Pierwszy raz w górach na rowerze – czy elektryk daje radę?

fot. MG

Do tej pory jazda na rowerze po górach była dla mnie poza zasięgiem. Trzeba mieć mocne nogi i mocną psychę. Jednak gdy pojawiła się propozycja wycieczki na rowerze elektrycznym, nie miałam wymówki – przyszła pora, by przekonać się, czy zestawienie góry i rower może tworzyć realną opcję na weekend. Oto opcja single track + eMTB.

***

Ziemia Kłodzka od dawna była dla mnie kuszącym kierunkiem. Wiele słyszałam o tamtejszych single trackach, wiedziałam, że jest to jedno z lepszych miejsc w Polsce pod kątem jakości i dostępności ścieżek rowerowych w terenie górskim. Jednocześnie moje przygotowanie fizyczne nie jest wystarczające, co zawsze mnie blokowało. Chociaż sporo jeżdżę na rowerze, nie jestem wyczynowcem i świadomość wielokilometrowych podjazdów, jakie będę musiała pokonać, skutecznie mnie odstraszała. Dopiero rower elektryczny stworzył konkretną możliwość eksploracji Sudetów w sposób inny niż pieszy.

Silnik elektryczny Boscha – Performance Line CX (fot. MG)

Jako punkt wypadowy wybraliśmy niewielką wieś Kamienica, skąd stosunkowo łatwo mogliśmy dostać się do sieci ścieżek rowerowych Glacensis Singletrack. Pierwszego dnia zaplanowaliśmy dłuższą wycieczkę, która obejmowała 65 km i 1800 m przewyższenia. Drugi dzień musiał być nieco krótszy, zdecydowaliśmy się na trasę o długości 55 km i jedynie (!) 1100 m przewyższenia. Obie trasy składały się zarówno z single tracków, jak i zwykłych szlaków rowerowych albo pieszych, a czasem też nieoznakowanych leśnych ścieżek.

Trasy pierwszego i drugiego dnia (źródło: mapy.cz)

Linki do pobrania naszych tras:

W warunkach nizinnych 55 czy 65 km zdecydowanie nie byłoby dla mnie wyzwaniem. Jednak jeśli wziąć pod uwagę teren, w jakim przyszło nam jechać, ten plan byłby bez wątpienia niewykonalny. Prawdopodobnie pierwszy podjazd zamknąłby całą wycieczkę, a ja nigdy więcej nie wróciłabym w góry z rowerem. Jednak wyposażona we wspomaganie elektryczne przemierzałam sudeckie szlaki na dwóch kołach i z uśmiechem na ustach.

Single track i eMTB (fot. MG)

Rower elektryczny z założenia jest cięższy niż jego klasyczny odpowiednik. Sama ważę niewiele i podczas jazdy na własnym, analogowym rowerze wyraźnie czuję kilogramy, które muszę wwieźć pod górę. Dlatego zmieniając rower zawsze biorę pod uwagę jego masę. Tym razem również zależało mi na lekkim modelu, bo chociaż ciężar roweru nie był szczególnie istotny podczas jazdy, jakakolwiek dodatkowa logistyka w postaci przenoszenia czy podnoszenia roweru mogłaby okazać się ponad moje siły.

Na szczęście udało mi się dostać model Cube AMS HYBRID ONE44 z silnikiem Bosch SX, czyli full-suspension e-MTB z mniejszym z silników Boscha (55 Nm, 250 Watt) Miałam do dyspozycji cztery stopnie wspomagania. Dzięki mojej niedużej wadze mogłam przejechać większą część obu tras w najniższym trybie eco. Jednak gdy ścieżka stawała dęba, wystarczyło odpalić turbo, by chwilę później znaleźć się na szczycie podjazdu. Co istotne, jazda na rowerze w górę wciąż pozostawała sporym wysiłkiem – na podjeździe nie można przestać pedałować, na dodatek trzeba to robić przy wysokiej kadencji i utrzymywaniu toru jazdy. Z kolei podczas zjazdów można zupełnie wyłączyć wspomaganie. Mimo tego wszystkie mięśnie pozostają napięte i wykonują solidną pracę – tym większą, im trudniejszy jest teren i większe nachylenie. Ostatecznie obie wycieczki zakończyłam całkiem zmęczona.

Superlekki (jak na elektryka full-suspension) Cube AMS HYBRID ONE44 z silnikiem Bosch SX (fot. MG)

To, co wydaje mi się bardzo istotne podczas planowania wycieczki na e-MTB, to dobry wybór trasy. Baterie w rowerach elektrycznych mają różne pojemności. Mój model light był wyposażony w mniej pojemną baterię (400 Wh), przez co musiałam brać pod uwagę dodatkowe ładowanie na pierwszej trasie. Kupując własny rower, po kilku wycieczkach wyczujemy, na ile wystarcza nam bateria, jednak kiedy pierwszy raz wypożyczamy e-MTB, nie do końca wiemy, czego się spodziewać. Liczba kilometrów niewiele mówi, większe znaczenie ma suma podjazdów, ale i to nie daje pełnej informacji na temat tego, kiedy bateria się wyczerpie. W związku z tym warto tak zaplanować trasę, by w którymś momencie uwzględnić postój w miejscu, gdzie będzie można się doładować. Cube AMS HYBRID ONE44 z silnikiem Bosch SX został skonfigurowany tak, by był lekki – waży około 17 kg, czyli tyle co niektóre rowery downhillowe full-suspension, bez silnika i baterii. Jest więc ekstremalnie lekki, jak na tę kategorię – bardzo dobrze przemyślany kompromis. Jest też możliwość dokupienia dodatkowej baterii, którą montuje się w miejsce bidonu, uzyskując łączną pojemność 650 Wh.

