Pierwszy wspinaczkowy sezon w Tatrach zimą – jak zacząć?

Z natury rzeczy trzeba czasu, aby zdobyć doświadczenie – ze wspinaczką jest podobnie jak z innymi dyscyplinami i dlatego doświadczeni wspinacze nie zawsze pamiętają swoje pierwsze kroki. Jeśli oferują cenne rady, to są to rady, do których trzeba dojrzeć, a początkujący wspinacz dalej pozostaje z dylematami i wątpliwościami jak zaaranżować swój pierwszy samodzielny sezon zimowy lub pierwsze zimowe wspinaczki. 

Wspinaczka w górach, szczególnie zimą, to ciągła nauka, a kilka prostych spraw zdaje się szczególnie nurtować większość początkujących adeptów zimowego wspinania. Jak wybrnąć z podstawowych dylematów pierwszych zimowych wyjść? Jak dobrać się do rozwiązań, które wypracowali lub zaadaptowali inni wspinacze? Od innych partnerów i wspinaczy. Jest gros wspinaczy doskonale się do tego nadających, tzn. z dużym stażem, dużą cyfrą i wciąż jeszcze na początku ich kariery wspinaczkowej. Choć nie palą się do spisywania swoich pomysłów – zrobiliśmy to za nich.

Kościelec w zimowej szacie (fot. Aneta Żukowska)
Kościelec w zimowej szacie (fot. Aneta Żukowska)

Nie chcę pisać o drogach, jakie wybrać na początek – te informacje są łatwo dostępne. Podobnie zestaw sprzętu asekuracyjnego został już opisany i przedyskutowany i jest do znalezienia w sieci, choćby tu:

http://wspinanie.pl/serwis/201111/29porady-zimowe-sprzet.php

http://wspinanie.pl/serwis/201202/08porady-wspinanie-zimowe-w-tatrach.php

http://www.goryonline.com/gory,12772,i.html

Wynotować warto kilka rad i rozwiązań, które mogą wydać się oczywiste − ale często tylko tym, którzy od dawna je stosują. Dlatego mogły umknąć wcześniej podlinkowanym opracowaniom.

 Zadbaj o kondycję, idź w znany teren

To powiedziawszy, należy dodać, że najlepszym wstępem do wspinania zimowego jest udać się na kurs PZA i zdobyć wymaganą wiedzę oraz umiejętności pod okiem instruktora. Po co wyważać otwarte drzwi i ryzykować, skoro środowisko wypracowało system szkolenia młodych wspinaczy.

Oczywiście, to proste rozwiązanie, ale niektórzy jakoś nie chcą iść na łatwiznę. Poza tym i tak prędzej czy później dojdziemy do momentu, kiedy zostaniemy my, partner, lina i ściana − po raz pierwszy zimą sam na sam… Wtedy, podczas pierwszej wspinaczki z równorzędnym partnerem, musimy liczyć tylko na swoje niedoświadczenie – ufając, że nie zrobi nam krzywdy ;)

Przede wszystkim zima to nowe środowisko wspinaczkowe, nowe problemy terenowe, nawigacyjne i orientacyjne. Wszystko to podnosi poziom niepewności, obniża samopoczucie i wrażenie kontroli nad sytuacją. W takich warunkach jesteśmy mało pewni siebie, a nasza uwaga zbyt skupia się na detalach lub rozprasza na ogólnych zarysach sytuacji.

Widok na Świnicę z Hali Gąsienicowej (fot. Aneta Żukowska)

Aby zminimalizować stopień niepewności, warto być obytym w terenie, wybrać się na ścianę a nawet drogę, które znamy z letnich przejść. Jasne, już dawno nie wspinaliśmy się latem w tak niskich trudnościach – nie zaszkodzi jednak odświeżyć sobie niektóre letnie rzęchy, które zimą okażą się ciekawymi drogami dla poczatkujących. Przynajmniej zapoznajmy się z topografią, drogami zejścia i wycofami. Zimą konstelacja terenu może nas zaskoczyć.

Ponadto, pamiętajmy, że dobre przygotowanie kondycyjne pozwoli nam subiektywnie odbierać rejon działań jako mniejszy. Hala Gąsienicowa wydaje się dużo mniejsza i zimowe podejście − pod taki Zawrat na przykład − jest prostsze, kiedy naprawdę dużo biegamy. W końcu to, czy coś jest daleko, czy nie, ostatecznie sprowadza się do tego, czy jesteśmy tam w stanie dotrzeć zmęczeni czy ‘na świeżości’.

