Poradnik ekspertów: kuchenki, garnki, liofilizaty i inne patenty

fot. arch. podróżników

Wybieracie się na długą wędrówkę? Sprawdźcie czego używają eksperci. W kolejnym odcinku naszego cyklu, o gotowaniu w terenie opowiadają: Kamila Kielar, Agnieszka Dziadek, Joanna Mostowska, Mateusz Waligóra, Łukasz Supergan i Rafał Król.

***

Kamila Kielar

Polecam dwa systemy w zależności od tego, co i jak robimy. Pierwszym jest MSR Pocket Rocket Delux. To Pocket Rocket, który został zdecydowanie upgrade’owany, ma chyba jeszcze lepszą wydajność niż WindBurner, aczkolwiek to jest otwarty ogień i system niezintegrowany, więc trzeba między innymi trzymać garnek, gdy się miesza. Do tego warto mieć garnuszek tytanowy. Tu od razu uwaga: jest trend żeby mieć jak najmniejsze kubki tytanowe (400-500 ml), co jest o tyle bez sensu, że różnica wagi pomiędzy garnkiem 500 a 900 ml to 6 gramów. Ponadto mieszanie czegokolwiek w garnku, który jest wielkości kubka do herbaty, może być niebezpieczne i niewygodne. Każda niewygoda na szlaku ultra dystansowym zwielokrotnia się razy tysiące kilometrów.

Drugim fajnym rozwiązaniem jest litrowy MSR WindBurner, zestaw palnika z garnkiem. Polecam go na trudne warunki pogodowe, przy dużych wiatrach i zimą. Jest bardziej wytrzymały, wygodny i przyjemny w użyciu. Po pierwsze zamknięty system umożliwia gotowanie w namiocie (tak wiem, że teoretycznie nie powinno się gotować w namiocie, ale wszyscy to robią i jak naparza złem na zewnątrz to nikt nie bawi się w bhp). To jest palnik żarowy, czyli nie pali się ogniem tylko żarzy, w związku z czym jest bardzo efektywny i równomiernie rozkłada ciepło. To bardzo ważne, bo ja na przykład nie jestem fanem Jetboili, dlatego że mają punktowy płomień. Sprawdzone info: zdarza się, że w garnku przepala się dziura na wylot. To naprawdę niefajna sytuacja, gdy jesteś sama w Laponii, jest -30 stopni, i nagle zostajesz odcięta od jedzenia, bo Jetboil nie ma dostosowanego do swojego płomienia garnka… Dlatego bardzo cenię równomierny palnik żarowy. Używam łyżeczki Soto. Uważam, że sporki są niewygodne i się łamią, nie polecam.

Jem liofilizaty, mogę wymienić dwie firmy. Oczywiście polskie Lyofood (przepyszne, genialne i zdrowe – nie mają żadnych wad). Niestety są niedostępne w Ameryce i nawet nie można ich tam przewieźć, bo przepisy na to nie pozwalają (teoretycznie). Dlatego drugą marką, którą mogę polecić, dostępną w tej części świata, jest Packit Gourmet. Też są przepyszne i mają wybór bardzo ciekawych dań.

Natomiast prawda jest taka, że liofilizaty – choć przepyszne i mega wygodne, są bardzo drogie. Żywiąc się nimi przez pół roku, gdy każdy posiłek kosztuje 40-50 złotych, można by zbankrutować. Dlatego nikt tego nie robi na wielomiesięcznych szlakach. Oczywiście korzystam z nich chętnie, ale na krótszych wyjazdach.

Na długich trasach ratuję się innymi rozwiązaniami, które niestety często są niezdrowe i niedobre. Albo dobre, ale niezdrowe (śmiech). To różnego rodzaju mieszanki makaronowo-ryżowe z proszkami, Knorr Sides, wszelkiego rodzaju zupki chińskie… te rzeczy kosztują często jedną dziesiątą ceny liofilizata. Oprócz tego oczywiście owsianka, czasem kanapki. M&Msy, które aplikuję do wszystkiego.

W ostatecznym rozrachunku życie na szlaku nie wygląda tak romantycznie (z liofizatami), tylko niestety z paskudnym żarciem, często jak najtańszym albo po prostu tym, które jest dostępne. Zakupy trzeba czasem zrobić na jakieś przypadkowej stacji benzynowej, a wtedy wyboru praktycznie nie ma. Więc na kolejnej sekcji, przez 5-6 dni, jesz jakieś losowe paskudztwa i batoniki.

