Ordnung muss sein, czyli od Alp do Bałtyku za grosze

fot. Paweł Kunz

Za oknem przyroda powoli budzi się do życia, a wspomnienie lutowych esów-floresów, namalowanych na szybie przez mróz, powoli zaczyna się zacierać. W głowie kiełkują plany wiosennych i letnich wyjazdów. Telefon pika, wypluwa smaczny i świeży cytat. „To dobry dzień dla wszystkich obecnych i, miejmy nadzieję, wielu przyszłych użytkowników lokalnego transportu publicznego”. Te słowa zwiastują nowe podróże, eksplorację zrewitalizowanych obszarów, niespieszne odkrywanie parków narodowych, miast i miasteczek. Pachną przygodą, wiatrem w górach i słońcem na nadmorskim deptaku. I podszyte są małym żalem, ale o tym później. Koszt transportowy takiej przyjemności to 220 zł miesięcznie. Jak to możliwe?

***

Gdyby te słowa padły w Polsce, byłbym przeszczęśliwy. Ale Olivier Krischer nie jest reprezentantem naszej władzy wykonawczej, lecz ministrem transportu Nadrenii Północnej-Westfalii. I właśnie komunikuje coś, co dla miłośników świadomego, ekologicznego i taniego podróżowania jest spełnieniem marzeń. Jeden bilet, prosty zakup, aplikacja lub plastikowa karta – i przez 30 kolejnych dni bez żadnych dodatkowych opłat można podróżować kolejowym (ale nie tylko, nie zapominajmy o metrze, autobusach, tramwajach!) transportem lokalnym i regionalnym na terenie całych Niemiec.

fot. Paweł Kunz
fot. Paweł Kunz

Co więcej, to nie jest pionierski projekt, skażony grzechem naiwności, bez podbudowy finansowej: całość jest gruntownie przemyślaną kontynuacją ubiegłorocznego sukcesu Deutschlandticket. Nie będę silił się na obiektywizm: z mojego turystyczno-podróżniczego punktu widzenia to idealne rozwiązanie. Skorzystałem z niego w ubiegłym roku, jeżdżąc po niemieckich landach śladami miejsc i obiektów wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. I z przyjemnością kupię ten bilet także w tym roku: przy wcześniejszym zaplanowaniu podróży możliwości zwiedzania Niemiec są ograniczone tylko naszą wyobraźnią.

To także najlepsze lekarstwo do zaaplikowania tym wszystkim, którzy uważają, że swoje kroki warto kierować w inne rejony Europy, z naciskiem na zachód i południe. Szlaki w Alpach Bawarskich? Bałtyckie plaże? Dolina Renu z zamkami i winnicami? Lub aktywność rowerowa, połączona z przemieszczaniem się na dłuższych dystansach koleją? Możliwości jest wiele.

fot. Paweł Kunz

Nie będę również pastwić się nad różnicami między naszą ojczyzną a zachodnimi sąsiadami, dążącymi do odklejenia swoich mieszkańców od foteli samochodowych na rzecz publicznego transportu lokalnego i regionalnego. Robią to inni. „Widziałem interesujące zestawienie. Wiesz, ile samochodów przypada na 1000 mieszkańców w Berlinie? 337. A w Warszawie? 795. Mnóstwo moich znajomych w Niemczech przesiadło się do pociągów podmiejskich, jeżdżąc do pracy. Szybciej, taniej, ekologicznie. I zamiast bezproduktywnie tkwić w korkach, można ten czas spędzić chociażby z nosem w książce” – śmieje się Hansjörg, którego poznałem podczas podróży przez chińską pustynię Takla Makan, i z którym utrzymuję kontakt do dziś.

 

Deutschlandticket nie jest remedium na wszystkie bolączki i ewentualne problemy związane z przemieszczaniem się po Niemczech. Nie skorzystam z jego dobrodziejstw w pociągach dalekobieżnych, IC, EC, ICE czy FlixTrain. Wycieczkę dookoła Niemiec muszę planować niczym puzzle, dopasowując kolejne połączenia lokalne i ponadregionalne w jeden szkic podróży, zaprzyjaźniając się ze skrótami, takimi jak RB czy RE.

fot. Paweł Kunz

„Porządek, jak to u nas, musi być. Planując wyjazd wakacyjny, spędzamy trochę czasu nad mapą, łącząc atrakcyjne turystycznie miejsca z rozkładem pociągów. Owszem, moglibyśmy takie wyjazdy zorganizować samochodem, ale dla dzieci to dodatkowa frajda, a dla nas – ważny aspekt zrównoważonej turystyki” – opowiada mi Hania, która wyjechała z Krakowa do Norymbergii 12 lat temu.