Podobnie: trudny teren wspinaczkowy to w praktyce ten, którego nie jesteśmy w stanie pokonać sprawnie. Zapomnijmy na razie o obiektywnych skalach trudności, kilometrach czy godzinach marszu. Na początku wszystko jest inne. Oczywiście, nie wbijamy się w drogę za 7, raczej 2 czy 3, ale te i tak mogą okazać się trudne.

Skupmy się na kondycji, dobrym samopoczuciu na podejściu i pewności, że starczy nam energii na wspin; to da nam +10 do pewności siebie, a to na początku i − potem także − jest najważniejsze.

Do zimy wciąż mamy trochę czasu, a zatem warto już teraz poświęcić czas na bieganie. Nie musimy biegać dużo, a i planów treningowych w sieci znajdziecie mnóstwo.

10 km w czasie około 50 min to wystarczający wynik w kwestii ogólnej wytrzymałości, potwierdzający kondycję, która pozwoli nam czuć się pewnie w górach.

Podobnie ze wspinaniem. Upewnijmy się, szczególnie jeśli nie wspinaliśmy się w letnim sezonie w Tatrach czy też dużo w skałach (cóż, życie, praca, studia nie rozpieszczają…), że jesteśmy zdolni do długotrwałego wysiłku. Poświęćmy okres przejściowy na trening na panelu. Przynajmniej trzy razy w tygodniu.

Skupmy się na wytrzymałości, ale plan powinien zawierać elementy siły, gdyż ta warunkuje wytrzymałość. Bądźmy pewni, że jesteśmy w stanie wspinać się przez cały dzień – łatwo to sprawdzić spędzając weekend na panelu i wspinając się po łatwych drogach przez cały dzień – oczywiście z przerwami. Oceńmy stopień zmęczenia, pamiętając, że w outdoorze dojdzie głód, wyczerpanie zimnem i obciążenie układu nerwowego.

W plan treningu możemy wpleść elementy uzupełniające w postaci treningu siły mięśni nóg, korpusu i ramion. Siła palców ma mniejsze znaczenie na drogach o charakterze trawkowym, czy nawet w mikście na początkowym etapie naszej kariery.

Ćwiczmy mięśnie stabilizujące korpusu (core strength, body tension workout – te ćwiczenia mają wiele nazw), popularne ćwiczenia to np. stanie na piłce, ćwiczenia z gumami, poziomki itp. Wszystko to pozwoli nam stać stabilnie w rakach na skale czy małych krawądkach, ponieważ ćwiczy głównie umiejętność utrzymania stabilnie środka ciężkości nad małym obszarem.

Podciąganie na drążku, przysiady – także na jednej nodze – czy przywisy na styliskach czekanów mogą pomóc. Oczywiście, nie będziecie zapinać czwórek (wspinaczkowa technika pokonywania przewieszeń i dachów na trudnych drogach drytoolowych) na trójkowej drodze, ale pewność, że potrafisz wisieć przez kilka minut trzymając się metalowej rurki pomoże ci podczas zakładania asekuracji w niewygodnej pozycji, w sypiącej się pyłówce, zmarzniętymi rękoma w grubej rękawicy – jak można się domyślić – potrwa to dłużej niż latem; wierzcie mi, ręka, którą będziecie trzymać dziabę, potrafi się nieźle zgrzać. Na pewno przyda się poćwiczyć wytrzymałość przedramion.

Ze sprzętem za pan brat

Dobrą i oczywistą sprawą jest oswojenie się ze sprzętem. Spróbuj w domu na sucho porobić wpinki w rękawicach, odpinać i zapinać sprzęt do uprzęży. Jeśli nie wychodzi, prawdopodobnie trzeba zmienić rękawice na bardziej dopasowane – to niestety nie jest proste.

Łatwe drogi mają duże odcinki w śniegu. Rękawice z mankietem są najlepsze, ale te są zwykle mało dokładne, jeśli chodzi o precyzję manipulacji przy małych obiektach. Kwestia wyboru najlepszego modelu rękawic to trudny orzech do zgryzienia.