Na pewno bardzo dobrym i ważnym patentem jest oliwa. Oliwa ma najlepszą proporcję pomiędzy wagą a kalorycznością. Łyżka oliwy to około 100 kcal. Dlatego oliwę dodaję do wszystkiego. Spalając 5-6 tysięcy kalorii dziennie przez pół roku, nie jesteś w stanie nadrobić strat energetycznych. Oliwa ratuje życie.

Przy okazji rozmowy o gotowaniu, chciałabym zwrócić uwagę na temat przechowywania żywności podczas biwaków w terenach niedźwiedziowych, w których ja akurat często bywam.

Przeczytaj porady Kamili dotyczącej bezpieczeństwa na biwaku:

Łukasz Supergan

Podobnie jak w poprzednich kategoriach i tu nie istnieją rozwiązania uniwersalne. Używam różnych kuchenek i urządzeń do gotowania w zależności od rodzaju szlaku i pory roku.

Wędrując z minimalnym bagażem zabieram ze sobą Jetboil Stash. To lekka i wydajna kuchenka z radiatorem, który wpływa na szybkie tempo gotowania i mniejsze zużycie gazu. Pewnym ograniczeniem jest pojemność 0,8 litra, wystarcza to jednak do zalania porannego i wieczornego posiłku. Wada? Cena. Jednak używając często, koszt zwraca się w postaci wygody i oszczędności paliwa. Przez kilka lat alternatywą dla Stash’a był prosty stalowy kubek z pokrywką oraz lekka kuchenka gazowa Kovea Supalite.

Nie używam popularnych wśród długodystansowców naczyń tytanowych. Ich cena jest wysoka, a tytan przewodzi ciepło słabiej od aluminium czy stali.

Zimą na długich szlakach również szukam lekkości. Jeśli warunki nie są bardzo trudne zabioram tego samego, lekkiego Jetboila. Jeśli jednak wędrówka będzie trwała wiele dni lub tygodni w bardzo niskich temperaturach, zależy mi bardziej na wydajnym gotowaniu i godzę się z wyższą wagą. Zabieram wtedy kuchenkę MSR Reactor. Nie jest to najlżejsza maszynka gazowa, ale jej tempo topienia śniegu jest nie do pobicia. Używałem jej podczas 50-dniowego trawersu całości gór Polski.

Jeśli warunki są bardzo surowe (dotyczy te głównie Arktyki), całkowicie zostawiam gaz i zabieram ze sobą kuchenkę benzynową MSR XGK. Tu o lekkości nie ma mowy, gdyż kuchenka z butlą waży ponad pół kilograma, ale w temperaturze -30 stopni jakiekolwiek zasilanie gazem przestałoby działać. Takiego patentu używałem na trawersie Grenlandii i niedawno na Spitsbergenie, gdzie temperatura spadła do -40 stopni.

Zazwyczaj na szlakach długodystansowych bazuję na jedzeniu zdobywanym po drodze. Zakup posiłków liofilizowanych na kilka tygodni byłby piekielnie drogi, dlatego korzystam z prostych produktów, które znajduję w sklepach po drodze.

W bardzo nielicznych przypadkach, kiedy wyprawa jest skomplikowana logistycznie, robię depozyty. Polegają one na wysyłaniu zapasów jedzenia i/lub gazu do określonych miejsc na szlaku. Taką strategię stosowałem częściowo podczas zimowego przejścia gór Polski, gdzie gaz i jedzenie czekały na mnie w kilku schroniskach po drodze.

Z liofów korzystam podczas wypraw w góry wysokie (co jest osobną kategorią), a także podczas pokonywania długich dystansów w Arktyce i zimą. Bardzo często wzbogacam je, podbijając ich kaloryczność, takimi dodatkami jak ryż instant, masło lub ser. Ulubione marki? Norweski Real Turmat, polski Lyofood i estoński Tactical Foodpack.

Mateusz Waligóra

Na wyprawach zimowych korzystam z kuchenek benzynowych MSR XGK, które są mało awaryjne, szczególnie wtedy, kiedy korzystamy z czystego paliwa, które nie zapycha dyszy. Na krótszych wyprawach korzystam z kuchenki MSR Pocket Rocket Delux. Uważam, że jest to naprawdę świetny model, używam go nieprzerwanie od wyprawy wzdłuż Wisły w 2020 roku. W górach wysokich, szczególnie wtedy kiedy trzeba topić śnieg, korzystam z pierwszej wersji kuchenki MSR Reactor, którą mam od 2013 roku.

