Każdy bieg to inna satysfakcja – wywiad z Magdą Łączak

Magdalena Łączak zwyciężyła wśród kobiet w pierwszej edycji niedawno rozegranych zawodów – Bieg Ultra „Granią Tatr”. To oczywiście nie jedyny jej biegowy sukces – tych na koncie ma naprawdę wiele. Z Magdą rozmawiamy o jej podejściu do biegania i treningów, doświadczeniach z zawodów, przeszłości w rajdach przygodowych oraz planach, by mierzyć się z najlepszymi biegaczkami ultra na świecie.

Magdalena Łączak (fot. Jan Wierzejski)
Magdalena Łączak (fot. Jan Wierzejski)

Michał Unolt (Outdoor Magazyn): Na początek chciałbym się cofnąć do osławionego już Rzeźnika, na którym zajęliście z Flekmusem (Pawłem Dybkiem) drugie miejsce w kategorii open. Jak długo przygotowywaliście się do tego biegu?

Magdalena Łączak: Właściwie to Rzeźnik 2010 był dla nas dość spontanicznym startem. Pamiętam, że zima raczej była zwyczajna, trochę czasu spędzonego na biegówkach łyżwą i sporo biegania. Wiosną natomiast zaczęliśmy więcej startować w biegach górskich o dystansach 10-15 km. Potem weekend majowy – pojechaliśmy na wakacje w Dolomity. Tam sporo biegaliśmy z myślą, że jeśli się rozruszamy, to pobiegniemy Rzeźnika. Było fajnie, więc uznaliśmy, że spróbujemy to zrobić. Po powrocie chciałam nas zgłosić a tu niespodzianka – lista startowa zamknięta. Zadzwoniłam do organizatora i wyżebrałam miejsce, bo po tygodniowym treningu do zawodów, grzech w nich nie wystartować. Udało się. Tak naprawdę te Dolomity dużo mi dały. Tam się uczyłam biegać po górach, próbując Pawła nie tracić z oczu :) Potem jeszcze zaliczyliśmy kilka dłuższych treningów w Bieszczadach na trasie biegu. To były zupełnie nowe doświadczenia.

Czy tamten Rzeźnik był takim momentem przełomowym, w którym stwierdziliście, że czas przestawić się z rajdów przygodowych – w których odnosiliście spore sukcesy i delikatnie rzecz ujmując, byliście nie do zdarcia – na bieganie?

Wszyscy jesteśmy do zdarcia :), ale faktycznie mięliśmy dobrą rajdową passę przez wiele lat. Jeszcze zanim zaczęliśmy startować w biegach górskich nasze startowanie w rajdach zaczęło się rozłazić. Rajdy to sport zespołowy, potrzeba czterech równie zakręconych, zdeterminowanych i mocnych sportowo osób. Wymaga też posiadania niezliczonej ilości sprzętu. To w stosunku do biegania naprawdę drogi sport, jeśli oczywiście chce się w nim coś osiągać.

W końcu ostatecznie rozpadł się nasz najlepszy zespół, zresztą również sponsorowany przez firmę SALOMON. Zaczęły się poszukiwania nowego składu, ale już nie było tej magii.  Wydaje mi się, że nie podjęliśmy świadomej decyzji rozpoczęcia przygody z biegami i zakończenia rajdowej przygody, zresztą w 2011 i 2012 roku startowaliśmy jeszcze w rajdach. Ale faktycznie Rzeźnik był chyba początkiem naszej przygody z długodystansowym bieganiem bez mapy. To był pierwszy dla mnie tak długi biegowy start (Paweł wcześniej wygrywał Kieraty). Byłam w 100 proc. zdana na jego doświadczenie. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy jak to będzie. Na linię startu z Wetliny do Komańczy odwoził nas nasz dobry kolega Marcin Olechowski (bo tylko taki wstanie o godz. 1:30 i cały dzień suportuje :), a ja pamiętam, że nie powiedziałam wtedy ani słowa, czułam się gorzej niż przed maturą – wielka niewiadoma, a zamiast pustki przedegzaminacyjnej w głowie myśl – Czy to się w ogóle da zrobić? Trasę znaliśmy, ale to nie uspokajało.

