KRAJNA Adventure Race – relacja

Areną zmagań rajdowców była tym razem północ Wielkopolski – Krajna, piękne pagórkowate tereny i dzikie lasy pełne zwierza. Dla jednych wyzwanie – 200 km, cztery dyscypliny i zespoły z całej Polski walczące na trasie przez 30 godzin, a dla innych szybka przygoda – 50 kilometrów po okolicach Złotowa.

Na starcie stanęło 108 osób, większość na trasie krótkiej. Zespoły na trasie długiej wystartowały w piątek o północy – po krótkim biegowym prologu wszyscy wskoczyli na rolki i ruszyli w ciemną noc. Pierwszy ponad 40-kilometrowy etap to częste zmiany i wiele decyzji po drodze, czy lepiej jechać wiele kilometrów czy przebiec kilka z rolkami na plecach, i tak do świtu.

Trasa-dąuga_etap-rolkowy_okolice-Sąawianowa

 

Później Schlossberg, czyli Szwajcaria Kiełpińska i bieg na orientację upstrzony błotnistymi jarami, a gdy już na dobre zrobiło się jasno – gwóźdź programu – ponad 50-kilometrowy etap kajakowy. Po drodze Debrzynka – wąska rzeczka meandrująca na granicy lasu i rozległych łąk, a później Gwda wymuszająca kilka przenosek ze względu na elektrownie wodne.

Podczas gdy ekipy na trasie długiej wiosłowały, zawodnicy z trasy krótkiej zdążyli się przygotować do zawodów, wystartować, zrobić całą trasę i pojechać do domu – tak mniej więcej można opisać różnice w trudności obu tras. Krótka trasa okazała się bardzo szybka, po biegowym prologu i 20 km na rowerze zespoły dotarły do Złotowa, gdzie miały do pokonania 10-kilometrowy bieg na orientację z zadaniami specjalnymi, kilka punktów wymuszających małą ekwilibrystykę, chodzenie po drzewie, moczenie nóżek w strumieniu i ponownie wskoczyli na rowery.

Po drodze m.in. punkt na wyspie, do której można się było dostać wyłącznie jedną groblą – reszta była przerwana lub zalana. Nie każdemu chciało się szukać „tej jedynej”, więc wiele zespołów eksplorowało dość dokładnie mulaste dno okolicznych stawów. Na koniec jeszcze tylko kilka kilometrów w kajaku i pamiątkowe zdjęcie na mecie – niektórym wystarczyło niespełna 5 godzin, żeby ukończyć całe zawody, tymczasem na trasie długiej zwycięzcy wiosłowali ponad 10.

Gdy zawodnicy trasy krótkiej rozjeżdżali się do swoich domów, Ci z długiej zaczynali się powoli wykruszać. Jeśli ktoś zbyt wiele czasu stracił na wcześniejszych etapach, musiał wiosłować po zmroku, temperatura znacznie spadła, a przemoczone zespoły jeden po drugim rozstawały się z rajdem. Po kajakach na polu walki zostało już tylko 6 z 10 teamów. Kolejny etap rowerowy był bardzo zmienny, raz wymagał precyzyjnej nawigacji w terenie, żeby za chwilę wyprowadzić zawodników na długi asfalt i dać szansę na osiągnięcie maksymalnej prędkości przelotowej.

Po drodze zespoły trafiały do kolejnej strefy zmian – rowery szły w odstawkę, a z plecaków wyskakiwały buty do biegania – czekało 10 punktów do znalezienia w bardzo dzikim, rzadko odwiedzanym lesie pełnym zarośniętych ścieżek i wydającej dziwne odgłosy zwierzyny.

Dla większości był to moment wejścia w drugą noc rajdu, minęły już 24 godziny od startu i zaczęły się kolejne problemy – dopadająca senność i ogólne zmęczenie. 10 kilometrów zajmowało niektórym zespołom nawet 3 godziny, a w środku zdarzały się już przerwy na drzemkę w okolicznych krzakach. Mimo, że do mety zostało niecałe 40 km jeden z zespołów pożegnał się tutaj z rajdem i w stawce została tylko piątka. Ostatni etap rowerowy nie był trudny, ale po drodze czekała jeszcze mikroorientacja na bardzo starej mapie, która w nocy mogła sprawić nieco kłopotów. Mapa pokazywał właściwie trzy drogi, a w lesie przecinały się ich dziesiątki. Na 2 km przed metą zespoły docierały do brzegu jeziora Sławianowskiego – po jego drugiej stronie czekała już upragniona meta, ale jej osiągnięcie nie było wcale takie oczywiste.

Każdy zespół przy pomocy dostarczonych kajaków, desek i linek musiał zbudować katamaran zdolny do przewiezienia czterech osób i czterech rowerów. Zawodnicy mogli zobaczyć przed startem jak wygląda taka tratwa poprawnie zbudowana, jednak nikt nie miał świadomości jednej rzeczy – belki do budowy katamaranu miały 4 metry długości, a przestrzeń między drzewami na brzegu maksymalnie trzy.

 

Pierwszy zespół dotarł w to miejsce w środku nocy, termometr pokazywał zero stopni, a krajobraz wkoło pokrywała gruba warstwa szronu. Nikomu nie uśmiechało się wchodzenie do wody – z perspektywy osoby stojącej z boku było to bardzo ciekawe przeżycie – obserwowanie w jak różny sposób działają ludzie pod wpływem mieszanki zmęczenia, niewyspania, stresu i adrenaliny. Niektórzy załamywali ręce i przez pół godziny debatowali jak to zrobić, żeby nie zamoczyć butów, a inni bez namysłu wskakiwali do jeziora i po 10 minutach odpływali w kierunku bazy zawodów.

28 godzin i 38 minut – tyle czasu potrzebowali najlepsi, Hades Madaj Team, na pokonanie całej prawie 200-kilometrowej trasy.

Hades Madaj Team – zwycięzcy na trasie długiej w zespole czteroosobowym
Inov-8 Team – zwycięzcy na trasie długiej w zespole dwuosobowym
Harpagan Team – zwycięzcy na trasie krótkiej w kategorii Men
Dziabnięci Team – zwycięzcy na trasie krótkiej w kategorii MIX

Kolejna rajdowa przygoda już w lipcu w Szczawnicy.

Więcej na: www.hillsprint.pl

Kuba Wolski

Exit mobile version