Rowerem Na Krańcach Świata – rozmowa z Mateuszem Waligórą

Agnieszka i Mateusz Waligórowie niedawno wrócili z kilkunastomiesięcznej rowerowej podróży po Ameryce Południowej, podczas której pokonali 13 tysięcy kilometrów. Wkrótce podejmują się nowego wyzwania – chcą przejechać na rowerach legendarny szlak Canning Stock Route w Australii. O tym jak spełniać marzenia, rozmawiamy z Mateuszem Waligórą.   

Mateusz i Agnieszka Waligóra (fot. nakrancach.pl)
Mateusz i Agnieszka Waligóra (fot. nakrancach.pl)

Aneta Żukowska: Otrzymaliście prestiżowy grant podróżniczy  Polartec® Challenge. Waszym celem jest przejazd rowerem przez pustynny szlak Canning Stock Route w Australii, jedną z najtrudniejszych tras off-road na świecie. Do tej pory bez dodatkowego wsparcia udało się to tylko jednej osobie. Jak będzie wyglądać Wasza wyprawa?

Mateusz Waligóra: Pierwszy raz ruszamy na wyprawę, która ma ściśle określony cel. Jest nim samodzielny przejazd bez wsparcia samochodu terenowego szlakiem Canning Stock Route, prowadzącym przez jedno z najbardziej izolowanych miejsc na ziemi – australijski outback. Szlak rozciąga się na przestrzeni dwóch tysięcy kilometrów i wiedzie przez trzy pustynie: Gibsona, Wielką Pustynię Piaszczystą oraz Tanami. Chcemy powtórzyć wyczyn Jakuba Postrzygacza, który jako pierwszy przebył całą trasę na rowerze w 2005 roku. Będziemy liczyć wyłącznie na siebie i to, co zmieścimy na rowerach. Nasza wyprawa ma też drugi cel – przybliżenie sytuacji rdzennych mieszkańców terenów, po których będziemy się poruszali.

Atakama (fot. nakranacach.pl)

Jaki sprzęt ze sobą zabieracie?

Ta wyprawa wymaga od nas skompletowania całkowicie nowego ekwipunku. Przede wszystkim pokonanie szlaku możliwe jest tylko i wyłącznie dzięki użyciu specjalnych rowerów wyposażonych w szerokie, 4-calowe opony. Modele, które wybraliśmy to Neck Romancer Pug, produkowane przez amerykańską firmę Surly. Dodatkowym elementem całej rowerowej układanki jest jednokołowa przyczepa Extrawheel – ruszamy ze specjalnym prototypem stworzonym we współpracy z tą polską marką. Jej głównym zadaniem jest transport zapasów wody – nawet 35 litrów! Ponadto warto wspomnieć o urządzeniach, które umożliwią nam bycie samowystarczalnymi – panele solarne Brunton, zasilające między innymi nawigację GPS Garmina, telefon satelitarny oraz całą elektronikę. Ta z kolei po raz kolejny zabezpieczana będzie hermetycznymi skrzyniami Peli – nie zawiodły nas nigdy w trakcie poprzednich wypraw, i pomimo ich wagi, postanowiliśmy po raz kolejny im zaufać. Zabieramy absolutnie minimalną ilość bardzo lekkiego i z założenia niezawodnego sprzętu. Nasza odzież, także ograniczona do minimum, złożona jest głównie z produktów wykonanych z dzianin syntetycznych. Polartec®, który prócz sponsorowania nas finansowo w ramach przyznanego grantu, zapewnia także odzież dając nam w jej wyborze wolną rękę. Wybraliśmy głównie produkty marki Mammut z dzianiny Polartec® Power Dry i Polartec® Power Stretch. W trakcie wyprawy będziemy korzystać z liofilizowanej żywności polskiej marki Lyofood oraz nowozelandzkiej Back Country Cuisine.

Peru, Cordillera Blanca (fot. nakrancach.pl)

Lista współpracujących z Wami marek jest już całkiem pokaźna. Jak wygląda z Waszej perspektywy pozyskiwanie sponsorów?

Pozyskiwanie sponsorów to niestety trudna sprawa, biorąc pod uwagę fakt, iż staramy się nawiązywać długotrwałe relacje. Stawiamy na długofalową współpracę wierząc, iż nasze doświadczenie i uwagi przekładają się na udoskonalanie produktów trafiających finalnie na rynek – tak jak to na przykład ma miejsce w przypadku naszej współpracy z markami MSR i Hilleberg.

