W dwóch słowach: pustka i przestrzeń. Wywiad z Maciejem Bestą

Niskie temperatury, duże odległości, z dala od cywilizacji. Eksploracja mało znanych terenów Północy i Wschodu, zazwyczaj samotnie, zimą, a nawet w trakcie nocy polarnej – to jego pasja. O wyzwaniach technicznych, logistycznych i psychologicznych związanych z tego typu wyprawami, z alpinistą i eksploratorem, Maciejem Bestą, rozmawia Ilona Łęcka.

***

W jednym z artykułów prasowych nazwano cię alpinistą. Jednak w moim odczuciu jesteś przede wszystkim eksploratorem. A jak ty sam określasz swoją działalność?

Jeśli dobrze kojarzę, był to dość stary artykuł, z czasów, gdy więcej wspinałem się w Alpach. Najważniejsza jest dla mnie eksploracja bardzo odległych, zimnych gór i płaskowyżów, ale mam też w planach wejścia techniczne na kilka bardzo interesujących i jednocześnie niezwykle odizolowanych szczytów na Czukotce, w górach Południowej Syberii oraz w pewnych miejscach poza Syberią.

Skąd pomysł na zimne góry?

Nie mam pojęcia. Od zawsze interesowały mnie bardzo odległe, zimne tereny na Północy i na Wschodzie. Ciekawią mnie przede wszystkim miejsca oddalone od cywilizacji. Przy wybieraniu celów ekspedycji staram się maksymalizować dwie „cyfry”: odległość od najbliższej wioski oraz niskie temperatury, ale nie jest to też jakiś ściśle ustalony schemat. Przykładowo, na tej zimy planuję pierwsze zimowe przejście pewnej bardzo odległej części Wyżyny Środkowosyberyjskiej. Będzie bardzo zimno (nawet poniżej -60°C) i bardzo dziko (do najbliższej wioski jest ponad 200 km). Z drugiej strony w tej wyprawie bardzo pociąga mnie jeszcze inny aspekt, potęgujący wyzwanie psychologiczne – wyprawę planuję na okres nocy polarnej – innymi słowy, poza kilkoma godzinami brzasku i niewielkiego światła będę musiał działać w ciemnościach.

Maciej Besta wywiad
fot. Maciej Besta

Dla wielu alpinistów kolejnym krokiem rozwoju są góry coraz wyższe, a wreszcie – najwyższe. Czy Himalaje kiedykolwiek znalazły się w centrum twojego zainteresowania?

Najwyższe góry mnie fascynują, ale wybieram te dziksze, jeszcze bardziej odległe od cywilizacji, stanowiące większe wyzwanie logistyczne, choć nie tak wysokie. Planuję wyprawy w góry wysokie, ale nie w ciągu najbliższych paru lat.

Czy poszukiwanie bieguna zimna – bo tego właśnie dotyczyła twoja ostatnia wyprawa – nie jest trochę na siłę?

W tym miejscu wypadałoby zapytać o granicę między tym, co jest sensowne, a tym, co jest już tylko sztuką dla sztuki. Moich wypraw nie uważam za bezsensowne. Myślę, że w człowieku kryje się potrzeba dążenia do tego, żeby zmagać się z żywiołami. Zimne góry nie są środowiskiem zupełnie wydumanym, przecież w ich bezpośrednim sąsiedztwie też egzystują na co dzień ludzie. Ponadto moja granica między tym, co jest „wydumanym działaniem na siłę” a tym, co jest „sensownym celem eksploracyjnym”, jest mniej więcej wyznaczana przez to, czy cel jest „naturalny”, tzn. czy zamierzam stawić czoła jakiemuś aspektowi natury, który nie jest wyolbrzymiony bądź skonstruowany w sztuczny sposób. Takie podejście jest współdzielone przez wiele obszarów eksploracji. W Polsce mamy na solidną tradycję himalaizmu zimowego. Wchodzenie na wysokie góry w najzimniejszej porze roku też rodzi pytania, czy nie jest to sztucznym wymyślaniem sobie problemów. Według mnie ma to sens, ponieważ mierzenie się z tego typu wyzwaniami motywuje ludzi do rozwoju cywilizacyjnego, technologicznego oraz – a może przede wszystkim – do rozwoju osobistego, do wzmocnienia swojej siły woli w obliczu walki z nieokiełznanym światem żywiołów, znacznie bardziej brutalnym zimą lub w odległych górach. Taka walka może skupiać się na trudnościach technicznych, na pokonywaniu wysokości, ale również na czymś innym. Mój osobisty punkt skupienia to trudności odległościowe, logistyczne, klimatyczne i psychologiczne; wejścia techniczne są również istotne, lecz nie są absolutnym priorytetem. Niskie temperatury są wyzwaniem, ale jednak najważniejsze dla mnie są ogromne odległości oraz dzikość. W dwóch słowach: pustka i przestrzeń.

fot. Maciej Besta

Czy to one były motorem twojej ostatniej wyprawy, nagrodzonej Kolosem w kategorii Wyczyn Roku?

