Mówili pojedź do Niemiec na packrafting…

Plan był prosty: dojeżdżamy, pływamy, wracamy. Jak napisał Woody Allen w „Woody według Allena”: jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość. 

***

Pierwsze 100 km nuda, niemalże jak w „Rejsie”: Koń… Krowa, kura, kaczka… Kura, kaczka, drób… O! Jest! Widzę! Droga… Chyba na Lübbenau/Spreewald. I głos Jeremiego: wysiadł silnik. 

Początkowo traktuję to jako żart, taki sposób na przerwanie nudy podróży. Po parunastu sekundach dochodzi do mnie, że to rzeczywistość. Za chwilę zatrzymamy się gdzieś w niemieckim interiorze i trzeba będzie ustalać co dalej. Za dużo do ustalania nie ma, bo tak naprawdę pozostaje jedno: jak wrócić do domu. 

Jest jeszcze malutka szansa, że samochód, poczuwszy swoją ojczyznę, zrobił z emocji chwilowy wybryk. Otwarcie maski i smutna mina Jeremiego świadczyła o jednym: wiem, że nic nie wiem.

Dalej to ustalanie z właścicielami lawet ceny sprowadzenia samochodu do Polski. Cena, która Jeremi słyszy jako pierwszą wydaje się wysoka, ale każda kolejna jest jeszcze wyższa. 

Za radą Jeremiego zamierzam kontynuować podróż. Do celu pozostaje jakieś 60 km. Dzwonię do Daniela, a ten wraz z Magdą, po ogarnięciu możliwych opcji, sygnalizuje: przyjeżdżamy po ciebie, czekaj. Do tego: jeśli macie wolny packraft, zabierz go ze sobą. Okazuje się, że jeden z kolegów, w ferworze pakowania samochodu na packraftowy wypad zapomniał… packrafta. Szczęśliwie został jakiś czas później znaleziony w miejscu startu i zabezpieczony.

Po godzinie pojawia się Magda. Jeszcze tylko upewnienie się, że transport powrotny Jeremiego jest ogarnięty i wsiadam do samochodu, a dalej: Koń… Krowa, kura, kaczka… Kura, kaczka, drób… O! Jest! Widzę! Droga… Chyba na Lübbenau/Spreewald i tak aż do celu. 

Lübbenau/Spreewald, ostoja słowiańskości na Łużycach. Raz po raz można dostrzec napisy przypominające naszą rodzinną mowę. Do tego do mojej świadomości dochodzi, że nie tylko my, uczestnicy wypadu, czytamy prognozy pogody: na ulicach i kanałach dużo ludzi.

Przekazuję packraft potrzebującemu i pozostaje dostać się do miejsca, gdzie zrzucimy sprzęt na wodę. W tym czasie część ekipy już przemierza spreewaldzkie wodne szlaki. Spotykamy się za jakiś czas.

Z emocji zapominam od razu włączyć rejestrację trasy. 

Trasa – kanały w regionie Spreewaldu

Na wodzie czysta rekreacja, czyli tak jak miało być. Kanały w Krainie Ogórka stwarzają różne alternatywne trasy. Trasa, którą wybierze się na początku, nie musi być trasą powrotu. Przeszkód żadnych. Nurt albo nie istnieje, albo jest tak niewielki, że nie stwarza najmniejszych problemów, by płynąć pod prąd. Po drodze mijamy różne odmiany sprzętu pływającego: kajaki, canoe, długie płaskodenne łodzie. Zdarzyły się nawet dwa packrafty. Jako jedni z niewielu mamy na sobie kamizelki asekuracyjne. Z uwagi na kolory techniczne naszych pakcraftów łatwo jesteśmy dostrzegani na wodzie. Zdaje się, że jakieś nagranie naszej grupki poleci do dalekiej Japonii. 

Brzegi kanałów, po których pływamy, to zwykle podwórza drewnianych i murowanych domostw z charakterystycznym dla tego terenu elementem: hangarem na łodzie i przydomowym slipem. Do tego mocno już rozkwitające rododendrony i różaneczniki, ale też wszelkiej odmiany inne kwiaty.

Pływanie w Spreewaldzie (fot. Robert Bogusz)

Po pierwszym nasyceniu się urokami okolicy zatrzymujemy się na popasanie na skrzyżowaniu tras w Lehde. Tam czeka nas bardzo miła niespodzianka – mamy okazję spotkać resztę naszej grupy. Trafiliśmy na godziny szczytu, ale obsługa sprawnie realizuje zamówienie, w tym w zakresie mniej niewinnym niż sok jabłkowy 😊 Zanim skończyliśmy, większość współbiesiadników nas opuściła i co było zaskakująco miłe, wyraźnie zmniejszyła się ilość osób na kanałach.

W dalszej części pływania zahaczamy o „Muzeum Ogórka”, płyniemy „kanałem sueskim” i ocieramy się o jakieś wesele na łodziach. To wszystko przebił widok gondoliera-amatora, który tak zaparł się drągiem o dno, że aż wypadł z łodzi.

Wraz z zachodzącym słońcem zaczynamy myśleć o powrocie. 

A w drodze powrotnej: Koń… Krowa, kura, kaczka… Kura, kaczka, drób… O! Jest! Widzę! Droga… Chyba droga do Polski. 

Także rozmowy na temat różnych aspektów spraw „frankowych” i tranzycji.

Dzięki uprzejmości Daniela i Magdy docieram do Kostrzyna nad Odrą, skąd odbiera mnie żona. Po 13 godzinach od momentu wyjazdu jestem do domu.

Na koniec podsumowanie: Spreewald to kraina pełna uroku, ale jednocześnie dalece inna od terenów, po których zwykle pływam. Piękne widoki, ale też natłok ludzi w weekend. Było warto, ale pływanie tam nie jest moją „ulubioną przyjemnością”. Z kolejnym „ale” – ale z pewnością na kolejny wyjazd dam się skusić dla towarzystwa jak wczoraj. Dziękuję!

Robert Bogusz

***

Galeria zdjęć (wszystkie zdjęcia autorstwa Roberta Bogusza):

fot. Robert Bogusz

Exit mobile version