, żeby okazać należyty szacunek, najlepiej przygotować się merytorycznie przed podróżą. A jeśli to się nie udało, to pomaga obserwowanie otoczenia. Niektóre zasady są jasno sformułowane, np. zakaz wstępu dla obcokrajowców do niektórych świątyń – wystarczy się do nich zastosować. Inne są już mniej oczywiste. Przy wspólnym posiłku, jeśli, co często się zdarza, nie ma osobnych szklanek i pije się wodę z jednego dzbana, przechylamy go, wlewając wodę bez kontaktu naczynia z ustami. Ma to podłoże rytualne oraz higieniczne. Inny przykład: w mieszanym kastowo towarzystwie, jeśli nie chcemy wprawić osoby stojącej niżej w hierarchii społecznej w zakłopotanie, nie narzucamy naszych egalitarnych zasad, pozwalamy, żeby trzymali się swoich reguł, według których orientują się w życiu i które są jedynym znanym im kontekstem, a więc i jedynym bezpiecznym terenem, po którym wiedzą, jak się poruszać. Wytrącenie ich z tych struktur, np. przez zapraszanie ich do wspólnego stołu, choć pozornie wydaje się niewinne i wynika z najlepszych intencji, może sprawić im nie lada kłopot. Takich przykładów jest wiele i o tym także obszernie piszę w drugiej nepalskiej książce, „Huśtawka nad przepaścią”.
Nepal to doskonały przykład, ale takich krajów jest więcej. Jak według Ciebie przygotować się do podróży w ubogie rejony świata, odmienne kulturowo i religijnie? Czy są jakieś ogólne wskazówki?
Najlepszą wskazówką, jaką mogłabym dać, wypróbowaną przeze mnie, jest ta: wiedzę znajdziemy w książkach, a więc polecam przygotować się do podróży, po prostu czytając o danym kraju. Bo nie ma jednej recepty, uniwersalnej rady typu one-size-fits-all dla każdego miejsca w naszym zróżnicowanym świecie.
Chciałbym jeszcze spróbować poruszyć jeden niełatwy i wielowątkowy temat. W wielu krajach, które w ostatnich latach przeżywają boom na turystykę, obserwujemy zjawisko, które możnaby nazwać macdonaldyzacją podróżowania. Czy Nepal nie wpada właśnie w taką pułapkę? Z jednej strony pieniądze wędrują głównie do kieszeni kilku większych biur podróży, z drugiej nasze (jako turystów) doświadczanie Nepalu staje się mniej unikatowe i bardziej powierzchowne?
To proces i problem globalny, masowość turystyki, którego nie udało się ujarzmić nikomu, może z wyjątkiem Bhutanu. Bo żeby turystyka była zrównoważona, potrzeba widzenia długofalowego, okiełznania chciwości. A obie rzeczy są bardzo trudne. Ale to też się zmienia, widzimy na świecie przesycenie turystami mimo pieniędzy, które przywożą. Lokalni mieszkańcy mają ich dość, jak w Barcelonie, Wenecji, Nowym Jorku i tylu innych miejscach, protestują albo wprowadzają ograniczenia, jak na przykład w Tajlandii. A zmasowanej turystyce towarzyszy, mamy wrażenie, jej spłycenie i ujednolicenie.
Równocześnie nadal istnieje inny poziom podróżowania, ten, który niezmiennie oferuje unikatowe, ukryte pod powierzchnią doświadczenia tym, którzy chcą do niego dotrzeć. Jak wspomniałam wcześniej, nie wszyscy chcą obcować z przykrą często lokalną rzeczywistością podczas wakacji i zadowalają się przyjemną dla oka warstwą i formą kontaktu z krajem, do którego się wybrali. A więc to raczej nie Nepal, czy jakikolwiek inny kraj, wpada w pułapkę macdonaldyzacji, a podróżujący. Bo inny Nepal, inna Kuba itd. są dostępne tak samo, jak były zawsze. Ale tylko dla tych, którzy są gotowi wykonać pewną pracę i mogą pozwolić sobie na zostanie tam dłużej – wtedy ten tzw. autentyczny Nepal staje przed nimi otworem.
Dla reszty, turystom przybywającym na odpoczynek, oferuje się udogodnienia i standardy, aby było im łatwo i przyjemnie. To więc nie tyle kwestia zastanej sytuacji w danym kraju, a wyboru podróżującego jego indywidualnych potrzeb i oczekiwań oraz własnej filozofii podróżowania.
Czy niezależnie od wyboru jednej z tych opcji, nadal zachęcasz do podróży i zwiedzania Nepalu?
Jak najbardziej! Zachęcam każdego do przeżycia przygody w Nepalu, to doskonałe miejsce na kilkutygodniowy pobyt! Nepalczycy to gościnni, życzliwi dla obcokrajowców ludzie, więc łatwo poczuć się tam mile widzianym. Za dodatkowy argument – obok spektakularnych krajobrazów – może posłużyć fakt, że turystyka to jedna z głównych gałęzi gospodarki, więc wybierając Nepal, wspieramy miejscową gospodarkę, która tego potrzebuje.
***
Edyta Stępczak – dziennikarka oraz działaczka humanitarna – autorka książki, reportażu pod tytułem „Burka w Nepalu nazywa się sari”. Od niemal dekady poświęca się pracy na rzecz Nepalczyków dotkniętych klęskami żywiołowymi, biedą i nierównością społeczną. Współpracowała z kilkoma organizacjami pozarządowymi, głównie na rzecz kobiet i dzieci nepalskich. Edyta jest również założycielką „Healing Haku” – projektu, którego celem jest odbudowa wioski Haku, zniszczonej podczas trzęsienia ziemi w 2015 roku.
Wywiad ukazał się w 5. numerze Outdoor Magazynu (październik, 2018).