map: Kejt i rycerze

Kejt pierwszy wielki zawód miłosny przeżyła w jeziorze w Iławie. Lustro wody nie sięgało nawet dobrze czubka jej brody, brzeg był o kilka kroków, a od boi wyznaczających obszar dla dzieciaków dzielił ją jeszcze spory kawałek. Rycerz Pierwszy jednak, jej ówczesna wielka miłość, w grupie z kolegami dostawał małpiego rozumu.

Krzyczała, szarpała się i bała, kiedy flota dziewięciolatków wyciągała ją na pełne iławskie morze. Od niemej tragedii utonięcia Kejt była wtedy o jakieś siedemdziesiąt decybeli, ale strach rządzi się swoimi prawami.

Z Rycerzem Pierwszym wcześniej się przyjaźnili, można powiedzieć nawet, że wbrew wszystkiemu, bo przecież dziewczyny w tym wieku szczerze nie znoszą chłopaków w tym wieku. I ta miłość wyjątkowa między nimi skończyła się właśnie tego dnia. Kejt poczuła, że jej wybranek jest głupi jak wszyscy inni, ufać jemu i im nie należy, i że nigdy już nie chce mieszkać na Mazurach.

Nieszczęśliwa, rozmyślała długo, dlaczego Rycerz Pierwszy, kąpiąc się w jeziorze, chciał ją utopić. I teraz, kiedy Kejt już była dorosła, nadal pamiętała tamtą lekcję: że rozmawiać z mężczyznami to sobie można, dać się czarować, dać sobie obiecywać itede, ale… Są takie wiry, fale, woda bulgocząca w nosie, ustach i uszach… Strach. Czyste emocje rozpięte po ciele, ja z krwi i kości, akcja-reakcja. Bez czasu na to, co wyuczone, bez czasu na udawane miłości.

Kejt nie była głupia, wynalazła test, genialny test! Jeśli inteligentny facet, a przecież takiego szukała, po miesiącu wciąż nie proponuje wyjścia sportowego, sprawa jasna: przeintelektualizowany. Do widzenia! Życie to nie biblioteka.

Sportów drużynowych nigdy nie lubiła − ta straszna odpowiedzialność wobec grupy, która paraliżuje wszelkie możliwości. We dwoje jednak, skoro mamy być razem, uzupełniać się, grać w parze… W związku odpowiedzialność bardzo się przyda i tej odpowiedzialności Kejt szukała wśród otaczających ją, nazwijmy ich, rycerzy.

Eposów, legend było bez liku i nawet jedna chanson de toile

…Z Rycerzem Siódmym, na przykład, pojechali na wyprawę rowerową. Najpierw pociągiem, kilka stacji i byli jak w innym świecie, z dala od miejskich, bydgoskich koszmarów. Pomysł tak świetny, jak prosty. Trasę wybrali na całe popołudnie, 40 km po sympatycznych pagórkach, wzdłuż Wisły. Z myślą o romantycznym pikniku nad wodą Kejt spakowała kanapki i czekoladowe batony.

Było nader przyjemnie, spokojnie, relaks, każdy powinien spróbować. Wyścigi „pod górkę”, zjazdy bez hamowania, dziecięca beztroska. Trasa nieco się zmieniała i zaskakiwała, Bogiem a prawdą, w przewodniku oznaczona była jako piesza. Momentami ciasno, kamieniście, krzaki, robaki, pajęczyny, syf. Przygoda! Kejt bardzo się podobało.

Tylko ten Rycerz Siódmy, on chciał wciąż szybciej. Wnet trudno było uniknąć wrażenia, że lepiej by się tutaj czuł z kumplami. Kiedy złaziła z roweru przed zbyt stromym zjazdem czy wtedy, gdy wnosiła rower sama pod górę, sylwetka towarzysza migotała zaledwie gdzieś między drzewami coraz dalej na horyzoncie. Taki bojowy rycerz, tak świetnie sobie radził…

Po kolejnych kilometrach wnerwiona Kejt sama zjadła kanapkę i obydwa batony. Rycerz Pierwszy był daleko, nie potrzebował tam przygotowanej z poświęceniem kanapki, a już tym bardziej spowalniającej wyścig za jego życiowymi ambicjami słabej kobiety. Kejt bała się kolejnych upokorzeń, romans uznała za skończony.

