Swoją ścieżką. Łukasz Kocewiak o Manaslu, magii ośmiu tysięcy i ryzyku komercjalizacji gór najwyższych

Czy możliwe jest wejście „solo” w tłumie? Czym różni się podejście do zdobywania gór wysokich klienta agencji i alpinisty? Skąd bierze się magnetyzm ośmiu tysięcy i gdzie leży granica pomiędzy pasją a obsesją – jakie ryzyko wiąże się z jej przekroczeniem? Odpowiedzi na te i inne pytania staramy się odnaleźć wspólnie z Łukaszem Kocewiakiem, który tej jesieni zdobył Manaslu.


***

Michał Gurgul: Swoje wejście na Manaslu nazywasz solowym. Niektórzy nie zgadzają się z tym określeniem, ponieważ w tym samym czasie na górze, na tej samej drodze, znajdowało się dużo osób. Co rozumiesz przez solo?

Łukasz Kocewiak: Manaslu to piękna i okazała góra. Między szczytem a bazą znajdują się cztery obozy. Powyżej obozu bazowego wspinałem się, zakładałem i przenosiłem obozy, wchodziłem na szczyt samodzielnie, bez Szerpów. Solo w przypadku tego wejścia oznacza pojedynczo, bez zespołu. Warto jednak zwrócić uwagę, że góra Manaslu była w tym sezonie jesiennym najpopularniejszym ośmiotysięcznikiem, dlatego w bazie było wręcz tłoczno. W wyższych partiach nie narzekałem na ścisk na drodze. Często celowo zwijałem biwak później, kiedy wszystkie grupy z przewodnikami i tragarzami już były dawno na trasie, żeby cieszyć się pustką i ciszą. Tak samo zrobiłem też podczas ataku szczytowego, żeby przypadkowo nie utknąć w zatorze tuż przed wierzchołkiem. Na Manaslu wchodziłem bez wspomagania tlenem z butli, więc nie mogłem sobie pozwolić na zbyt długie czekanie.

Często mówi się, że wśród tłumu też można być samotnym – co o tym sądzisz w świetle wejść na popularne ośmiotysięczniki? Czy duża liczba osób na danej drodze zwiększa poczucie bezpieczeństwa?

Himalaje w Nepalu to z pewnością nie Hindukusz w Afganistanie. Kiedy w zeszłym roku wchodziłem sam na Noszak, to w drodze z bazy na szczyt nie spotkałem nikogo. Sam musiałem wyznaczyć drogę i zaporęczować trudniejsze technicznie odcinki. Na Manaslu drogę codziennie przecierają dziesiątki wspinaczy i tragarzy, a na wielu odcinkach znajdziemy linę poręczową. Z pewnością daje to poczucie bezpieczeństwa na poprzecinanym szczelinami lodowcu, przez który przebiega większa część drogi (ok. 80% trasy pomiędzy bazą a obozem 4 jest zaporęczowane). Jednak nawet na tak popularnej górze jak Manaslu można znaleźć spokojne miejsce dla samotnego wspinacza. W nocy na drodze między obozami nie spotka się nawet jednej świecącej czołówki.

„… nawet na tak popularnej górze jak Manaslu można znaleźć spokojne miejsce dla samotnego wspinacza. W nocy na drodze między obozami nie spotka się nawet jednej świecącej czołówki” (fot. Łukasz Kocewiak)

Czy to poczucie bezpieczeństwa, które dają przewodnicy, Szerpowie, a także samo przygotowanie drogi przez agencję, nie jest złudne? W grupie jest raźniej, można liczyć na pomoc – czy przez to ludzie nie lekceważą trochę ryzyka?

Zdaję sobie sprawę, że jest wiele osób, które chciałyby się wybrać na wyprawę na popularny ośmiotysięcznik, niekoniecznie dysponując odpowiednim doświadczeniem – w spełnieniu ich marzenia ma pomóc agencja. Nie wszyscy jednak mają świadomość pewnych zagrożeń, ryzyka, którego nie redukuje skorzystanie z takiej pomocy.

Sam również korzystałem z liny poręczowej na Manaslu, założonej przez agencję, którą wybrano na drodze przetargu. Dzięki temu mogłem przemieszczać się po lodowcu sam, bez asekuracji liną lodowcową z partnerem. Ale to nie znaczy, że bezpieczeństwo jest zagwarantowane. Stan lin i warunki na lodowcu zmieniają się z dnia na dzień. Drabiny i punkty asekuracyjne się wytapiają się, szczeliny otwierają się lub kryją się pod warstwą świeżego śniegu, zmienia się stan lin. Niestety, nawet najlepsze zaporęczowanie nie pomoże nam na odcinkach bezpośrednio zagrożonych obrywem seraka. Podczas mojej wyprawy dwukrotnie zeszły lawiny olbrzymich brył lodu – raz rano, raz wieczorem.