A zatem, zupełnie odstawiliście już starty w rajdach? Czy to może tylko taka kilkusezonowa odskocznia? Zamierzacie jeszcze kiedyś wrócić do AR?

Ktoś mądry kiedyś powiedział: „Nigdy nie mów nigdy”. Pewne jest tylko to, że na razie nas nie ciągnie do rajdów. Nasz najlepszy team już się raczej nie reaktywuje. Dla mnie obecnie główną przeszkodą w startowaniu w rajdach jest brak snu. Rajdy trwają kilka dób, kiedy się nie śpi. Gdyby wróciły rajdy w formule X-Adventure, z przerwą na nocleg to kto wie… A może jak na starość zagości w życiu bezsenność… :) Na razie perspektywa nie-spania mnie przeraża :)

Od 2010 roku, i wspomnianego już Rzeźnika, zaliczyłaś masę udanych biegów, sporo z nich wygrywając. Który z nich dał Ci najwięcej satysfakcji i dlaczego?

Każdy bieg to inna satysfakcja. Każde zwycięstwo jest ważne, bo żadne nie przyszło łatwo. Na pewno szczególne jest dla mnie zwycięstwo na 100 km w Biegu 7 Dolin w 2011 roku, bo okupione ciężkimi treningami. Dużo wtedy poświęciliśmy. Sporo weekendów w górach, życie towarzyskie mocno ucierpiało. Bardzo ważnym był dla mnie też tegoroczny bieg Ultramallorca (100 km) – to był bieg rehabilitacyjny po tym jak miesiąc wcześniej na GranCanarii zeszłam z trasy biegu – pierwszy raz z własnego powodu. To było ciężkie doświadczenie. Na Majorce walczyłam o ukończenie, byłam gotowa na każdy wynik, byle tylko do mety. Pamiętam, że do ostatniego punktu żywieniowego byłam druga. Dopiero na końcówce, 20 km przed metą, postanowiłam zaryzykować. Udało mi się wygrać z 15 minutową przewagą. To był kosztowny start dla mojego organizmu, ale tym bardziej satysfakcjonujący. Niestety ubiegłoroczne UTMB nie było tak satysfakcjonujące jak być powinno. Skrócona trasa mnie osobiście nie służyła. Przygotowywałam się na dłuższe, wolniejsze bieganie, a wyszło niewiele ponad 100 km. Klasyczna 170 km trasa, byłaby dla mnie lepsza, poza tym ominęły nas niesamowite tereny Włoch i Szwajcarii. Na szczęście trochę tam trenowaliśmy przed zawodami, więc miłe wspomnienia pozostały.

Przed UTMB 2012 machają do kamery, od lewej: Paweł Dybek, Magda Łączak, Piotr Hercog (fot. Aneta Żukowska)

A w tym sezonie, który bieg uważasz za swój najlepszy?

W tym sezonie bardzo trudnym startem był Bieg Ultra „Granią Tatr”. To jeden z dwóch głównych biegów tego roku. Wiosenne, zagraniczne starty wyszły spontanicznie, więc były one poprzedzone znacznie krótszymi okresami przygotowawczymi. Tatrzański wynik daje mi dużo satysfakcji. Udało się osiągnąć wynik, jakiego nawet w najśmielszych marzeniach sobie nie wyobrażałam. To było dla mnie coś szczególnego. Wszystko zagrało: forma, support w osobie Tomka Kuczewskiego, pogoda. Było idealnie.

Czy do któregoś z tegorocznych startów przygotowywałaś się jakoś szczególnie? Miałaś najważniejszy start w roku?

Mimo, że nie wszystkie starty traktuję priorytetowo, to do każdego staram się dobrze przygotować, szczególne w ostatniej fazie przed startem. Wyjątkiem były chyba tylko Mistrzostwa Świata w Szklarskiej Porębie, ale do tego nie wracajmy.

Szczególnymi przygotowaniami poprzedzony był BUGT w Tatrach, ze względu na specyficzny i niełatwy charakter tych gór. W ramach przygotowań przebiegłam Maraton Gór Stołowych (1 m-ce), Maraton w Lądku Zdroju (1 m-ce) i Maraton Karkonoski (3m-ce Mistrzostw Polski) w ciągu sześciu tygodni. Poza tym przebiegłam etapowo całą trasę BUGT. To był ważny start, ale ważnym startem będzie również Bieg 7 Dolin. I choć nie wiem co powie na to mój organizm, to jestem dobrej myśli. To tak naprawdę najintensywniejszy sezon ultra w moim życiu.