Na stanowisku dobrym pomysłem będą ogrzewacze chemiczne w łapawicach czy kieszeni kurtki (fot. Artur Małek/FreeMount)

Niektórzy wspinacze wspinają się w rękawicach wiatroszczelnych, które zakładają w szczególnie niesprzyjających warunkach na cienkie rękawice „bieliźniane”, tzw. linery, np. z wełny merino, czy poliestrowych włókien. Pamiętajcie – bawełna odpada! Na stanowisku zakłada się grubsze pięciopalczaste rękawice lub łapawice. Pamiętajcie, aby mieć ze sobą zapasową parę do prowadzenia, na wypadek gdyby główny zestaw przemókł. Inaczej łatwo się odmrozić, a zakładanie asekuracji w rękawicach stanowiskowych to mitręga, która zjada tak cenny zimą czas.

Warto dodać, że na stanowisku dobrym pomysłem będą ogrzewacze chemiczne w łapawicach czy kieszeni kurtki.

Jeśli chodzi o ubranie – każdy musi wybrać swój zestaw i dopasować go do pogody. Jedni lubią hardshell, inni softshell, jeszcze inni mieszają te elementy. Na początek jednak wydaje się, że optimum to dobry (znaczy lekki i dobrze oddychający) hardshell na górę i dół. Jest lekki, chroni przed wiatrem, możemy śmiało kopać się w śniegu, nie straszny nam wiatr i opad i w zasadzie nie musimy się zbytnio zastanawiać nad warunkami, bo zestaw jest wszechstronny.

Pod spód − polar lub lekka ocieplina syntetyczna. Na stan − kurtka stanowiskowa; według mnie syntetyczne alternatywy puchu są lepsze, bo wymagają mniej troski i trudniej je zniszczyć. Naturalny puch jest cieplejszy, ale w mokrym śniegu ryzykujemy przemoczenie – a wiadomo, mokry puch nie grzeje. Kiedy zdarzy się konieczność wspinania w puchówce, np. podczas wycofu w podłych warunkach − każda dziura w materiale wiąże się z gubieniem puchu, a o dziurę w puchówce nietrudno.

Syntetyczne alternatywy dla puchu lepiej sprawdzą się podczas zimowej wspinaczki (fot. Artur Małek/FreeMount)

Softshell wymaga dopasowania do warunków, ale z drugiej strony softshell z membraną to porównywalnie uniwersalne rozwiązanie w warunkach zimowych jak hardshell.

Na początek − polecam stoptuty. W śniegu czy podczas pokonywania małych przewieszek łatwo porwać spodnie rakami, ponadto w efekcie zmęczenia na zejściu możemy nie do końca kontrolować swoje kroki w rakach, i znowu – spodnie idą w strzępy. Potem, zapewne, odstawicie stoptuty do lamusa (poza szczególnymi okolicznościami).

Na podejściu świetnie sprawdza się cienka, super lekka kurtka wiatroodporna (bez żadnej membrany), którą stosuje się np. do biegania. Praktycznie nic nie waży, a pozwala się nie zapocić, szczególnie, jeśli na wspinanie wybraliśmy zestaw hardshellowy.

Zależnie od warunków na podejście możemy wyjść w kalesonach (np. z Polartec Powerstretch, gdy jest zimno, lub cieńszych, gdy jest cieplej), a lekkie spodnie hardshell wziąć jako bagaż. Jeśli mają rozpinane na całej długości nogawki, możemy szybko ubrać je pod ścianą – mniej się zapocimy, szczególnie jeśli spodnie są ze słabiej oddychającego materiału. Możemy też podchodzić w cienkich kalesonach i lekkich (letnich) spodniach softshell – pod ścianą zakładamy wtedy szybko spodnie hardshell. W oparciu o doświadczenie z zimowej turystyki lub kursów wybierzcie wariant, który pasuje wam najlepiej.

Plecak – powinien być najmniejszy, do jakiego jesteście w stanie wpakować szpej, jedzenie i ciuchy. Powinien być przede wszystkim lekki. Pancerne worki zostawcie w domu; będziecie przeklinać każdy gram. Warto też zostać „mistrzem pakowania plecaka” – poćwiczcie w domu pakowanie plecaka – optymalnie zapakowany plecak, to taki, w którym spakowane przedmioty są maksymalnie skompresowane, nie ma wolnej przestrzeni w plecaku, wiemy gdzie znajduje się każda potrzebna rzecz i oczywiście zabraliśmy wszystko co konieczne.