Tak. Postanowiłem ruszyć w góry pod wieloma względami mało znane. Chciałem zbadać je pod kątem tego, gdzie jest najzimniej, najtrudniej, a przez to najciekawiej.

Przygotowujesz się do wypraw analizując dane meteorologiczne, czy sięgając po inne metody naukowe?

Z jednej strony tworzę syntezę różnego rodzaju źródeł informacji. Sprawdzam raporty klimatyczne z poprzednich lat, ale opieram się także na wiedzy lokalnej. Regularnie kontaktuję się z lokalnymi mieszkańcami, sprawdzam, jakie są u nich warunki danej zimy. A potrafią się one bardzo różnić w różnych latach i odmiennych rejonach. Sama Jakucja to ogromny obszar: Góry Wierchojańskie, czy Góry Czerskiego wydają się leżeć blisko siebie, w tej samej republice, ale to trochę tak, jakby porównywać Karpaty do na przykład Pirenejów. Planuję połączyć te źródła wiedzy w oparciu o analizę dużej ilości danych, czym zajmuję się zawodowo, z danymi klimatycznymi i osobistym doświadczeniem.  Do prognozowania pogody  na najbliższe dni lub tygodnie rutynowo stosuje się superkomputery – potężne jednostki obliczeniowe. Tymczasem można zadać sobie pytanie, gdzie w danym rejonie jest najzimniej, czy najbardziej wietrznie o określonej porze roku, i uzyskać odpowiedź poprzez analizę danych z lat poprzednich. Odpowiedź na to pytanie jest punktem wspólnym eksploracji i informatyki. I to również mnie interesuje.

fot. Maciej Besta

A jak wyglądają pozostałe etapy twoich przygotowań do wypraw?

Moje przygotowania aż tak bardzo nie  różnią się od przygotowań do wypraw eksploracyjnych w  innych górach. Są jednak pewne znaczące  różnice. Jadąc na Syberię, nie trzeba się przygotowywać na duże wysokości, gdyż takie tam nie występują. Z drugiej strony,  wyzwaniem bywa niska temperatura. Nie każdy sprzęt będzie działał przy -55°C, co jest średnią, bo bywają momenty, gdy jest jeszcze zimniej, ale i takie, gdy jest cieplej. Na przykład nie każdy plecak lawinowy sprawdzi się w takich warunkach. Sprężone powietrze może okazać się zbyt rzadkie, żeby sprzęt działał prawidłowo. To samo dotyczy pozostałego sprzętu, jak namioty, śpiwory, ubrania i tak dalej.

Innym aspektem jest to, że moje wyprawy to nieraz trawersy, łączące elementy wypraw polarnych i alpinistycznych. Muszę przebyć długi odcinek, ciągnąc sanie polarne po płaskim terenie, by dostać się pod jakiś masyw. To oznacza, że należy brać pod uwagę nie tylko sprzęt na samą akcję górską, ale również na długie dni lub nawet tygodnie poruszania się po płaskowyżu. Na przykład nie można poruszać się na nartach w ciepłych butach technicznych, wspinaczkowych, gdyż sztywna podeszwa w ciągu paru dni  bardzo nadwyrężyłaby stopy. Należy zabrać buty z miękką podeszwą i odpowiednią termiką, takie, jakie bierze się na przykład na Antarktydę. Ale nie wolno zapominać, że trzeba jeszcze potem wejść na tę górę… Ten przykład można ekstrapolować na różne inne rzeczy.

Kolejną różnicą są kwestie logistyczne. Załóżmy, że od lokalnych mieszkańców wiem, że nie było tam wcześniej wypraw w środku zimy. Dłuższe wyprawy narciarskie odbywają się rzadko i dopiero od połowy marca lub nawet kwietnia. Lokalni mieszkańcy też się raczej wówczas w góry nie zapuszczają, więc powstaje kwestia transportu, logistyki. Wiedzę na temat, jak dostać się na przykład do bazy i gdzie w ogóle powinna się ona znajdować, muszę zdobywać sam. Wreszcie: muszę wiedzieć, którędy na daną górę wchodzić. Na przykład podczas wejścia na szczyt Dwa Cyrki na Czukotce musiałem już wcześniej, przed wyjazdem z wioski, wiedzieć na podstawie map i analizy topograficznej, od strony której doliny trzeba wjeżdżać. Doliny są bardzo długie i gdyby okazało się, że podjąłem złą decyzję, to musielibyśmy się cofać nawet i 100 kilometrów. Biorę też pod uwagę zagrożenie lawinowe, trudności techniczne i zagrożenia innego rodzaju.

fot. Maciej Besta

Jesteś jedynym z tegorocznych laureatów Kolosa, który podziękował osobom, które z nim współpracowały, lokalnym mieszkańcom. Czy bez ich zaangażowania i pomocy twoje wyprawy w ogóle byłyby możliwe do zrealizowania?