Magda Łączak podczas Biegu Ultra „Granią Tatr” (fot. Piotr Dymus)

Wiem, że od jakiegoś czasu współpracujesz z Izą Zatorską, utytułowaną trenerką i biegaczką. Jak bardzo zawdzięczasz jej swoje biegowe sukcesy? Od kiedy z nią współpracujesz?

Tak, z Izą współpracuję ściślej od 2010 roku. Zaczęłyśmy współpracę po Rzeźniku. Iza pokazała mi zupełnie inne podejście do treningu. To ona uczyła mnie co to rytm, interwał, przebieżka, fartlek. Pojęcia dla mnie nieznane do 2010 roku. Trening do rajdów to zupełnie inna bajka, ale inne cele osiąga się innymi metodami :) Trudno powiedzieć jak wiele jej zawdzięczam, ale na pewno bardzo wiele.

Jak wygląda współpraca z trenerką? Spotykacie się? Trenujecie razem? Czy też dostajesz plan treningowy, wskazówki, podpowiedzi i realizujesz je sama?

Nasza współpraca ma charakter czysto korespondencyjny. Oczywiście spotykamy się na zawodach, jak jest okazja spotykamy się osobiście, bo prywatnie się lubimy, więc miło jest spędzać razem czas. Nie trenujemy razem, bo stawiamy przed sobą różne cele. Najczęściej ustalamy plan treningowy na tydzień, dwa telefonicznie, czasem mailowo. Iza jest fajnym trenerem, bo słucha podopiecznych. Nie każe realizować treningu w ciemno, pozwala słuchać organizmu. Wypytuje co lubię biegać, a co nie bardzo. Analizuje co przynosi efekty. Łatwo się z nią porozumieć. Zdarza się, że dzwonię z zapytaniem co ona na to żeby zmienić coś w treningu, bo wydaje mi się to potrzebne. Jak trzeba jest elastyczna, ale czasem mówi – nie, musisz to zrobić. Trenować lubię sama. Obecnie nawet z Pawłem trenujemy osobno, przyzwyczailiśmy się do samotności na zawodach i na treningach też wybieramy samotność. Czasem dziwią się nam znajomi, że jedziemy w góry i każde z nas biega samo. Nie ma się co oszukiwać, ja Pawła ciągnęłabym w dół, a on by ze mnie zbyt wiele wycisnął. Nikomu z tym nie byłoby dobrze.

Czy Flekmus też korzysta z pomocy trenera?

Paweł nie ma trenera i sam sobie planuje trening, czasem Iza coś podpowiada, czasem Paweł kopiuje mój trening, oczywiście stosownie do własnych możliwości. Paweł jest biegaczem mocno wsłuchanym we własny organizm. Niestety ostatnio życie zawodowe krzyżuje mu plany treningowe – podsumowywaliśmy treningi i okazało się, że większość akcentów musiał odpuścić z braku czasu. Ale siły można mu zazdrościć, jego 34 minuty na dychę też wzięłabym w ciemno :).

W porównaniu z czasami AR, trenujecie więcej, mniej, czy może tyle samo?

Przede wszystkim inaczej. Dużo się zmieniło. Trening rajdowy był treningiem nastawionym na weekendowy multisportowy trening. W tygodniu tylko rower lub bieganie, czasem pływanie. W rajdach trenowaliśmy też mnóstwo „śmiesznych rzeczy” – pakowanie się, ubieranie butów, zakładanie pianek, uprzęży, wpinanie wiązań z zamkniętymi oczami. Teraz nie ma takiej potrzeby. Obecnie tylko biegamy. Wyjątkiem są biegówki zimą. Czasem jakiś turystyczny rower. Nie pływamy na kajakach, prawie nie jeździmy na rowerach, rolkach. Objętościowo trudno to porównać, myślę że wyszłoby podobnie, ale zupełnie inaczej. To ile i jak trenuję można zinwigilować dokładnie za pomocą serwisu http://www.movescount.com/ gdzie wszystkie moje treningi i starty zapisywane są na bieżąco.

