Dwa lata temu, w czasie pierwszej edycji Chudego Wawrzyńca, większość uczestników nocowała na jednej sali gimnastycznej. W tym roku potrzebne były aż dwie szkoły i sala sportowa by pomieścić wszystkich zawodników. Widokowa, ciekawa i dość wymagająca trasa w połączeniu ze świetną atmosferą, którą potrafią zapewnić organizatorzy (potwierdzona zresztą Srebrną Kozicą 2013 – nagrodą dla najlepszego biegu górskiego), wystarczyły, by skusić rekordową ilość biegaczy do przyjazdu w Beskid Żywiecki.
Trasa ultramaratonu jest od początku w zasadzie niezmienna i prowadzi z Rajczy przez Rachowiec do Zwardonia, dalej wzdłuż granicy ze Słowacją na Wielką Raczę, Przegibek i Wielką Rycerzową. Tu można podjąć ostateczną decyzję – albo zbiec przez Muńcoł do Ujsół, albo dłuższym wariantem do Przełęczy Glinka, by stąd przez Krawców Wierch oraz Hale Rysianka i Lipowską dobiec żółtym szlakiem do Mety. Limit na pokonanie obu tras wynosi 16 godzin, dając nawet początkującym w górach biegaczom spore szanse ukończenia ultramaratonu.
W środku nocy – bo inaczej nie można nazwać okolic 4 rano – ponad 600 niewyspanych zawodników zgromadziło się koło amfiteatru w Rajczy. W tym gronie znalazł się też Darek Strychalski, którego nikomu w biegowym światku przedstawiać chyba nie trzeba. Krótkie, oficjalne powitanie, odliczanie i po chwili można już było zabrać się do pracy. Pierwsze kilometry przebiegliśmy asfaltową drogą w świetle księżyca, czołówek i pojedynczych latarni. Jak to zwykle bywa, niektórzy od razu wystrzelili do przodu ile sił w nogach, większość jednak hamowała nadmiar adrenaliny wizją kolejnych godzin biegu. W czasie podejścia na Rachowiec zaczęło wschodzić słońce, mgły wisiały nad dolinami, a widok był taki, że aż kusiło, by się wygodnie rozłożyć, wyciągnąć zapasy jedzenia i pokontemplować. Plan na ten dzień nie przewidywał jednak zbyt wielu odpoczynków. Nie pozostało nic innego, jak pobiec dalej.
Bardzo wczesny start miał jedną ogromną zaletę – pozwolił przez kilka godzin uniknąć upału. Cieszyłem się z tego zwłaszcza na podejściu na Wielką Raczę, w wielu miejscach odsłoniętym i nasłonecznionym. Pokonując tę trasę w przeciwnym kierunku w czasie Dynafit Run Adventure kilka tygodni temu, zmagałem się z udarem słonecznym, a w mojej prywatnej klasyfikacji bieganie w ukropie nie mieści się nawet pod hasłem „znośne”. Dobra znajomość trasy zdecydowanie pomogła na jej lepsze wykorzystanie, biegłem w zasadzie wszędzie, gdzie pozwalał na to teren. Moim „nizinnym” nogom brakowało wprawdzie nieco sił na podejściach, ale i tak bawiłem się przednio. W kilku trudniejszych momentach umilałem sobie czas analizą rynku outdoorowego. O ile najczęściej występującymi butami były inov-8 i Salomon, to wśród odzieży (zwłaszcza spodenek) i plecaków niepodzielnie królowała Quechua.
Na Wielkiej Raczy dolałem szybko wodę do bukłaka, pochłonąłem kolejny żel energetyczny i ruszyłem w stronę Przegibka. Większość tego odcinka jest wręcz doskonała do biegania, nie ma większych przewyższeń, a dzięki pięknej pogodzie widoki nadal były pierwszorzędne. A propos pogody, pierwszy raz w historii Chudy Wawrzyniec przypadł na ciepły i suchy dzień, a trasa nie była pokryta błotem po kostki.