Tak, ale byłyby dużo trudniejsze i odbywałyby się w zupełnie inny sposób. Robię dwa rodzaje wypraw: trawersy polarne oraz wejścia na konkretne szczyty. W pierwszym przypadku pokonuję łańcuch górski lub płaskowyż długi na kilkaset kilometrów, ciągnąc sanie. W drugim przypadku interesuje mnie tylko wejście na dany szczyt. Staram się wówczas podjechać pod tę górę skuterem śnieżnym, by zminimalizować czas pobytu na wyprawie. Nie zawsze mam miesiąc, czy półtora czasu, by pozwolić sobie na długie przebywanie w górach. I tu pomoc na miejscu jest kluczowa.

Dla lokalnych mieszkańców jest to  duże wyzwanie i niejednokrotnie trudno jest znaleźć osoby, które zechcą zaangażować się w wyprawę. Niektórzy boją się, że ich skuter ulegnie uszkodzeniu albo wpadnie do zamarzniętej rzeki i stracą jedyny środek transportu, który służy im także do polowań. W środku zimy ludzie ci rzadko opuszczają dom, choćby ze względu na bardzo niskie temperatury. Poza tym wiedzą, że w silnym mrozie skuter działa zupełnie inaczej. Trzeba na przykład mieć ze sobą namiot przeznaczony tylko dla skutera. Nad ranem pali się w zabranym specjalnie w tym celu piecu wewnątrz namiotu, by rozgrzać pojazd na tyle, by można go było w ogóle uruchomić. W 2018 roku wybrałem się już późną zimą na wyprawę, podczas której kierowca, Dima, spędzał niemal połowę dnia na kolejnych naprawach skutera.

fot. Maciej Besta

Pieniądze nie są więc z pewnością najważniejszym powodem, dla którego autochtoni angażują się w twoje wyprawy.

Wielu z nich mogę nazwać swoimi znajomymi, a nawet przyjaciółmi. Mam z nimi na co dzień kontakt przez WhatsApp. Często jest to dla nich kwestia ambicji, osobistego sukcesu, ciekawości, dumy z tego, że są gdzieś w środku zimy jako pierwsi. Poza tym dla nich góry są elementem życia codziennego, są im bliskie, dlatego dobrze znane. I cieszą się, że ktoś chce je zwiedzać. W lecie niejednokrotnie sami wybierają się na wycieczki, a nawet na wyprawy trekkingowe. Mam dobrego przyjaciela, który wykłada antropologię na uniwersytecie w Jakucku i sam chętnie bierze udział w wyprawach.

Na większość wypraw jeździsz jednak sam. Jak sobie radzisz z poczuciem zagrożenia, z samotnością?

Mentalnie jest to dla mnie wymagające. Po raz pierwszy pojechałem na samotną wyprawę w 2012 roku w góry Sajan na południowy zachód od Jeziora Bajkał. Byłem przekonany, że w ten sposób więcej się nauczę: jak je organizować, jak sobie radzić w trudnych sytuacjach, wzmocnię się psychicznie pod kątem trudniejszych wyzwań. Jednak wyprawy samotne nie są dla mnie proste.  Reinhold Messner napisał, że to ogromne obciążenie psychologiczne, być samemu na wyprawie i nie móc z nikim wspólnie zmagać się ze strachem i różnymi przeszkodami. Mogę to potwierdzić – bycie samemu jest wielkim wyzwaniem. Nie mam też się z kim podzielić obowiązkami podczas przygotowań, nikt mnie nie motywuje na samej wyprawie. Mam jednak wewnętrzne przekonanie, że mentalnie dojrzewam w ten sposób do coraz większych wyzwań. To procentuje także w pracy naukowej, bo człowiek buduje w sobie wewnętrzny napęd, by nie poddawać się w obliczu trudności.

fot. Maciej Besta

A jeśli chodzi o zagrożenia, takie jak lawiny, wypadki, kontuzje czy choćby awarie sprzętu?

Jeśli chodzi o lawiny, trzeba wiedzieć, jak się zachować. Z jednej strony samotna wyprawa to większe ryzyko, ale też poczucie, że jest się panem własnego losu. Poza tym elementem planowania każdej wyprawy jest możliwość ratunku albo powrotu w przypadku jakiegoś zdarzenia. Jest wiele możliwości. Jedną z nich jest ubezpieczenie typu seach&rescue. Zawsze mam ze sobą telefon satelitarny oraz lokalizator SPOT. Ponadto staram się mieć lokalne wsparcie. Wiem, gdzie na trasie mojego trawersu będą chatki, w których mogę rozpalić ogień i czekać na ratunek, albo gdzie jest szansa, że ktoś mógłby przyjechać po mnie skuterem.