Magdalena Łączak (fot. Jan Wierzejski)

Możesz zdradzić ile mniej więcej czasu spędzasz w tygodniu na treningach? Ile kilometrów przebiegasz?

Z ilością treningów nie zawsze jest tak jak bym chciała, no ale niestety nie zawsze po pracy mam siłę na to co należałoby zrobić. Nie prowadzę statystyk, ale z movescounta wynika, że biegam od 60-110 km tygodniowo. Zajmuje mi to od 5-11 godzin.

Czy dużo trenujesz w górach?

W okresie letnim jesteśmy w górach co tydzień, maksymalnie co dwa tygodnie. Oczywiście nie zawsze jest to trening, czasem są to zawody. Powinno być tego więcej, ale niestety ciężko jest pogodzić pracę z bieganiem ultra. W tygodniu trenuję w mieście na płaskim albo w okolicznym lesie gdzie największy podbieg ma 150 m z kilkunastometrowym przewyższeniem.

Jak sądzisz, kiedy zawodnicy-amatorzy powinni pomyśleć o skorzystaniu z pomocy trenera i nawiązaniu takiej współpracy?

To bardzo ciekawe pytanie. To są dość indywidualne sprawy. Są ludzie którzy lubią być kontrolowani i prowadzeni, są ludzie którzy wolą sami dochodzić do celu. Myślę, że wiele zależy od stawianych sobie celów, oczekiwań i stanu wiedzy. Obecnie dostępna jest dobra literatura na temat treningu. Ja osobiście lubię sięgać do Danielsa. Myślę, że jeśli chce się robić wyniki w sporcie i nie ma się żadnego doświadczenia, warto zacząć od przeczytania jakiegoś dobrego podręcznika. Sporo osób myśli, że drogą do sukcesu jest ciężki trening od pierwszego dnia biegania. W ten sposób utalentowani ludzie na długi czas sami siebie wyautowują ze sportu. Ma to szczególne znaczenie przy ultra, gdzie dystans zawodów wymaga też specyficznego podejścia do objętości treningowych. Myślę, że warto rozmawiać i poznawać opinie innych doświadczonych ludzi. Trudno powiedzieć czy i który moment jest właściwy, ale jeśli przeczytało się jakiś podręcznik, porozmawiało z innymi biegaczami/trenerami i dalej nie wie się co i jak robić, to chyba jest to ten moment. Dopóki wierzy się w skuteczność własnych działań, nie ma powodów do zmian.

Czy przestrzegasz jakiejś konkretnej diety? Zwracasz uwagę, na to co jesz, na zdrowe odżywianie i dostarczanie organizmowi tego, co potrzebuje do treningu i regeneracji?

Tak. Co prawda jestem raczej wszystkożerna, ale staram się ograniczyć do minimum ilość żywności wysoko przetworzonej. Jemy jak zwyczajni ludzie, którzy jedzą świadomie. Jemy sporo roślin. Bardzo lubimy owoce sezonowe. Po treningu uzupełniamy białko. Jemy mięso. Nic szczególnego.

Czy korzystasz z pomocy dietetyka?    

Wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby, chociaż gdyby się jakiś rozsądny człowiek z tej branży pojawił na mojej drodze, nie pogardziłabym rozmową lub konsultacją.

Jak oceniasz swoje możliwości? Myślisz, że możesz w dalszym ciągu rozwijać się jako biegaczka? Jakie elementy według Ciebie możesz jeszcze dopracować?

Jeśli chodzi o rozwój, to mam to szczęście, że z roku na rok moja forma rośnie. W tym roku zrobiłam spore postępy, ale myślę że to nie jest maksimum moich możliwości. W tym roku zrobiłam duże postępy w podbiegach, ale nadal mam sporo do zrobienia w tej materii. Pracować trzeba nad wszystkim, ale trening podbiegów to w moim przypadku duże pole do popisu.

A czy myślisz, że masz szansę konkurować z najlepszymi zawodniczkami również w zagranicznych startach? Mam na myśli „zawodowe” biegaczki, których nie brakuje w biegach górskich i które niemal od dziecka nie schodzą z tras biegowych?