Dobrze spakowany plecak to klucz do zimowego sukcesu (fot. FreeMount)

Plecak powinien być dobrze dopasowany i kiedy wyjmiecie sprzęt pod ścianą, powinien dać się łatwo skompresować. Dobrym rozwiązaniem jest  gdy pierwszy prowadzi bez plecaka. Wtedy plecak pierwszego, naprawdę lekki i kompaktowy, zwijamy i pakujemy do plecaka drugiego na linie. Lider ewentualnie bierze kurtkę stanowiskową, troczy ją z tyłu uprzęży i zakłada, gdy tyko osiągnie stan. Gdy pogoda jest łagodna, można iść bez tej warstwy ekstra.

Pamiętajmy jednak, że jeśli będziemy czuli się pewniej z plecakiem, weźmy go na prowadzenie. Przy okazji,  przekąski warto mieć przy sobie – podobnie nóż i telefon; łatwy dostęp do tych rzeczy to szybkość i bezpieczeństwo.

Warto rozważyć zabranie palnika zintegrowanego (system Jetboil lub Primus Eta); na dwie osoby jest lżejszy niż termos  i pozwala ugotować ciepłą herbatę, zjeść liofa (żywność liofilizowaną), czy gorący kubek albo chińską zupę instant po skończeniu drogi. Na pewno poprawi to morale na zejściu.

Bądź pewien, że doskonale znasz swój sprzęt (fot. Renata Małek/Free Mount)

No i bezwzględnie: nie zapominajmy o czołówce i zapasowych bateriach. Najlepiej litowych – lepiej radzą sobie z mrozem.

Nie warto kupować na początek agresywnych, sportowych modeli dziabek – standard funkcjonalności wytyczył kiedyś Petzl modelem Nomic i wszystkie dziabki o podobnej geometrii są wystarczająco efektywne, ergonomiczne i wszechstronne, by spisać się i w łatwym i w ekstremalnym terenie.

Dobrze radzą sobie wciąż modele z lekko giętym styliskiem, np. Grivel Matrix Light czy Petzl Quark. Są lekkie, mają łopatkę, która przydaje się na łatwych drogach. Można ich użyć do turystki i jednocześnie śmiało robić z nimi trudniejsze drogi. Pozostawią duży margines dla rozwoju naszych umiejętności.

Bez względu na to, jaki model wybierzemy, zapomnijmy o pętlach nadgarstkowych – na dłuższą metę utrudniają wspinanie, zakładanie asekuracji, spowalniają, a do tego obecnie uważane są za „sztuczne” ułatwienie. Zaopatrzmy się jedynie we wspornik dla dłoni, jeśli model nie ma go w standardzie.

Wybór drogi

Na początek, kiedy nie potrafimy oszacować tempa wspinania lub nie znamy możliwości partnera, wybierzmy krótką drogę, która kończy się przy szlaku, aby w razie czego nie zjeżdżać po ciemku – w zimie noc zaczyna się już po południu!

Łatwe drogi mają dużo przełamań, trawersów i nie zawsze są pionowe ;). Pamiętajmy o długich ekspresach górskich i starajmy się używać ich tam, gdzie to tylko możliwe. Unikniemy przesztywnień i sytuacji, w której do stanu brakuje 5 metrów, a my stoimy w polu śniegu, gdzie ani  nie ma jak założyć stanu, ani asekuracji (a wyjechać łatwo), ostatni przelot 10 metrów niżej, i do tego partner za jakimś żeberkiem nie słyszy, co krzyczymy. Coś takiego to koszmar dla budującego doświadczenie wspinacza – wiemy coś o tym.

Ośnieżone szczyty Granatów (fot. Aneta Żukowska)

Pamiętajmy też o hakach; zanim wbijemy się w drogę, warto przećwiczyć ich osadzanie i wybijanie. Ponadto łatwe drogi to często poligon do nauki bicia haków; wykorzystajmy to, by nabrać doświadczenia. Generalnie − zimą haki to kwestia bezpieczeństwa i warto umieć się nimi posługiwać.

Prześledźmy wszystkie wycofy z planowanej drogi (fot. Artur Małek/FreeMount)

Podsumowując tę część: znamy drogę i wycofy, ufamy sprzętowi, umiemy go używać − ćwiczyliśmy to wiele razy „na sucho”. Jesteśmy wytrzymali i silni. Powinniśmy to wykorzystać, bo zimą warto ruszać się szybko, tzn. efektywnie. Zarówno na podejściu, jak i w ścianie. Jest cieplej, po drugie mniej czasu spędzamy w ścianie, przez co możemy wracać jeszcze za dnia. Ponadto, im szybszy jest lider, tym krócej partner siedzi sam na stanie, a to podczas pyłówek, wiejącego wiatru i warunków, do których nie przywykliśmy, może naprawdę obniżać morale i napawać lękiem, a przecież nie chcemy się lękać ;)

