Packrafting na Obrze

Nie wiem, czy zdarzyła się Wam sytuacja, gdy spoglądacie na mapę i w terenie, który wydaje się, że znacie od lat, odkrywacie nową trasę, której oczywistość aż bije po oczach, ale nie wiedzieć, dlaczego, nie wpadliście na nią wcześniej. Radość, która towarzyszy takiemu odkryciu, dla mnie osobiście, kojarzy się z Eureką Archimedesa (tyle, że bez wyskakiwania nago na ulicę).

***

Jedną z takich tras jest szlak prowadzący po Obrze od Świętego Wojciecha przez Gorzycę do „Rury Fiuta”, dalej Zalewem Bledzewskim, Strugą Jeziorną, Jeziorem Chycińskim i Jeziorem Długim do Zamostowa. Łącznie daje to około 28 km spływu po wodach o zróżnicowanym charakterze. 

Dużym plusem tej trasy jest to, że przebiega przez teren mało zurbanizowany, generalnie pokryty lasami. Daje możliwość wcześniejszego zakończenia w miejscach niezbyt odległych od punktu startu. Są na niej odcinki dla osób lubiących zwałki, dla tych, którzy preferują leniwe płynięcie, jak też dla tych, którzy preferują wody otwarte. To dobry teren do pływania zarówno dla wprawionych, jak też tych początkujących, wystarczy tylko dobrać odpowiedni odcinek. Słowem każdy znajdzie coś dla siebie. 

Packraftowy spływ Obrą (fot. Robert Bogusz)

Dla osób z Gorzowa Wielkopolskiego i okolic trasa ma jeszcze jeden plus – możliwość dotarcia z packraftem nad Obrę pociągiem i powrót nim do domu – o ile jesteśmy w stanie wpasować pomysł na spływ w rozkład jazdy pociągów.

Jako punkt startu można obrać Stanicę Wodną „Na wyspie” w Świętym Wojciechu. 

Pływanie po rzekach w terenie niezurbanizowanym jest zawsze związane z niewiadomą. Zmienny poziom wody, przeszkody na wodzie, pogoda mają poważny wpływ na czas płynięcia. W przeszłości zdarzyło mi się, że odcinek między Świętym Wojciechem i Gorzycą (nieco więcej niż 8 km) na przestrzeni dwóch tygodni płynąłem 2 godziny 40 minut za pierwszym razem i ponad 4 godziny za drugim razem.

W majowy czwartek natura była łaskawa. Przede wszystkim piękna, słoneczna pogoda bez silnego wiatru (to drugie było istotne przy pływaniu po wodach otwartych). Poziom wody był wyraźnie wyższy niż zwykle, co przełożyło się na szybszy nurt i mniejszą ilość przeszkód. Nasze packrafty i bez wiosłowania poruszały się dość sprawnie. Momentami, o ile stan rzeki na to pozwalał, dawaliśmy się nieść nurtowi. W efekcie do Gorzycy dopłynęliśmy w czasie nie przekraczającym dwie godziny. Tu można zrobić przerwę, np. na polu biwakowym Maya. 

Odcinek od Gorzycy do „Rury Fiuta” zaskakuje tylko jednym. Jeszcze podczas styczniowego spływu napotkaliśmy drzewo leżące od brzegu do brzegu rzeki. Okazało się, że mimo wyższego poziomu wody, problem jest ten sam i nie da się pokonać przeszkody inaczej, jak przez wyjście z packrafta.

Przy „Rurze Fiuta” zwyczajowo odczytujemy wierszyk: 

Przed wojną most Wilhelma, 

po wojnie – Bieruta,

teraz przepust rurowy,

pomysłu jakiegoś fiuta.

Na grobli z przepustem rurowym można zrobić przerwę. Chwila refleksji nad ludzką pomysłowością, która tylko ze sobie znanych przyczyn jest w stanie przekształcić most w niespływalny przepust, kanapka i kontynuujemy naszą drogę.

Packraftowy spływ Obrą (fot. Robert Bogusz)

Za „Rurą Fiuta” spływ nabiera innego charakteru. Typowo rzeczne spływanie zamienia się w pływanie po coraz bardziej otwartych wodach. Na tym odcinku zawsze pozostaje zagadką jak prognozy dotyczący siły i kierunku wiatru sprawdzą się na wodach Zalewu Bledzewskiego i dalej na jeziorach. Tym razem obyło się bez zaskoczenia. Wiatr co prawda w twarz, ale o sile delikatnie marszczącej powierzchnię wody.

Wody Zalewu Bledzewskiego kończą się wraz z kolejnym przepustem rurowym, tym razem na ujściu Strugi Jeziornej. Miejsce to jest pamiętne dla historii polskiego packraftingu z uwagi na utratę sprzętu przez jednego z naszych kolegów. „Wody Polskie” utrwaliły miejsce katastrofy wbijając w dno trzy paliki pomalowane na narodowe kolory. Zwyczajowa jednominutowa cisza i płyniemy dalej.

Struga Jeziorna to osobny świat. Z packraftingowego punktu widzenia nie jest jakimkolwiek wyzwaniem. Płyniemy lekko pod prąd, co daje się zauważyć jedynie w sytuacji, gdy zaprzestajemy wiosłowania na dłuższą chwilę. Warto pokonać ten odcinek niespiesznie i delektować się otaczającą naturą. Jestem przekonany, że ten nieskażony cywilizacją teren stanie się za jakiś czas rezerwatem przyrody.

W paręnaście minut docieramy do Jeziora Chycińskiego. Na wysokim brzegu w głębi jeziora widać sylwetkę wiejskiego kościoła. My płyniemy wzdłuż lewego brzegu, by dotrzeć do następnej części Strugi Jeziornej. Po paru minutach wpływamy do Jeziora Długiego, ostatniego akwenu naszego spływu. Jego pokonanie do punktu końcowego zajmuje nam około pół godziny. Jezioro nie ma dogodnego miejsca do zejścia na brzeg. Trzeba wpłynąć do kanału przy południowym krańcu jeziora i po 100 metrach zaraz za mostem pomiędzy Kurskiem a Zamostowem można zakończyć spływ. Warto przed wyjściem z packrafta obejrzeć brzeg – zdarzają się deski z wbitymi gwoździami. 

Packraftowy spływ Obrą (fot. Robert Bogusz)

Przy powrocie pociągiem czeka nas marsz na odcinku 9 km. Jeśli przyjechaliśmy samochodem warto rozważyć jego pozostawienie w Gorzycy. W takiej sytuacji mam 5 km spaceru do punktu startu i niecałe 4 km do samochodu po zakończonym spływie.

Nasz niespieszny spływ zajął nam 9 godzin. Oczywiście dałoby się te 28 km przepłynąć szybciej, zrobić też krótsze przerwy, ale nie widzieliśmy takiej potrzeby. Przynajmniej dla mnie szybkość płynięcia nie jest celem samym w sobie. Spływ ma raczej służyć przebudzeniu „dzikiej duszy” niż skupianiu się na osiągach.

Robert Bogusz

***

Galeria ze spływu Obrą (fot. Robert Bogusz):

Packraftowy spływ Obrą (fot. Robert Bogusz)

Packraftowy spływ Obrą (fot. Robert Bogusz)

Exit mobile version