…Rycerz Jedenasty, na przykład, nie garnął się zbyt do sportów. Ale był całkiem miły, więc chciała dać mu szansę. Zaproponowała coś najprostszego pod słońcem, jogging w miejskim parku. Biegała nieregularnie, co i rusz to traciła motywację, to znów odzyskiwała. Ale koniec końców szło jej nie najgorzej. Wybrała znaną sobie dobrze ścieżkę na dwa, trzy kwadranse truchcikiem.

Rycerz Jedenasty przybył mocno zmobilizowany − getry, śnieżnobiałe adidasy, oddychająca koszulka i modna opaska na głowie. Rozgrzewał się zamaszyście. Ruszył ambitnie, z uśmiechem od ucha do ucha i rozgadany. Widać tego mu było trzeba, ucieszyła się Kejt, wspaniale. Niestety radość nie trwała dłużej niż do zakrętu za stawem. Chłopak już nie opowiadał, potem też przestał się uśmiechać, oddychał coraz głośniej. Zwolnili. Zaproponowała, by wrócili marszem, odmówił. Twarz miał bardzo czerwoną, czerwoną jak burak, którego przeznaczeniem jest zapaść się pod ziemię. Tak się być może stało, zadzwonił po taksówkę zdyszany i to był ostatni jego telefon, o którym Kejt wiedziała.

…Innym razem, na przykład, to była niedziela, druga randka, późna wiosna. Rycerz Trzydziesty Drugi zaproponował wypad nad Jezioro Chełmżyńskie.

− Sprawdzimy na miejscu co i jak, może wypożyczymy jakieś kajaki, zobaczy się – śmiał się. Zaparkowali przy niewielkiej, dzikiej plaży kilkaset metrów od bazy. Rycerz Trzydziesty Drugi całował słodko.

− Ale co z kajakami?

− Co ty, naprawdę myślałaś? Przecież w niedzielę, szwagier mi mówił, bez rezerwacji nic tu nie wypożyczysz.

Seks może i nie był najgorszy, ale nie tego Kejt pragnęła.

…Kolejną wiosną, na przykład, z Rycerzem Trzydziestym Ósmym, dotarli na kajaki naprawdę. Polski długi weekend majowy, wymarzone czas i miejsce na kilkudniowy spływ, rzeczki, jeziorka, słonko i wielkie drzewa wszędzie. Ponad sto kilometrów Borami Tucholskimi do Tlenia. Zasięgu nie ma, nawet prądu, dzikie obozowiska, żadnych smartfonów, tabletów, laptopów, żadnych lajków ani tweetów, jeśli zdjęcia na Instagramie, to dopiero po powrocie, wszystkie na zielono-niebieskim tle.

Kejt była oczywiście opięta kamizelką ratunkową najstaranniej z całej kilkunastoosobowej grupy. Swoją drogą, gdy spływała po raz pierwszy, to włożyła dla pewności dwie kamizelki naraz.

Drogą przypadku przypadł jej jako partner właśnie Rycerz Trzydziesty Ósmy. Dużo gadał, był trochę nadpobudliwy, nielekko się razem płynęło. Miał na szczęście minimum rozsądku i nie szarżował tak bardzo, by zaliczyli wywrotkę. Chwała, wszak suszenie całej zawartości plecaka, na przykład aparatu fotograficznego, nie należy do najprzyjemniejszych, noc w wilgotnym śpiworze – jeszcze gorzej. Ale poza tym jednym minimum, Rycerz Trzydziesty Ósmy nie miał innych łatwych do zaobserwowania atutów.