 Wspinanie

Warto zmieniać się co kilka wyciągów, ale na krótkich drogach nie zawsze ma to sens. Czasem wyciąg mógł nam trochę zszargać psychę, dlatego nie trzymajmy się tych zasad sztywno. Komunikacja w zespole jest kluczowa, dlatego rozmawiajmy na stanie i komunikujmy niedyspozycje i ewentualne zastrzeżenia oraz braki, aby mieć jasny obraz sytuacji i minimalizować niepewność.

Zadbajmy o ostrza dziabek i raków. Warto, by były ostre. Niedoświadczeni wspinacze i tak uderzają tam, gdzie wystarczy przyhaczyć, a tam gdzie trzeba uderzyć lekko, biją za mocno i ostrza po jednym wyciągu w płytkich trawach są tępe. Po każdej drodze podostrzmy je – łatwiej wyprowadzić właściwy profil i krzywiznę ostrza po małej deformacji niż po całym sezonie wspinania. Z czasem nauczymy się robić to dobrze. Generalnie rzecz ujmując, dbajmy o to, by ostrza dziab wyglądały jakby były nowe z odpowiednio wyprofilowanym przednim zębem.

Warto zmieniać się co kilka wyciągów (fot. Artur Małek/FreeMount)

Nauczmy się efektywnie operować dziabą i rakami. Jedno uderzenie − i siedzi. W łatwym terenie skupiajmy się właśnie na tym i to ćwiczmy przede wszystkim, aby móc to wykorzystać w trudniejszym miejscu i szybko je przejść.

Podobnie ze stopniami. Podnosimy nogę, kopnięcie z kolana i obciążamy – jak siedzi to jest dobrze. Nie poprawiamy, nie kopiemy w miejscu aż wbijemy pół buta w lód czy trawy. Wydaje się, że to tylko kilka sekund ale wiem, że takie kopanie przeradza się w sztukę dla sztuki i pożera masę czasu. Jak raki złapią solidne oparcie, obciążamy i jak nie osuwają się, wychodzimy do góry.

Ponadto, nauczmy się delikatnie haczyć na krawądkach i nie starajmy się wszędzie zabić ostrza aż do połowy – czasem się po prostu nie da; wykorzystajmy zasięg, jaki oferuje przedłużenie ręki o te dodatkowe circa 50 centymetrów czekana. Sięgajmy daleko ku dobrym ‘chwytom’ – starajmy się nie dokładać dziaby do dziaby; raczej po założeniu chwytu podchodzimy na nogach wysoko, ściągamy się z czekana wstając i sięgamy wysoko drugą ręką. Zobaczycie, jak zwiększy się tempo wspinania!

Pamiętajcie o ostrzeniu czekanów (fot. Renata Małek/FreeMount)

Po drodze w Tatry warto zatrzymać się na Zakrzówku w Krakowie lub w kamieniołomie Wdżar niedaleko Nowego Targu i w wyznaczonym do tego obszarze potoolować trochę, nawet na wędkę. To nie to samo co wspinanie na drewnianych kłodach czy na panelu po sztucznych chwytach. Kiedy poczujemy, jak raki i dziaby pracują na zakrzówkowych 4 i 5 – a jeśli trenowaliśmy siłę, to będziemy potrafili je przewędkować – to poradzimy sobie w Tatrach i będziemy mieli zapas pewności siebie. Pamiętajmy, że wspinanie w górach na własnej asekuracji obciąża nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Jeśli toolowaliśmy trochę, i powiedzmy, radzimy sobie na zakrzówkowych piątkach, to nie powinniśmy od razu zaczynać od podobnych trudności w górach.

Jedzenie i picie

Nie zapominajmy o jedzeniu. Na wyciągach podjadajmy co nieco i nie dopuśćmy do momentu, kiedy poczujemy ssący głód. Pamiętajmy, aby zimą wziąć więcej jedzenia niż wody. Zwykle ¾ litra herbaty wystarczy na zespół, plus coś na podejście, co wypijemy pod ścianą, zanim zamarznie. Oczywiście wychodzimy najedzeni i nawodnieni. W trakcie wspinaczki starajcie się podjadać regularnie, powiedzmy co wyciąg lub co godzinę. Na zimowe przekąski nie zabierajcie batonów, które łatwo zamarzają i ciężko je potem pogryźć. Ja w tym względzie proponuję chałwę i orzeszki, można też samemu przyrządzić batony białkowo-węglowodanowe wg któregoś z przepisów dostępnych w sieci. Ale na pewno weźcie swoje ulubione przekąski.