Taką mam nadzieję, oczywiście na ultra dystansach. 6 miejsce na UTMB może nie rzuca na kolana :), choć dla mnie jest zadowalającym wynikiem. Pozwala też mieć nadzieję, że jest szansa rywalizowania z najlepszymi. Dopóki w to wierzę, trening ma sens :)

Czy masz już plany startowe na przyszły rok? Masz jakąś magiczną listę biegów, w których chciałabyś wystartować lub konkretne cele odnośnie miejsc na najbliższy czas?

Każdy rok biegowy jest dla mnie inny, ale ten jest specyficzny. Nie mam planów na październik, a co dopiero na przyszły rok. Dużo było w tym roku długich startów i to jest dla mnie nowe, więc obserwuję swój organizm. To jest nowa droga i każdy zakręt jest ciekawy. Na plany na przyszły rok jest jeszcze czas. Myślę, że dopiero po Krynicy będę musiała podjąć decyzję kiedy skończyć ten sezon i co biegać w przyszłym roku.

Czy myślisz, że w Polsce są możliwości żeby utrzymując się przez kilka lat w czołówce biegów górskich, utrzymywać się również finansowo z biegania? Nie z nagród, bo to oczywiste, że nie, ale np. czy przy pomocy sponsorów można by się wyłącznie skupić na treningach i startach?

Nie znam nikogo takiego, ale mamy w Polsce mnóstwo dobrze prosperujących firm, które mogłyby to sfinansować. Choć z jakiegoś powodu tego nie robią. Mam nadzieję, że zanim osiwiejemy, to się stanie. Widać jednak duże zmiany w ostatnich latach, a nawet w ostatnim roku. Pojawiają się informację w mediach, znacznie rośnie ilość biegaczy, jestem pełna wiary, że najlepsze w tej materii jeszcze przed nami.

Na początku roku dołączyliście z Flekmusem do Teamu Salomona. Jak układa się Wam współpraca? Zdarza Wam się wspólnie trenować z całym teamem?

Faktycznie jest to nasz pierwszy sezon w teamie SALOMONA. Do teamu dołączyliśmy przed biegiem na Gran Canarii. Oboje nie ukończyliśmy tych zawodów, to było niemiłe doświadczenie. Wtedy pierwszy raz właśnie od firmy SALOMON otrzymaliśmy wsparcie mentalne. To oni pierwsi powiedzieli, że w sporcie tak bywa i żeby się nie przejmować. To było naprawdę coś wielkiego. Byliśmy zdruzgotani tym niepowodzeniem. Nie da się też ukryć, że jest to wielkie wsparcie materialne. Sprzętu SALOMONA nie trzeba reklamować, to najlepsze na rynku ciuchy, buty, plecaki ect. do biegów ultra i to widać nie tylko na światowych imprezach, ale również w naszym kraju. Ktoś kiedyś powiedział, że sprzęt nie wygrywa, ale pomaga wygrywać. I to chyba prawda. Bieganie w dobrych ciuchach, wygodnych, lekkich butach, kiedy zawody trwają kilkanaście godzin, ma duże znaczenie. W niewygodnych galotach czy butach można biec przez godzinę, ale kilkanaście godzin to już wielkie wyzwanie.

Jako team nie trenujemy razem przede wszystkim dlatego, że wszyscy mieszkamy w różnych częściach Polski, ale myślę, że jesteśmy fajnym, zgranym zespołem. Spotykamy się przy okazji zawodów i staramy się spędzić ze sobą trochę czasu. Dobrze się  czujemy w tej rodzinie sportowej.

Możesz zdradzić jakie cele stawia Wam sponsor?         

SALOMON nie stawia przed nami żadnych sztywnych wymagań. Nie określa ilości startów, wyników, które musimy robić. Określiliśmy na początku sezonu plany, ale te czasem się zmieniają i nie powoduje to żadnych reperkusji. To chyba najlepszy z możliwych rodzajów współpracy, my chcemy startować i robić wyniki, a Salomon chce żebyś mieli najlepszy do tego najlepszy sprzęt. Po prostu wszyscy się cieszymy jak startujemy, a dodatkowo odnosimy sukcesy.

Exit mobile version