…Za to w kajaku tuż obok, na przykład, Rycerz Trzydziesty Dziewiąty, bardzo, bardzo interesujący. Sympatyczny, pomocny, przyjazny, och i ach. Jednak wyjątkowo niecierpliwie czekał na kolegę, który miał dołączyć w połowie wyprawy. Gej? Nie, nie tym razem. Ostatecznie wcale nie na kolegę czekał ów Rycerz Trzydziesty Dziewiąty, lecz na proszki, które tamten przywiózł. Brali potem do końca wyjazdu, tucholski las był jeszcze bardziej tucholski, rzeka taka rzeczna, noc ciemna. Kejt odechciało się amorów.

…Była jeszcze kiedyś, na przykład, joga w parku. Dwóch facetów pośród wielgaśnej grupy kobiet walczących mata w matę z trudami bydgoskich wakacji. Przesympatyczni, ci w istocie byli homo.

Kejt biegała więc sama, na rowerze jeździła sama, kajak brała jednoosobowy i też w pojedynkę gięła się czasem na kocu w ogrodzie, witając słońce.

Wyjątkiem były ćwiczenia z przyjaciółką, ale to z kolei bardziej dla wytchnienia niż dla zmagań z nią czy ze sobą. Wspólne pocenie się z przyjaciółką zawsze wypadało korzystniej niż z facetami, pachniało mineralną świeżością ich ulubionego antystresowego antyperspirantu.

Po latach Kejt zaczęła nawet chadzać na basen, ale nigdy w męskim gronie. W wodzie zdecydowanie wolała plotkować niż bać się lub bić rekordy głupoty. À propos tych rekordów, zastanawiała się czasem, że też dziwnym trafem łamanie karków po walnięciu głową w dno to domena głównie męska.

Wszystkie te i inne rycerskie wpadki odczytywała jako złe znaki. Cóż czeka ją z kimś takim w życiu? Będzie napawał się swoją wyższością? Zniknie po pierwszej porażce? A może chodzi tylko o seks? Narkotyki? Geje?

Test z jeziora chronił Kejt genialnie – od czasów Rycerza Pierwszego nie zaufała żadnemu mężczyźnie.

…Aż pewnego dnia, ależ oczywiście, pojawił się Rycerz Prawdziwy, nazwijmy go Henryk. Henryk miał przyjaciela, ale był hetero. Od zawsze przyjaźnił się z bratem, z którym w dzieciństwie w sekrecie przed rodzicami razem wyrzucali niesmaczne obiady na dach garażu sąsiada, z którym kleili modele francuskich samolotów i któremu wykradał świerszczyki. A teraz razem się wspinali. Henryk nie ćpał, nie myślał nieustannie o seksie, nie był niedołęgą ani pozerem, miał zdrową samoocenę. Ideał!

W genialnym teście przydatności na godnego zaufania partnera padło na wspinaczkę, henrykowe święte ścieżki.

Kejt chciała spróbować, pewnie. Werwy i odwagi jej nie brakowało, chyba, że w jeziorze w Iławie. Ale ścianka na szczęście była daleko od wody, w bezpiecznej sali, wszystko idealnie przygotowane. Uprząż, lina, Kejt rusza w górę, 5A dla laików. Ale już po kilku chwytach ręce wydają się za krótkie, nogi zbyt sztywne, ciało waży coraz więcej, dłonie się pocą, mięśnie drżą, oddech świszczy i rwie się… Są takie wiry, fale, powietrze bulgoczące w nosie, ustach i uszach… Strach.

− Henryk, ja w dół patrzę!

A on tam po prostu był. Spokojny, uśmiechnięty, pewny za nich dwoje, że z Kejt wszystko będzie dobrze.

Dopiero potem poznała smak wspinaczkowego szaleństwa, drogi coraz trudniejsze, trudniejsze, trudniejsze. Ale było za późno, już zaufała. A przy tym − rycerskości wspinacza nie dorówna przecież niczyja inna.

map

 

Exit mobile version