Na to oczywiście nikt nie ma wpływu, ale za utrzymanie dobrych warunków na drodze odpowiedzialna jest chyba przez cały sezon agencja?

Tak, i rzeczywiście poprawiają co pewien czas drabiny czy liny tam, gdzie jest to potrzebne. Trzeba jednak zachować ograniczone zaufanie. Czasem jakiś punkt nie wytrzyma. Ostatecznie sam ponosisz za siebie odpowiedzialność, a w przypadku wypadku dużo zależy od ubezpieczenia. Przed rozpoczęciem wyprawy podpisujesz z agencją list intencyjny (ang. memorandum of understanding), który nie ma mocy prawnie wiążącej. W praktyce oznacza to, że trudno rościć sobie prawnie zadośćuczynienie wynikające z uchybień w świadczeniu usług. 

„… to nie znaczy, że bezpieczeństwo jest zagwarantowane. Stan lin i warunki na lodowcu zmieniają się z dnia na dzień. Drabiny i punkty asekuracyjne wytapiają się, szczeliny otwierają się lub kryją się pod warstwą świeżego śniegu, zmienia się stan lin ” (fot. Łukasz Kocewiak)
Łukasz na szczycie Manaslu (fot. Łukasz Kocewiak)
Spękane seraki na Manaslu (fot. Łukasz Kocewiak)

Wróćmy do Twojej działalności w górach. Powiedziałeś mi wcześniej, że zdobycie Manaslu nie było Twoją najtrudniejszą wspinaczką? Co nią było i dlaczego?

W górach wysokich to wejście na Noszak, chociaż Manaslu jest wyższa o ponad pół kilometra. Samotna wspinaczka w nieprzetartym eksponowanym terenie, w kruchej skale na wysokości tuż poniżej 7000 m była wyzwaniem, które wymagało skupienia i dobrej aklimatyzacji. W Hindukuszu można naprawdę doświadczyć gór, podziwiać ich majestat i poczuć bliskość z dziką naturą.

Na ośmiotysięcznikach chyba trudniej o takie doznania ze względu na ich popularność. Czy z tego powodu nie chcesz zdobywać kolejnych?

Na Manaslu właśnie dlatego wszedłem solo, z jednym namiotem i bez dodatkowego tlenu, żeby nie czuć niedosytu po powrocie. Nie planuję wypraw na kolejne ośmiotysięczniki. Na Manaslu i na Noszak wszedłem solo w ramach przedsięwzięcia „8 solo”. Cenię sobie w górach otwarte przestrzenie, swobodę działania i po prostu wolność. Górołazi z całego świata realizują różne górskie projekty, jak „Korona Ziemi”, „Korona Himalajów i Karakorum” czy też „Korona Gór Polski”. „8 solo” to mój sposób na odnalezienie wolności w górach, to osiem szczytów o wysokościach w przedziałach co tysiąc metrów. Każdy może wybrać swoją górę, którą chce zdobyć. Dla przykładu na świecie są setki samych gór powyżej 6000 m.

Czy chodzi o wysokość, czy może o coś zupełnie innego? Gdzie według Ciebie leży granica pomiędzy pasją a obsesją?

Po powrocie ze swoich wypraw niejednokrotnie jestem pytany, jaka będzie następna góra. W trakcie planowania staram się wybrać cel, który jest pod jakimś względem bardziej wymagający od poprzedniego. To mnie mobilizuje i motywuje do działania. Gdzieś jednak musi być granica, moja przygoda z górami dokądś przecież musi prowadzić. Podczas wyprawy na Manaslu spotkałem wielu himalaistów, dla których to była kolejna góra powyżej magicznej granicy ośmiu tysięcy metrów. Ktoś po wejściu na szczyt od razu planował wiosenną wyprawę na Makalu, ktoś inny zamierzał zaraz po wejściu polecieć helikopterem z bazy prosto w kierunku Dhaulagiri, jeszcze ktoś inny zarzekał się, że to ostatnia góra, a kiedy podawał mi dłoń, zauważyłem, że palce miał krótsze o połowę. W każdym z nich było coś, co budziło we mnie niepokój, byli jakby opętani obsesją gór wysokich, bez autorefleksji. Dlatego właśnie „8 solo”. To dla mnie subtelna granica między pasją a obsesją.

„Często celowo zwijałem biwak później, kiedy wszystkie grupy z przewodnikami i tragarzami już były dawno na trasie, żeby cieszyć się pustką i ciszą. Tak samo też zrobiłem podczas ataku szczytowego, żeby przypadkowo nie utknąć w zatorze tuż przed wierzchołkiem” (fot. Łukasz Kocewiak)

Obsesja, brak autorefleksji – to mocne słowa. Czy ten niepokój budziły różnice w podejściu do gór?