Owszem, podróż będzie dłuższa i bardziej męcząca niż bezpośrednie połączenie z punktu A do punktu B, ale czy właśnie nie w swoistym slow-travel tkwi cały urok tego biletu? To nie tylko możliwość zejścia z utartego szlaku. To także zachęta do wizyt w małych, urokliwych, sennych miasteczkach, które są skomunikowane z większymi miejscowościami dzięki połączeniom kolejowym, a które często omijamy, jadąc samochodem. To również zupełnie inna perspektywa, która pozwala wejść nieco głębiej w otaczającą nas turystyczną rzeczywistość, ułatwiająca jednocześnie interakcję z współpasażerami i dostarczającą nowych doznań. Ach, ileż to pięknych historii zaczęło się od banalnego small talku w trakcie tego typu podróży!

Ciekawostka

Jeżeli czekamy na pociąg regionalny, który ma opóźnienie wynoszące więcej niż 20 minut, a w tym czasie na danej trasie jedzie pociąg dalekobieżny – śmiało można do niego wsiadać. Kupując bilet na to droższe połączenie i wysyłając jego skan po zakończeniu podróży do odpowiedniego przewoźnika, otrzymamy zwrot poniesionych kosztów.

Zamykam oczy i przypominam sobie moją włóczęgę, której podstawą był Deutschlandticket. Kto wie, może to dobry sposób na zainspirowanie czytelników Outdoor Magazynu do samodzielnego złożenia niebanalnej podróży? Zatem podpowiadam: jedną z ikonicznych tras kolejowych, która pozwala podziwiać feerię kolorów Jeziora Bodeńskiego w południowych Niemczech, jest połączenie kolejowe ze Stuttgartu do Lindau. Z kolei bawarskie Tegernsee dostępne jest dzięki pociągom z Monachium. A dla kontrastu, trasa z Offenburga do Konstancji, czyli słynna Badische Schwarzwaldbahn, kusi pejzażami Czarnego Lasu.

fot. Paweł Kunz

Miłośnicy wydm, piasku i morskich klimatów mogą z kolei wsiąść do pociągu RE6 w Hamburgu, obierając za cel wyspę na morzu północnym, czyli Sylt – eskapadę po bagiennych rezerwatach przyrody traktując jako przyjemny dodatek. Dużo wrażeń czeka także na tych, którzy zdecydują się na trasę szlakiem winnic, zamków i malowniczo meandrującej rzeki, czyli wycieczkę do regionu Doliny Środkowego Renu. Pociąg łączący Bingen, Rudesheim i Koblencję (w połączeniu z rowerem, który możemy wziąć ze sobą) daje nam nieskończenie dużo możliwości – zwłaszcza że tuż za rogiem czai się trasa wzdłuż rzeki Mozeli, będąca ucztą dla oczu każdego podróżnika wrażliwego na piękno przyrody i malowniczych wiosek.

Deutschlandticket umożliwia także wycieczki transgraniczne. Wsiadając do pociągu RE11 w Trewirze, po wcześniejszym zwiedzaniu tego jednego z najstarszych miast w Niemczech, wysiadłem w Luksemburgu. I spędziłem kolejne dwa dni na poszukiwaniu zakopanych skrzynek geocachingowych, zdobyciu najwyższego szczytu tego niewielkiego państwa (Kneiff 560 m n.p.m.) oraz podziwianiu panoramy z zamku Vianden.

Dokładnie w taki sam sposób, korzystając z dobrodziejstw oferty miesięcznego biletu (przypomnę, kosztującego 49 euro, czyli około 220 zł), dojechałem pociągiem regionalnym z Monachium do Salzburga. W tegorocznym planie wyjazdów mam z kolei między innymi wizytę w niemieckim rejonie Hochrhein-Bodensee: bilet miesięczny pozwoli także na wycieczkę z Zell im Wiesenthal, przez Lörrach, kończąc w Bazylei.

Wspominałem o żalu? Cóż, te wszystkie plany, pomysły, sprytne i tanie sposoby na wakacyjną przygodę w kraju naszych zachodnich sąsiadów skłaniają mnie do smutnej konstatacji: czy naprawdę nie możemy w Polsce wprowadzić podobnego rozwiązania? Miesięcznego biletu na kolejowe połączenia regionalne, który umożliwiłby w letnich miesiącach zwiedzanie CAŁEGO naszego kraju, od Bałtyku po Tatry, od Mazur po Dolny Śląsk, od Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry do Roztocza.
Moje podróżnicze oko podpowiada mi, że byłby to turystyczny hit.

Exit mobile version