Zbliżając się do punku odżywczego na Przegibku planowałem by zostać tylko niezbędną chwilę – dolać wody, zapakować kilka ciastek do kieszeni „na potem” i ruszyć dalej. Wbiegłem na punkt z już otwartym bukłakiem, dolałem wody, upchnąłem kilka ciastek… a potem stałem jak wryty, zajadając na zmianę pomarańcza i banany. Straciłem tak pewnie minutę-dwie, a kilka i tak jeszcze porwałem na odchodnym… Na Przegibku byłem po ok. 4h35min od startu, wiedziałem już że nie mam szans na wykonanie planu maximum, czyli dobiegnięcie poniżej 6h do mety. W sumie jak się potem okazało, to był zdecydowanie plan na wyrost – tylko 15 osób zdołało pokonać całą trasę „50+” w tym limicie, a raczej nie są to nazwiska, z którymi mogę póki co rywalizować. Nawet wykonanie dużo bardziej realnego planu (6h30min) wcale nie było oczywiste, a już na pewno proste. Podchodząc na Wielką Rycerzową pomagałem sobie jak mogłem kijkami, ale choć wyprzedziłem kilka osób nie był to zbyt szybki fragment. Zostało mi 67 minut, by zmieścić się w zaplanowanym czasie. Nie czekając na nic, rzuciłem się do zbiegu.
Bacówkę na Rycerzowej minąłem żałując, że ominie mnie tym razem pyszna fasolka po bretońsku. Wiedziałem, że poza ciężkim zbiegiem, czekają mnie jeszcze trzy podejścia, najpierw dwa mniejsze na Wiertalówkę i Kotarz, a w końcu długie i wchodzące mocno w nogi – na Muńcoł. Tam gdzie się dało, biegłem ile sił. Była to o tyle ryzykowna zagrywka, że nogi już swoje zrobiły, a do końca wciąż było kilka kilometrów. Istniały jednak tylko dwie opcje: albo się uda, albo nie, a ja chciałem mieć czyste sumienie, że przynajmniej próbowałem. Na Muńcole miałem ochotę się położyć, mimo to pognałem w dół stromym, gliniastym i wąskim zbiegiem. Raczej unikam tak szybkiego zbiegania, mam bowiem pełną świadomość, że jeden zły krok może zmusić mnie do przerzucenia się na jakiś mniej intensywny sport. Warcaby. Może brydża. Zdarza mi się jednak o tym nie myśleć, zwłaszcza gdy mam zaufanie do butów. Choć moje inov8-y X-Talony 212 są już dość wysłużone na różnych górskich (i nie tylko) ścieżkach, nadal działają bez zarzutu i można w nich rozwijać całkiem przyjemne prędkości.
Czas leciał jednak nieubłaganie, na 8 minut przed „deadlinem” miałem jeszcze prawie 3 km do pokonania. Pomimo zmęczenia, poradziłem sobie z matematyką. Nie było szans, żeby się wyrobić. Ta świadomość sprawiła, że zwolniłem, nie było dalej sensu katować nóg. Po chwili zaczęło mi zupełnie odcinać siły, zapewne to adrenalina odpłynęła, a w jej miejsce zostały już tylko zbite mięśnie i pusty brzuch. Do mety najpierw nieśpiesznie zbiegłem, później wręcz szedłem przez Ujsoły, sprawdzając jedynie, żeby ktoś mnie nie wyprzedził na ostatnich metrach. Choć do teraz szkoda mi tych 6h30min, to i tak było to doskonale spędzone sobotnie przedpołudnie.
Przenosząc się z poziomu środka stawki na podium, padło w tym roku kilka rekordów – Ewa Majer pobiła swój rekord na trasie 80+ wśród pań, przy okazji zajmując…2 miejsce na tym dystansie w kategorii open! Pobite zostały też najlepsze wyniki na trasie 50+ zarówno wśród pań, jak i panów. Co ciekawe, rekord Piotra Hercoga poprawiła cała pierwsza trójka panów. Można to zrozumieć zwłaszcza u trzeciego z nich, Marcina Dyrlagi, który… śpieszył się na ślub. Swój własny! :)
Wyniki:
Trasa 50+:
Panie:
1. Julia Honkisz, 6:04:39
2. Żaneta Bogdał, 6:09:20
3. Zuzanna Madaj, 6:23:00
Panowie:
1. Gediminas Grinius, 4:36:57
2. Kamil Leśniak, 4:42:51
3. Marcin Dyrlaga, 4:43:19
Trasa 80+
Panie:
1. Ewa Majer, 9:25:48
2. Tamara Mieloch, 11:42:33
3. Dominika Duleba, 12:00:25
Panowie:
1. Piotr Bętkowski, 9:14:36
2. Robert Faron, 9:30:57
3. Konrad Ciuraszkiewicz, 9:33:02
Strona zawodów: www.chudywawrzyniec.pl.
Michał Unolt