Prócz merytorycznych uwag i pracy przy produkcie dostarczamy sponsorom profesjonalne materiały fotograficzne, wykorzystywane w publikacjach reklamowych. Niestety często sprawa rozbija się o dystrybutorów, tzn. kontaktujemy się z producentem, który odsyła nas do polskiego dystrybutora z zapewnieniem, iż otrzymał on budżet marketingowy pozwalający mu na współpracę z nami. I tutaj cały proces pozyskiwania sponsora się kończy, bo dystrybutorzy najczęściej pytają: „Że co? Budżet marketingowy? Kto wam o tym powiedział?” (śmiech)

Jak przygotowujecie się do wyprawy?

Prócz przygotowania logistycznego i ekwipunkowego staramy się dotrzeć do osób dysponujących odpowiednim doświadczeniem, które chcą się nim dzielić – a my chętnie z tego korzystamy. Tak jak mówiłem pierwszy raz ruszamy na wyprawę, która ma ściśle określony cel. Jest to dla nas pewnego rodzaju wyzwanie, bo my jesteśmy mistrzami improwizacji (śmiech). Jesteśmy jednak świadomi tego, jakie trudności fizyczne, ale też psychiczne niesie ze sobą pomysł przemierzenia Canning Stock Route rowerem. Podobnie jak przed każdą wyprawą staramy się przybrać na wadze. W poprzedniej podróży straciłem 30 kilogramów. Udało mi się już w krótkim czasie odrobić 12! To wszystko przyda się tam w buszu. Kondycyjnie nie przygotowujemy się wcale. Wychodzimy z założenia, że w lepszej formie niż po przejechaniu Ameryki Południowej już nie będziemy.

Argentyna, trasa przez przełęcz Paso de Jama (fot. nakrancach.pl)

Z Waszej niemal dwuletniej podróży po Ameryce Południowej wróciliście niedawno. Skąd pomysł właśnie na taką wyprawę?

W ciągu dziewiętnastu miesięcy przemierzyliśmy rowerami, i nie tylko, trasę od Ziemi Ognistej po wybrzeże morza Karaibskiego w Kolumbii. Początkowa koncepcja była prosta: mamy dwa lata i próbujemy w tym czasie połączyć naszą pasję podróży rowerowych i wspinania w wysokich górach. Udało się całkiem nieźle. Wybór Ameryki Południowej był raczej spontaniczny. Mając wybór między Azją i Ameryką Południową wybraliśmy ten drugi. Nie żałujemy.

Macie ambitne i wymagające cele. Jak to się wszystko zaczęło?

Był to proces stopniowy i do pewnego momentu oddzielny. Każde z nas stawiało pierwsze podróżnicze kroki na własną rękę. Pierwszą wspólną podróż rowerową odbyliśmy na Kubę w 2009 roku. Oboje stwierdziliśmy wtedy, że ten sposób najbardziej nam odpowiada.

Poza samą przyjemnością podróżowania z pewnością spotykacie na swojej drodze wiele przeszkód. Co było najtrudniejsze podczas Waszej podróży po Ameryce Południowej?

Długodystansowa podróż sama w sobie jest dużym wyzwaniem. Nagle trzeba się przestawić na inny sposób życia – ciągle w drodze. Z czasem czujesz się znużony i coraz trudniej jest wywrzeć na Tobie wrażenie. Dotyczy to większości podróżników rowerowych, których spotkaliśmy. Ponadto ciągle trzeba znosić liczne niedogodności – wysiłek fizyczny, trudne warunki atmosferyczne oraz inne niewygody i niedostatki włóczęgi.  Na bardziej odludnych terenach gdzie ze względu na brak możliwości transportowych racjonuje się jedzenie nieprzyjemne jest uczucie niedojedzenia. Coś na granicy głodu, co można wytrzymać, ale przez kilka dni z rzędu staje się trudne. Mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Nic bardzo złego nam się nie przydarzyło, choć nasz Anioł Stróż miał pełne ręce roboty (śmiech).

A co było najprzyjemniejszym zaskoczeniem?

To, że świat jest naprawdę tak piękny jak pokazują go w programach National Geographic, ba – jest nawet piękniejszy.

Columbia, Sierra Nevada el Cocuy (fot. nakrancach.pl)

Lista Waszego ekwipunku na stronie internetowej zmienia się. Część sprzętu się zużywa, część niszczy się bardzo szybko. Jesteście z pewnością wymagającymi testerami. Czy możecie przedstawić kilka rad dla podróżników co do sprzętu na wyprawy? 

