Rower w podróży – rozmowa z Marcinem Korzonkiem

fot. Marcin Korzonek

Świat rowerów to zdecydowanie jego świat, podobnie świat podróży. Marcin Korzonek w ciągu 25 lat zorganizował 19 wypraw rowerowych, odwiedzając ponad 40 krajów na czterech kontynentach. Na rowerze przejechał dziewięć pustyń. Dwukrotnie został nagrodzony za wyprawę Kross The Record 2020, po tym jak wjechał na wysokość 5900 m na zboczach wulkanu Ojos del Salado w Chile. Niedawno wrócił z kolejnej wyprawy w Andach Środkowych (Recross The Record 2024). Uznaliśmy, że to dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z 17. numeru OM, w której Marcin podzielił się z nami swoimi doświadczeniami z podróży.

***

Zuzanna Kozerska: Pamiętasz swoją pierwszą wycieczkę rowerową?
Marcin Korzonek: To była katastrofa. Byłem w podstawówce lub liceum, kiedy dostałem swój wymarzony rower turystyczny Romet Mistral z zakładów w Bydgoszczy. W tamtym czasie kupienie czegokolwiek było na wagę złota. Kiedy rzucili te rowery, moja mama stała pół nocy i mi go wystała. Był z kierownicą typu baranek i bagażnikiem. Ruszyłem na wyprawę do Pęgowa, małej wioski około 20 km od miasta. Nazbieraliśmy jabłek przy przydrożnym drzewie i wracając przejeżdżaliśmy przez tory z taką prędkością, że całe koło się rozgięło. Zaczęła się pierwsza naprawa w warunkach polowych, czyli przy pomocy kamienia. Trzeba było wyklepać rawkę i jakoś załatać. Potem wymiana części. Z pierwszej wyprawy najbardziej pamiętać będę właśnie tę awarię. Szybko nauczyłem się, że najważniejsza jest umiejętność improwizacji i radzenia sobie w niespodziewanych sytuacjach.

Co daje ci rower teraz?
Przede wszystkim wolność. Dużo osób kojarzy mnie z rowerami – podróżuję, piszę o rowerach, ale zaskakująco mało jeżdżę rowerem w ciągu dnia. Nie mam potrzeby jazdy po mieście, za to lubię przenieść się w inną rzeczywistość podczas długiej wyprawy. To świetny i pewny środek podróżowania.

fot. Marcin Korzonek

Wolisz podróżować na rowerze z kimś czy samemu?
Teraz stwierdzam, że samemu. W 2016 ruszyłem pierwszy raz w samotną wyprawę Polska Prosto i spodobało mi się. Wcześniej szukałem partnerów, ale jeden nie miał pieniędzy, drugi czasu. Podróż solo stała się prostsza.

Jak znajdowałeś pierwszych partnerów do podróży?
Pierwszych znalazłem w sieci, wieszałem nawet ogłoszenia na ścianach Politechniki Wrocławskiej. To była końcówka lat 90. Teraz jest znacznie łatwiej, wystarczy wejść na grupy na Facebooku – Turystyka rowerowa czy Wyprawy rowerowe z sakwami, fora rowerowe. I nagle okazuje się, że ludzi takich jak my jest mnóstwo. Musimy jednak zwrócić uwagę na kilka aspektów, zanim zdecydujemy się na wspólny wyjazd: po co jedziemy, czy jest to wyjazd rekreacyjny czy sportowy, ile kilometrów chcemy przejechać dziennie, gdzie śpimy i tak dalej. Musimy mieć podobną wizję wyprawy.

Jak skrupulatnie planujesz wyprawy? Więcej w tym pragmatyzmu czy spontaniczności?
Spontaniczności jest u mnie mało. Rozumiem tych, którzy jadą w ciemno. Ja jednak jestem zwolennikiem dobrego przygotowania. Do tego stopnia, że zawsze mam te same baterie, specjalnie kupowane i ze sprawdzoną datą ważności. Niespodzianki zostawiam na później, bo to pewne, że i tak się wydarzą.
Przykładem była ostatnia wyprawa do Chile i próba pobicia rekordu wysokości, na jaką wjechał rowerzysta. W momencie aklimatyzacji wjechałem na 4500 m, zjechałem i miałem bardzo duże problemy z oddychaniem. Wylądowałem w szpitalu i tym samym musiałem zrobić przerwę, co dość mocno odbiło się na moich planach. Wcześniej pojawiły się także problemy z kolanem, zostałem też zatrzymany za wjazd na ogrodzony szlabanem teren ALMA. Podobnie w Turkmenistanie, gdzie, żeby przedostać się przez granicę, trzeba mieć obstawę służb bezpieczeństwa – my oczywiście jej nie mieliśmy. No, trochę tego było.

fot. Marcin Korzonek

Skąd czerpać informacje przed podróżą?
Z relacji innych podróżników. Nasze doświadczenie rzadko kiedy jest „nasze”. To zazwyczaj kompilacja doświadczeń innych. Słuchamy, oglądamy, czytamy. Tworzymy sobie coś w głowie. Moją inspiracją było czasopismo „Rowery”, z pierwszymi relacjami rowerowymi z lat 80. Kania z Katowic, jeżdżący po Stanach Zjednoczonych czy Igor Czajkowski, który jeździł w Alpy i do Japonii na wyprawy sponsorowane. Moi rodzice mieli książki opisujące przygotowania do wyjazdu turystycznego, później pojawiło się Vademecum Turysty Kolarza – do teraz zbieram wszystkie książki, jakie w Polsce wydano o rowerach. No i w końcu media. Wyłapuję coś w internecie lub telewizji, zapisuję, potem sprawdzam to miejsce i odkładam notatki na bok. Większość idzie do kosza, ale im lepsze rozeznanie zrobimy, tym większa szansa, że coś znajdziemy.