Granaty (fot. Aneta Żukowska)

Batony białkowe przydają się podczas długiego wysiłku, kiedy fizjologia organizmu wymusza katabolizm białek i ich udział w procesie wytwarzania energii – warto dostarczyć protein z zewnątrz i osłonić organizm. Zimą jako szturmżarcie świetnie sprawdzają się batony energetyczne dla biegaczy – wybierzcie produkt o małej wilgotności, aby nie zamarzł. Odradzam żele energetyczne – mogą zamarznąć i do tego szybko podnoszą poziom cukru i insuliny, co w następstwie powoduje szybki nawrót poczucia głodu; no i trzeba je solidnie popić – inaczej wzmagają pragnienie i nie wchłaniają się dobrze. Chociaż Ueli Steck podczas ostatniego wejścia na Annapurnie miał ze sobą dwa żele, jakieś batony energetyczne i… kostkę sera.

Na stanowiskach można nieźle zmarznąć i zgłodnieć z powodu samego zimna − organizm spala masę energii na ogrzanie ciała. Dlatego kiedy tylko założymy stan i auto, od razu wrzucajmy na siebie coś ciepłego, aby zachować temperaturę. Rękawice zmieniamy na łapawice, rękawice lądują pod warstwami przy ciele, by mogły podeschnąć i by nie zamarzły – i dopiero ściągamy partnera. Na stanie współpracujemy, by się przeszpeić i jazda dalej.

Podsumowując:

Dopiero kiedy poczujemy się pewnie w danym stopniu trudności, podnosimy sobie poprzeczkę. Oczywiście − możemy trochę pofantazjować z lepszym partnerem, ale wtedy musimy być gotowi na naprawdę ciężką przeprawę.

Literatura: 

Świetnym materiałem do nauki, bogatym we wskazówki taktyczne i techniczne, a także plany treningowe są książki „Extreme Alpinism” Marka Twighta oraz „Ice and Mixed Climbing. „Modern Technique” Willa Gadda (polskie wydanie: „Wspinaczka. Lód i mikst”, wydawnictwo Eremis). A na koniec kilka swobodnie wybranych fragmentów z książki „Extreme Alpinism”, w luźnym tłumaczeniu:

Wspinanie to sport ukierunkowany na zdobycie doświadczenia, a nie osiągnięcie określonego celu. Jeśli jesteś w pełni oddany wspinaniu, to masz całą sportową karierę na zdobycie doświadczenia i dzięki niemu − przejście zamierzonych dróg.

Wiara we własne umiejętności to rzecz wypracowana, nie wrodzona. Nie porywaj się na drogi zbyt ambitne, gdzie sukces może okazać się efektem szczęśliwego zbiegu okoliczności, a nie świadomych działań i decyzji, budującym pewność i wiarę we własne umiejętności.

Wiara we własne umiejętności to rzecz wypracowana, a nie wrodzona (fot. Artur Małek/FreeMount)

Nie bój się wycofać, zanim stracisz kontrolę nad sobą i swoimi decyzjami, zanim warunki zaczną dyktować, co możesz zrobić.

Chociaż w górach nikt nie panuje nad całym kontekstem, zrób wszystko, by warunki zewnętrzne mogły wydrzeć ci pewność siebie i poczucie kontroli dopiero po długiej walce.

Pamiętaj, że każda porażka to doświadczenie i nauka na przyszłość; dobry wspinacz popełnia błędy, ale każdy z nich popełnia tylko raz. ( Ekspert, to ktoś, kto popełnił wszystkie możliwe błędy w swej dziedzinie i wyniósł z nich naukę – to akurat Niels Bohr ponoć powiedział, nie wspinał się jednak ;)).

Planuj wszystko, co możliwe, ale pamiętaj, że góry to chaos. Bądź kreatywny, jeśli warunki zmienią się diametralnie.

Każda umiejętność wspinaczkowa wypracowana w znanym otoczeniu wymaga stopniowego przeniesienia w nowe, zimowe otoczenie; pozwól sobie na adaptację i dopasowanie, oswój się z warunkami i otoczeniem.

 Artur Szachniewicz

 

 

 

Exit mobile version