Oczywiście, na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest tego cała góra, zbędnych bajerów, które mogą przesłonić  prawdziwą przyjemność z podróżowania. Nic bardziej mylnego. Odpowiednio dobrany ekwipunek daje spokój umysłu. Można się skupić na podziwianiu świata. Oczywiście tak wymagająca podróż ze skrajnymi warunkami klimatycznymi jest zdecydowanie lepszym polem do popisu dla ekwipunku niż jakiekolwiek laboratorium producentów. Patagonia na przykład nie uznaje kompromisów. Jeśli coś nie działa, lub nie jest wytrzymałe to w takim miejscu to bardzo szybko wychodzi na jaw. Na naszej stronie internetowej (www.nakrancach.pl) zawsze wprost o tym mówimy. Bez owijania w bawełnę. Z nikim nie podpisaliśmy umowy, w której zapewniamy, że o ekwipunku mówimy tylko w superlatywach. Przykład? Rozwalone w tydzień buty wysokogórskie La Sportivy albo rozlaminowane szwy w namiocie Mountain Hardwear.

Z rzeczy, o których nie pomyśleliśmy: wężyk spustowy do aparatu i palnik gazowy. Nasi znajomi rowerzyści z Niemiec, których poznaliśmy w Boliwii, wożą ze sobą specjalną formę do wypieku chleba na kuchence wielopaliwowej. Czad! Ale nigdy by nam to do głowy nie przyszło (śmiech).

Myślimy, że przydatne mogą się okazać nasze doświadczenia zawarte w zakładce „Kilka słów o problemach ekwipunkiem” na naszej stronie: http://www.nakrancach.pl/kilka-slow-o-problemach-z-ekwipunkiem-i-ich-rozwiazywaniu/ 

Macie listę sprzętu, który koniecznie trzeba ze sobą zabrać na każdą wyprawę?

To zależy od charakteru podróży i konkretnych potrzeb. Wychodzimy z założenia, że im prostszy sprzęt tym prostsze przydarzą mu się awarie i tym prościej będzie je naprawić. Dotyczy to wszystkiego od roweru, przez kuchenkę, po ciuchy.

Patagonia (fot. nakranacach.pl)

Wasze podróże są długie i zapewne kosztowne – skąd bierzecie fundusze na realizację Waszej pasji?

Wszystkie podróże realizujemy z własnych środków finansowych, które odkładamy pracując przez wiele miesięcy. To najpewniejsze rozwiązanie, które niezmiennie doradzamy także innym (śmiech). Grant od firmy Polartec® jest pierwszym tego typu wsparciem, jakie otrzymaliśmy. A to czy podróż będzie kosztowna czy nie zależy od podróżnika i jego potrzeb. Można odłożyć na bilet do Boliwii, by na miejscu podróżować za niewielkie pieniądze. Musimy jednak szczerze przyznać, że Ameryka Południowa nie jest najszczęśliwszym wyborem pod kątem kosztów podróży.

Jesteście znani przede wszystkim jako podróżnicy i fotografowie. A kim jesteście na co dzień? 

Poznaliśmy się na kursie przewodników górskich. Agnieszka z wykształcenia jest finansistką, ja zaś dziennikarzem. Piszemy artykuły dla prasy podróżniczej i górskiej, prowadzimy wyprawy trampingowe, wydaliśmy przewodnik rowerowy a także dużo, dużo fotografujemy. Na co dzień mieszkamy we Wrocławiu, choć od kilku lat prowadzimy ciągłe życie wyprawowe. To jest nasz obecny „zawód”.

Spędziliście ze sobą w podróży mnóstwo czasu – czy wspólne podróżowanie jest budujące dla związku? 

To bardzo łatwo sobie wyobrazić (szczególnie lubiącym statystyki): spędziliśmy ze sobą 574 dni, czyli około 13 776 godzin niemal non stop. Tak, wspólne podróżowanie nauczyło nas bardzo dużo o sobie. Nie zawsze były to rzeczy pozytywne, ale dzięki nim znamy się już niemal jak łyse konie. Ufamy sobie. I tworzymy naprawdę mocny zespół.

Altiplano (fot. nakranacach.pl)

Jakie macie rady dla tych, którzy też chcieliby ruszyć na krańce świata, ale nie mają odwagi?

Napiszcie do nas! Przekonamy was! (śmiech). A tak na poważnie to, jeśli ktoś nie ma odwagi ruszyć sam na „kraniec świata” to może warto poszukać towarzysza? Tutaj nie ma się czego bać! Na całym świecie żyją ludzie tacy jak my. Nawet, jeśli mówią innym językiem lub spóźniają się cztery godziny na umówione spotkanie. Dla jednych dobre będzie stopniowe oswajanie podróży, dla innych kompletny skok na głęboką wodę. Pamiętajcie – najwięcej dowiecie się o podróżowaniu podróżując! A każde marzenie jest nam dane wraz z mocą do jego spełnienia.

Życzymy powodzenia na australijskim szlaku!

 

Exit mobile version