« Drugi model, który testowaliśmy to Patron eRide 910 marki Scott z mocniejszym z silników Boscha – Performance Line CX o maksymalnym możliwym momencie obrotowym 85 Nm. Bateria w tym modelu ma pojemność 750 Wh, co spokojnie wystarczyło, aby pokonać każdą z tras bez konieczności doładowywania. Z pierwszej (1800 m przewyższenia) wróciłem z niemal 20 procentami zapasu (początkowo prawdopodobnie zbytnio oszczędzałem baterię). To rower znacznie cięższy (około 27 kg), co nie przeszkadza podczas jazdy, a nawet daje pewnego rodzaju pewność/stabilność, jednak utrudnia przenoszenie roweru nad zwalonymi drzewami, których w ten weekend nie brakowało. Tak czy siak, genialna i niezawodna maszyna, która w mojej ocenie daje zasięg około 80 km i nawet 2000 m przewyższenia, jeśli tylko jesteśmy skłoni dołożyć coś od siebie. Podobnie jak Wiola, mimo wspomagania, z obu pętli wróciłem przyjemnie zmęczony » MG

Patron eRide 910 marki Scott z mocniejszym z silników Boscha – Performance Line CX (fot. MG)

Na szczęście sieć ścieżek Glacensis została wyznaczona w taki sposób, by trasy były dostępne i przebiegały przez lub w pobliżu małych miejscowości. Jako że obszar od kilku lat stanowi rowerową mekkę, z każdym rokiem przybywa restauracji i kawiarni przyjaznych rowerzystom. W takich miejscach życzliwi gospodarze umożliwiają podłączenie roweru do prądu, podczas gdy my doładowujemy własne baterie, napełniając brzuchy. W moim przypadku pierwszego dnia w połowie trasy wypadła konieczna przerwa – wskaźnik baterii pokazywał 2 kreski z sześciu i wiedziałam, że jest to za mało, by przejechać kolejne 35 km z licznymi podjazdami. Doładowanie baterii do 5 kresek zajęło godzinę, czyli tyle ile obiad w knajpie. Z kolei drugiego dnia, przy mniejszej sumie podjazdów i krótszym dystansie, pełna bateria wystarczyła, by pokonać całą trasę bez konieczności postoju przy gniazdku elektrycznym, a nawet trochę zostało (półtorej kreski).

Piękne Międzygórze – warto się tu zatrzymać i podładować / Single track i eMTB (fot. MG)

Właściwe oszacowanie wydajności pracy silnika to podstawa – nawet w przypadku modelu light. Bez wspomagania rower był na tyle ciężki, że w moim przypadku nie byłoby mowy o nawet niewielkim podjeździe. Gdyby bateria wyczerpała się na szlaku, wycieczka zamieniłaby się w prawdziwą udrękę. Przy tak dużej masie roweru trudna jest już jazda po płaskim, a wpychanie go pod górę byłoby zdecydowanie ponad moje siły. Jednak nauczyłam się, że jazda w trybie eco nie stanowi dużego obciążenia dla silnika i wydłuża zasięg baterii, z kolei ja muszę dać z siebie więcej – co także jest przyjemne.

Weekendowa wycieczka w góry na e-MTB okazała się prawdziwą frajdą. Większość single tracków Glacensis poprowadzono jako pętle, a wysiłek podjazdów nagradzają techniczne zjazdy często w trudnym terenie. Wielokilometrowe zjazdy pokonuje się bez trwogi o późniejsze żmudne pedałowanie w górę. Jednak dla mnie największą przyjemnością były single tracki o łagodnym przebiegu, falujące w górę i w dół, które niemalże nie wymagają kręcenia. Rower sam płynie, a my obniżamy się i wznosimy (często « pompując » a niekoniecznie pedałując), skupiając się przede wszystkim na sprawnym pokonywaniu naturalnych przeszkód. Tego typu ścieżki ciągną się często przez wiele kilometrów, jak pętla Stronie Śląskie (23 km) czy Pętla Międzygórze (29,1 km).

Muszę przyznać, że początkowo byłam nastawiona na bakier do rowerów elektrycznych. Przecież w rowerze największą przyjemnością jest dla mnie wolność i świadomość, że wszystko zależy tylko ode mnie i mojego ciała. Wolałam nie jechać w góry na rower w ogóle, skoro nie potrafiłabym poradzić sobie w terenie o sile własnych nóg. Jednak ten weekend zweryfikował moje poglądy. Wystarczy uwolnić się od jednorodnej i monolitycznej wizji roweru i dopuścić inne opcje tej aktywności. E-MTB to coś zupełnie odmiennego niż jazda na analogowym rowerze i łączy się z innymi doznaniami czy możliwościami. Cieszę się, że miałam okazję, by się na nie otworzyć.

Niżej podpisana (fot. MG)

Wiola Imiolczyk

***

Polecamy artykuł:

***

Fotorelacja Single track i eMTB w Kotlinie Kłodzkiej:

fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
fot. MG / WI
Exit mobile version