Jakie masz autorskie patenty na zimno?

Przede wszystkim ruszać się cały czas. Najgorzej jest jechać długo skuterem śnieżnym. Podczas takiej jazdy przez trzy dni, po osiem godzin dziennie, w temperaturze -50°C, nie ma szans, by nie zmarznąć. Nauczyłem się wytrzymałości i na tyle znam swój organizm, że mogę wytrzymać pół godziny ze zdrętwiałymi z zimna stopami. Trudno jest także rano, gdy budzę się w śpiworze i muszę się z niego wygrzebać. Trzeba wówczas po prostu się na to zdobyć. A gdy już się ruszam, jest dużo łatwiej. Gdy wieje wiatr, sprawdzam w lusterku, czy nie robią mi się odmrożenia na twarzy. A gdy nie wieje, to nawet duże zimno nie jest tak dotkliwe, gdy jest się w ruchu. Czasem zdarza się, że w trakcie wędrówki nie mam nawet na sobie puchówki, tylko primaloft. Poza tym przygotowuję swój organizm pod konkretne wyzwanie. Jeśli mam zdobyć szczyt, to dbam o dobrą kondycję i wytrzymałość. Jeśli zaś planuję trekking polarny, to staram się nabrać tkanki tłuszczowej, która stanowi izolację i magazyn energii. Zaprawiam się też na chłód zimnymi prysznicami i kąpielami oraz treningiem wytrzymałościowym z obciążeniem. Nigdy nie praktykowałem żadnych technik oddychania, ale zdarzało mi się jeździć na kilka tygodni w tajgę, żeby pobiegać lub pochodzić po górach i obserwować, jak mój organizm funkcjonuje w takich warunkach.

fot. Maciej Besta

Organizujesz tylko wyprawy zimowe?

Zajmuję się pracą naukową i organizuję wyprawy. Zimno jest ciekawe, ale nie jestem masochistą, nie lubię marznąć. Chodzi o to, że zima sama w sobie jest wyzwaniem, podobnie jak góra, która jeszcze nie została zdobyta zimą, więc trzeba na nią wejść. Ale latem czy jesienią też wyprawiam się na północny wschód, tyle że w nieco innym charakterze. Robię wówczas przejścia pasm górskich lub płaskowyżów. Mogę wówczas połączyć trekking ze spływem rzeką. W taki sposób trawersowałem w 2017 roku Góry Byrranga na półwyspie Tajmyr, najdziksze góry w całej Syberii, a może nawet w całej Arktyce. Od całego pasma do najbliższej wioski jest 500 kilometrów w linii prostej przed bagna i tundrę. Samo dostanie się tam było wyzwaniem. Przechodziłem wówczas te góry i wspinałem się na ich szczyty.

Czym urzekają góry Syberii?

Pięknem natury. To piękno jest zupełnie inne latem i zimą. Latem krajobraz przypomina nieco nasze Beskidy lub Alpy, gdy góry są bardziej strzeliste. Natomiast Syberia w styczniu jest mocno zaśnieżona, ale nie ma jeszcze wiatru, a słońce jest cały dzień bardzo nisko nad horyzontem. Wszystko jest pokryte delikatnym puchem, który się mocno krystalizuje ze względu na niskie temperatury i bardzo niską wilgotność powietrza. Wygląda to naprawdę nieziemsko. Poza tym przez cały dzień mamy aurę wczesnego poranka lub zachodu słońca, kiedy jest najlepsze światło do fotografowania. Dodatkowo unoszą się w powietrzu obłoki drobinek lodu w dolinach rzecznych. Połączenie tych trzech czynników sprawia, że jest to miejsce niezwykle piękne, jakby nie z tego świata. W lutym zaczynają wiać dość silne wiatry, które rozwiewają te obłoki i strącają śnieg z drzew iglastych. Latem z kolei jest zielono, bądź kolorowo, gdy zbliża się jesień. Nie ma śniegu, ale za to odsłaniają się bagna. Można też spływać pewne odcinki rzekami.

Co ci dają, jako człowiekowi i eksploratorowi, pustka i przestrzeń?

Dają mi przestrzeń do oddychania,  do myślenia oraz walki ze swoimi słabościami. Wielka pustka i przestrzeń są dla mnie najbardziej pociągające. W takim krajobrazie czuję się najlepiej. Po prostu potrzebuję ich w życiu, choć do końca trudno mi powiedzieć, dlaczego tak jest. Stawiają przede mną wyzwania, które potem procentują w życiu codziennym, w pracy. Widzę też w nich unikalne piękno. I to ono chyba ciągnie mnie tam najbardziej.

***

fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
fot. Maciej Besta
Exit mobile version