W trakcie wypraw polarnych, kiedy muszę topić śnieg, korzystam najczęściej ze stalowego czajnika typu Billy. To jest bardzo popularna konstrukcja wykorzystywana w australijskim outbacku i na australijskich pustyniach. Na krótszych wycieczkach, na których waga ma szczególne znaczenie korzystam z modelu Big Kattle MSRa w wersji dużej i małej. Są to garnki tytanowe. A na ognisku gotuję na tym, co akurat mam pod ręką.

Od ponad 10 lat korzystam z prowiantu marki Lyofood. Prowadząc grupy we wszystkie góry świata, spróbowałem chyba większości liofilizatów dostępnych na całym świecie i moją ulubioną marką spoza Europy jest Backcountry Cousine z Nowej Zelandii (niestety niedostępna w Europie). Uważam, że tutaj, pod ręką, zdecydowanie najlepsze są produkty Lyofood, bo nie posiadają żadnych sztucznych składników, żadnych konserwantów i nadal mi smakują, a ostatnio policzyłem, że w ciągu 10 lat zjadłem ich ponad 600.

Jeśli chodzi o pozostał produkty, to chyba obaj z Łukaszem możemy powiedzieć, że uwielbiamy masło, szczególnie na wyprawach polarnych. Lubię też polskie batony THIS1, choć dawno ich nie jadłem na wyprawach, polskie batony ZmianyZmiany i suszoną wołowinę Wild Willy. Jeśli tylko umożliwią to przepisy graniczne, to zazwyczaj na wyprawy zabieram właśnie te produkty. Uwielbiam też norweską czekoladę Freja, która nie zamarza, ale niestety nie jest dostępna w Polsce.

Agnieszka Dziadek

Na szlakach długodystansowych za granicą trzeba brać pod uwagę jakie paliwo jest dostępne i dozwolone (transport). Najszybszą metodą jest według mnie gotowanie na gazie, z użyciem katusza gazowego i małego palnika. W tym przypadku najlepiej wypada chiński tytanowy BRS 3000, który waży tylko 25 g. Niestety kartusze są ciężkie, pozostaje kłopot z noszeniem nie do końca zużytych kartuszy, z recyklingiem i samą produkcją. Ich pozyskiwanie nie jest przyjazne środowisku, bo produkuje się je w Korei Południowej i eksportuje na cały świat.

Kuchenki benzynowe/wielopaliwowe są kłopotliwe w obsłudze i ciężkie, dobre, jeśli już nie ma innego wyjścia. Lepiej używać kuchenki na alkohol – podczas trawersu Japonii używałam ultralekkiej kuchenki spirytusowej Evernew. Tutaj z kolei płomień jest duży i chybotliwy, więc odpada gotowanie w przedsionku zamkniętego namiotu (czyli w deszczu). Tak samo jest z kuchenką na drewno. Kuchenki wykorzystujące gaz drzewny, takie jak Bushbuddy czy Solo Stove, to najlżejsze i najbardziej ekologiczne metody, bo jako paliwo wystarcza bardzo niewielka ilość patyków znaleziona w najbliższym otoczeniu. Zabieram taką kuchenkę na trekkingi, na których nie zależy mi aż tak bardzo na szybkości przejścia i wędruję bardziej dla relaksu.

Jakiś czas temu modne było wędrowanie bez kuchenki i namaczanie jedzenia w plastikowym słoiku, tzw. cold soaking. Niestety obiad przygotowany w ten sposób jest tak niesmaczny, że entuzjazm w środowisku hikerskim szybko opadł.

Garnek najlepiej wybrać jak najprostszy, tytanowy lub stalowy, byle miał pokrywkę. Warto zwrócić uwagę na to, czy ma podziałkę, wygodną rączkę i dziubek. Moim faworytem jest 900-mililitrowy kubek Evernew, który mam już 10 lat i nie planuję wymieniać. Tylko do gotowania na ognisku używam cięższego Toaksa 1200 ml wykonanego z grubszej blachy tytanowej niż Evernew.

Nie warto zabierać dodatkowych naczyń, kubków czy misek. Kiedyś odrzuciłabym też patelnię, ale w tym roku testowałam tytanową patelnię Evernew i okazała się genialnym rozwiązaniem. Teraz gdybym miała wybrać pomiędzy garnkiem a patelnią, chyba wybrałabym patelnię. Smażenie jedzenia pochłania znacznie mniej paliwa niż gotowanie wody, a potrawy wychodzą smaczniejsze i bardziej pożywne.