Czy są podstawowe błędy, jakie popełniają rowerzyści wybierający się w dłuższą trasę?
Myślę, że częstym błędem jest przeszacowanie dystansów dziennych. Zawsze trafi się gorszy dzień, który zaniży średnią. Zakładanie zbyt długich dystansów na początku może sprawić, że nie zrealizujemy całej trasy w zaplanowanym czasie. Drugim problemem jest za duża ilość rzeczy, szczególnie części zapasowych. Niektórzy zabierają łańcuch, podczas gdy na jednym, przy prawidłowej jeździe, przejedziemy około 6000 km. Nawet jeśli coś się stanie, można naprawić go bez wymiany. Na początku sam zabierałem opony zapasowe, teraz wiem, że to mija się z celem – pod warunkiem, że przed wyjazdem wymienimy je na nowe. Problemem jest też skupianie się na aspektach technicznych, a nie na tym, po co jedziemy. Na końcu okazuje się, że było nudno, bo ciągle jechaliśmy, zamiast zwiedzać i po prostu odpocząć.

A jak wygląda naprawa rowerów i działanie serwisów rowerowych w innych państwach?
Rower jest teoretycznie prostym urządzeniem, ale jeżeli mamy przykładowo w miarę nowy rower z systemem hamulców hydraulicznych, to nie liczmy, że w każdym kraju go naprawimy. W bardziej rozwiniętych krajach znajdziemy serwisy rowerowe, ale na przykład w Etiopii trafiłem tylko na jeden tego typu punkt.

Czy transport sprzętu rowerowego to duży wydatek?
Do Chile lub Indii to koszt około 800 zł w obie strony. Czasem jest to cena biletu dla jednej osoby, choć wszystko zależy od kierunku i rodzaju transportu. Nie radziłbym jednak rezygnować z tego powodu z własnego roweru i decydować się na usługi miejscowych wypożyczalni. W Indiach, Kirgistanie, Uzbekistanie, Etiopii czy nawet w Maroku nie wypożyczymy sensownego sprzętu. To są rowery najtańsze, często rozsypujące się, nadające się na krótką, maksymalnie 30-kilometrową przejażdżkę.

fot. Marcin Korzonek

Jakie kierunki mógłbyś zaproponować dla osób początkujących i tych nieco bardziej zaawansowanych w jeździe na dwóch kółkach?
Dla początkujących – nie warto wyjeżdżać z kraju. Jedną z bardziej popularnych, a przy tym urokliwych jest trasa nadmorska EV-10. Drugą propozycją jest Kaszubska Marszruta. Nie za długa, bo około 300 km, z wyznaczonymi trasami rowerowymi – po lesie, obok drogi, z dala od aut. Do tego Velo Małopolska i między innymi Pętla wokół Tatr. Trzeba jednak pamiętać, że południe Polski to nie tylko ładne widoki, ale także przewyższenia. I ostatnia, wschodnia trasa rowerowa Green Velo – kontrowersyjna, ponieważ popełniono w niej wiele błędów, ale można podzielić ją na fragmenty i spokojnie przejechać.
Jeśli ktoś jest bardziej zaawansowany, polecam Niemcy i Austrię z trasami wzdłuż rzek i dobrze skomunikowanymi miastami. Dobrym wstępem do wyższych gór są Alpy, w których zawsze jest ciekawie. Pamiętam zupełnie płaską drogę przez Węgry do Egiptu, gdzie było tak nudno, że jechaliśmy z otwartymi książkami na kierownicach. Kolejne punkty to Skandynawia i Finlandia. Pagórki, fiordy, znana Ściana Trolli z 1000 m podjazdu i ikoniczny cel podróży – Nordkapp.
Egzotyczne kierunki zdecydowanie polecam najbardziej zaawansowanym. Pamir Highway w Azji Centralnej, między Tadżykistanem a Kirgistanem. Są tam wymagające szutry i potężne góry do 4600 m podjazdu. północ Indii, czyli Ladakh – z jedną z najwyżej położonych dróg na świecie Leh-Manali, oraz Karakoram Highway w Pakistanie. Chiny są bardzo trudne logistycznie, ale także warte rozeznania.

Na początku wspomniałeś, że nie przepadasz za jazdą w mieście. Zawsze powtarzasz za to, że bardzo dobrze czujesz się na pustyniach…
Tamtejsza pustka sprawia, że chociaż na chwilę można odciąć się od codzienności. Jednym z moich ulubionych miejsc jest Azja Środkowa i między innymi Uzbekistan – bardzo pustynny kraj, z niewielką ilością turystów z Zachodu. Podejrzewam, że boją się tam jechać, bo język angielski nie jest tam aż tak popularny. Część pustyń przekształcana jest w bardziej cywilizowane miejsca. Przykładem są Tunezja czy pustynia Negew na południu Izraela. Namioty beduińskie i inne atrakcje wiele zmieniają. Patrzę jednak na to jak na część kultury, doświadczenie czegoś nowego.

Co jest najważniejsze w podróży? Ma znaczenie fakt, że realizujesz ją na rowerze?
Kiedy jadę rowerem, cieszę się, że pedałuję. Kiedy siedzę w autobusie, cieszę się, że nie muszę pedałować. Nie ma znaczenia, czym jadę ani gdzie. Jednak dojście do tego, żeby po prostu cieszyć się z wyjazdu, zajęło mi ponad 20 lat. Do tego, żeby „wtapiać się” w kraj i czerpać z niego jak najwięcej.

fot. Marcin Korzonek

***

Wyprawy globtroterskie Marcina Korzonka:

Exit mobile version