Miałem wrażenie, że reprezentujemy inny system wartości, chociaż wszystkich przyciągnęła w to miejsce ta sama majestatyczna góra Manaslu. Zdecydowana większość, pewnie nawet powyżej 90%, to himalaiści, którzy korzystają z pomocy Szerpów i przewodników oraz wspomagają się tlenem z butli. Tylko żeby wejść, zaliczyć szczyt. Uważam, że każdą górę należy poznać, trzeba poświęcić jej czas, a wejście to cały proces, w którym dojrzewamy do tego, żeby stanąć na szczycie. Dlatego cenię sobie samotne wejścia. Czasem trudno było mi odnaleźć się w całym tym zgiełku w bazie, chociaż spotkałem tam też i wyjątkowych ludzi.

Czy według Ciebie to popyt napędza podaż, czy może media i marketing agencji powodują wzrost zainteresowania zdobywaniem ośmiotysięczników (ale też innych szczytów, np.Korony Ziemi”)?

Byłem lekko zaskoczony tym, że moje solowe wejście na Manaslu spotkało się z tak dużym zainteresowaniem, chociaż zeszłoroczny projekt w Afganistanie wydawał się trudniejszy i wymagał więcej zaangażowania. Nikt nie czekał na mnie z ciepłym obiadem, kiedy schodziłem do bazy pod Noszakiem. Natomiast dobrze rozwinięta infrastruktura pod Manaslu zdecydowanie poprawia warunki oraz bezpieczeństwo. Wydaje mi się, że to magia ośmiu tysięcy. Media i agencje są w stanie wyczuć te subtelności, podchwycić temat i w konsekwencji napędzać machinę komercjalizacji Himalajów. Mam nadzieję, że wielu osobom spodoba się pomysł „8 solo” i będą podążać swoją ścieżką, zamiast powtarzać oklepane schematy, takie jak na przykład „Korona Ziemi”, bo przecież jest tyle pięknych gór na świecie.

fot. Łukasz Kocewiak

Z pewnością część osób odnajdzie własną drogę, ale masowość wypraw na ośmiotysięczniki jest dzisiaj faktem, a sytuacja pod najbardziej popularnymi górami nie wygląda chyba wesoło?

W górach, szczególnie w odosobnionych miejscach, odnajduję piękno i spokój. Mogę też poznać bliżej siebie. Na szlaku nietrudno spotkać ludzi o podobnym punkcie widzenia. Obawiam się, że komercjalizacja oraz nasilenie ruchu turystycznego mogą zachwiać delikatnym górskim ekosystemem w Nepalu. To kraj pięknych gór i wspaniałych ludzi. Mam nadzieję, że rozwój turystyki i działania rządu, żeby zwiększyć z niej przychód, nie zmienią tego. Nepalski oficer łącznikowy w bazie dość szczerze powiedział, że dąży się do poprawienia dostępności atrakcyjnych miejsc oraz zachęcenia do przyjazdu jeszcze większej rzeszy turystów. Dotyczy to również ośmiotysięczników. Możesz sobie wyobrazić, jak zmalałoby zainteresowanie Manaslu, gdyby nie infrastruktura, tragarze, przewodnicy i łatwy dostęp do tlenu z butli. Nie należy zapominać o wpływie nasilenia ruchu turystycznego z jednej strony na bogacenie się społeczeństwa, rozwój infrastruktury, poprawę jakości życia itd. z drugiej zaś na zanieczyszczenie odpadami, rozwarstwienie społeczeństwa, migracje, zmiany kulturowe itd. Temat jest dość obszerny.

Masz pomysł jak temu przeciwdziałać? Inicjatywa oddolna, czy regulacje administracyjne?

Myślę, że dużo zależy od nas samych, od naszych wyborów, ale także od mediów, które kreują wizerunek gór w naszych głowach. Dużo też można zdziałać w samym Nepalu, jednakże aktualne regulacje administracyjne wydają się mieć pewne braki. Odnoszę wrażenie, że czasami chęć maksymalizacji przychodu przysłania priorytet zrównoważonego rozwoju turystyki w tym pięknym kraju.

Manaslu (fot. Łukasz Kocewiak)

Żeby nie kończyć rozmowy w tak ciężkim tonie, powiedz proszę coś więcej o swoich najbliższych planach – tych górskich oczywiście. 

Jeszcze kilka gór mi zostało, żeby zakończyć projekt „8 solo”. W najbliższym czasie Wielka Rawka w Bieszczadach. Jak zauważył Jacek Kaczmarski: „tam niespodzianki cię czekają co dzień, gdy w połoniny wyruszasz na zwiady, a potem patrzysz o słońca zachodzie, siadłszy na drzewa przewalonej kłodzie, jak żyją Bieszczady”.

Dziękujemy za rozmowę.

***

Łukasz Kocewiak (fot. Łukasz Kocewiak)
Exit mobile version