Moja dieta zmieniła się w ciągu kilku ostatnich lat. Na początku, jak wszyscy nowicjusze, kupowałam liofilizaty. Na szlakach długodystansowych nie sposób było się nimi żywić, bo były drogie, niskokaloryczne i trudno dostępne. Z czasem zaczęły powodować problemy żołądkowe i po prostu mi się znudziły. Tak było też z kolejnymi tradycyjnymi produktami, jadanymi na długich dystansach, takimi jak tortille, masło orzechowe, batony energetyczne, płatki owsiane czy pure ziemniaczane instant. Stopniowo zaczęłam wprowadzać do swojej diety coraz więcej „normalnych” produktów. Jadam więc chleb, ser, wędliny, smażę boczek i robię jajecznicę, a bez cebuli nie wychodzę z domu. Bardzo lubię pożywne zupy. Drobny makaron można przygotować bez długiego gotowania, makarony ryżowe zalewa się wrzątkiem. W wielu krajach dostępny jest ryż instant, konserwy rybne w lekkich opakowaniach zamiast konserw czy ugotowana fasola bez zalewy. Warto spędzić więcej czasu przeczesując sklepowe półki w nowym kraju, zawsze można znaleźć coś ciekawego.

Liofilizaty moim zdaniem sprawdzają się tylko zimą, kiedy zależy nam na jak najprostszej metodzie. Można je przygotować bez zdejmowania rękawiczek, siedząc w śpiworze. Trzeba jednak dodać tłuszczu, masła czy oliwy, ze względu na niewielką zawartość energetyczną tych posiłków.

Rafał Król

Od wiosny do jesieni gotuję na gazie. Na wyjazdach 2-, 3-osobowych korzystam z systemu Reactor marki MSR z garnkiem 1.7 litra (najlepszy, bo wchodzi do niego karusz 230 ml i palnik). Na wyprawach samotnych korzystam z palnika MSR Pocket Rocket Deluxe i aluminiowego garnka Naturehike o pojemności 1 litra, z radiatorem. Pozbyłem się wszystkich garnków z tytanu, bo choć tytan jest lekki i mocny, ma fatalne przewodnictwo cieplne, co wychodzi bokiem, szczególnie przy długich wyjazdach. Wszelkie wyjazdy w temperaturach ujemnych to już dla mnie gotowanie na benzynie ekstrakcyjnej i palnikach na paliwo ciekłe. Najbardziej wydajny palnik jaki mam to Primus Omnilite Ti, który w dodatku trochę podrasowałem. Zużywa bardzo mało paliwa i świetnie nadaje się na zimowe wyjazdy, z tym że potrzebuje dobrej jakości paliwa. Na wyjazdy do krajów trzeciego świata i w wyższe góry najbardziej niezawodny jest palnik MSR XGK. Zużywa nieco więcej paliwa, ale radzi sobie nawet z brudnym paliwem i bez problemu pracuje nawet na dużych wysokościach. Oczywiście wszędzie używam garnków z radiatorami (wymiennikami ciepła) i gotuję z przykrywką. O tym warto pamiętać, bo to oszczędza paliwo.

Joanna Mostowska

W warunkach polarnych sprawdzają się wyłącznie kuchenki benzynowe. Ich wadą jest to, że mają tendencje do zapychania się. Dlatego zawsze biorę ze sobą co najmniej dwie. Z wodą nie ma problemu – wystarczy stopić śnieg. Śnieg z dala od cywilizacji jest czysty i nie trzeba go oczyszczać. Zwykle mam stały zestaw odżywczy i na każdy dzień przygotowuję osobne woreczki z jedzeniem, aby na koniec nie okazało się, że mi brakuje prowiantu. W Arktykę nie da się zabrać nic co ma wodę, wszystko musi być suche, inaczej zamarznie. Na śniadania mam mieszankę płatków, orzechów i mleka w proszku, a także kawę. W ciągu dnia jem „danie” z termosu – jest to kasza (jaglana, jęczmienna lub gryczana) z suszonymi warzywami, którą zalewam wrzątkiem. Czy wiecie, że kaszy nie trzeba gotować, w termosie mięknie po około 2-3 godzinach? W drodze jem również batoniki lub orzeszki. Na kolację, już będąc w namiocie, zalewam wrzątkiem posiłek liofilizowany. W domu nie smakują mi żadne, natomiast w czasie wyprawy niezależnie od firmy czy rodzaju, każda kaloria smakuje wybornie. Do tego wszystkiego najważniejsze jest uzupełnianie płynów – zarówno do śniadania jak i kolacji wypijam co najmniej litr herbaty, a na drogę zabieram dodatkowo 1 lub 1,5 litra herbaty.

***

Zapraszamy do pozostałych odcinków cyklu:

fot. arch. podróżników
Exit mobile version