Poradnik ekspertów: plecak na długi trekking

fot. arch. podróżników

Oto kolejny odcinek cyklu, w którym o kolejne elementy ekwipunku pytamy czołowych polskich wędrowców i podróżników: Kamilę Kielar, Agnieszkę Dziadek, Joannę Mostowską, Mateusza Waligórę, Łukasza Supergana i Rafała Króla. W pierwszym odcinku, który ukazał się w druku (o OM #23 przeczytacie tutaj) rozmawialiśmy o butach. W poprzednim (dostępnym on-line) o skarpetkach. Przed nami między innymi: śpiwory, kijki trekkingowe, namioty, rzeczy związane z wodą i gotowaniem. Tym razem jednak zastanawiamy się wspólnie, w czym to wszystko nosić? Oto zebrane doświadczenia i porady naszej wspaniałej szóstki na temat plecaków.

***

Kamila Kielar

Podczas ostatniej wędrówki szlakiem Continental Divide Trail używałam plecaka Durston Kakwa 55 l. Z wersji 40-litrowej korzystam podczas wyjazdów krótszych i wymagających mniej sprzętu. Dobry jest również Arc Haul Ultra. Oba plecaki mają zwijane zamknięcie, co jest o tyle istotne, że na niektórych odcinkach długiej wędrówki trzeba mieć zapas jedzenia na 8-9 dni i 3-4 litry wody, a na innych nie. Zwijane zamknięcie ułatwia regulację pojemności plecaka.

Nadal mocnym trendem są plecaki typu „worek”, czyli bez żadnego stelaża. Mówimy o plecakach ultarlightowych, które ważą od 500 do 900 g, topowych marek takich jak ULA czy Hiperlight. Idea ta wynika z prostego założenia: stelaż zwiększa wagę, a plecak musi być lekki. Natomiast technologia poszła do przodu. Dostępne są plecaki ze stelażem z włókna węglowego lub cieniutkich rureczek aluminiowych. Taki zintegrowany mikro-stelaż przenosi wagę na biodra i lędźwie, czyli tam gdzie powinien, co nieprawdopodobnie podnosi komfort. Dwa pierwsze modele, o których wspomniałam, ważą niecałe 800 g i niecałe 600 g, czyli mają wagę ultralightowych, bezstelażowych worków. Udało się to osiągnąć w plecaku ze stelażem, więc w tej chwili nie widzę już żadnej przewagi plecaka typu „worek”. Nosiłam takie plecaki, ale już do nich nie wrócę.

Przełamanie to taki parametr, który opisuje jak plecak znosi obciążenie. Bezstelażowe plecaki mają przełamanie do 11 kg. To znaczy, że jeszcze się trzymają, jeszcze jest w miarę wygodnie. Ale gdy przekroczysz tę granicę, niesiesz na przykład 12,5 kg, to już chcesz sobie strzelić w łeb, jest tak niewygodnie. Punkt przełamania dla plecaków ze stelażem jest znacznie wyżej. Dla modelu Kakwa 55 l to 20 kg, a tyle już raczej nigdy się nie nosi. Zresztą później komfort spada stopniowo, a w bezstelażowym nagle jest dramat.

Jeśli wędrujesz na przykład Głównym Szlakiem Beskidzkim, gdzie dwa razy dziennie masz dostęp do schronisk, jedzenia i wody, to nie są takie ważne różnice. Jednak gdy niesiesz prowiant na 9 dni i 3 litry wody, to gwarantuję – posiadanie plecaka ze stelażem ma ogromne znaczenie.

Jeśli nie celujemy w specjalistyczne wyprawy (sprzęt wspinaczkowy / zima), to warto poszukać plecaka o wadze poniżej 1 kg. Cięższe plecaki mają sens tylko przy bardzo ciężkim załadunku, a na szlaku tego raczej unikamy.

Jeszcze jedna uwaga. Teraz to się zmienia, ale bardzo powoli: ogólnie sprzęt outdoorowy jest dla mężczyzn lub dużych mężczyzn. Jeśli ważysz niecałe 50 kg i masz 150 cm wzrostu, zwracasz uwagę na inne kwestie. Dużo dziewczyn chodzi po górach i bardzo fajnie, ale nadal mało jest sprzętu specjalnie dla nas. Ja na przykład nie lubię plecaków, które mają wygięcie od pleców, żeby była wentylacja. Rozumiem koncept, natomiast przy moich rozmiarach to powoduje, że po pierwsze wyglądam jak żółw (40 l wygląda jak 70), a po drugie to zmienia mi punkt grawitacji – plecak jest na tyle odsunięty do tyłu, że naprawdę to czuję. Nie dotyczy to większych osób, ale mniejsze mogą mieć podobny problem.

I jeszcze jedna. Całkowicie porzuciłam pokrowce przeciwdeszczowe, uważam, że są bez sensu. Po pierwsze na wietrze zawsze furczą, po drugie pokrowiec nie chroni od strony pleców i ramion plecaka, więc podcieka i zbiera się w nim woda. Można z tego spokojnie zrezygnować. Są plecaki wykonane z bardzo dobrych materiałów wodoodpornych, na przykład Ultra 200 – genialny, bardzo lekki i nie nasiąka wodą. Dzięki temu jego waga podczas deszczu nie wzrasta. Jako dodatkowej ochrony używam Nylofume. To cieniuteńki worek, podobny do plastikowej jednorazówki. Po pierwsze jest szczelny jeśli chodzi o zapachy (ważne nie tylko w terenie niedźwiedziowym, ale także podczas biwaku, gdy wokół jest pełno drobnych gryzoni, które chętnie przegryzą namiot), a po drugie jest wodoszczelny. Wykładasz wnętrze plecaka takim workiem, waży to pięć gramów na krzyż, i masz pełne zabezpieczenie – dużo lepsze rozwiązanie niż raincover.

Rafał Król

W kwestii plecaków ostatnio sporo się u mnie pozmieniało, bo dotarły do Polski plecaki Sierra Designs z obsypanej nagrodami serii Flex Capacitor. Mój ulubiony rozmiar ma szeroki zakreś pojemności: 40-60 l. To niezwykle wygodne plecaki, trochę minimalistyczne, a trochę futurystyczne. Lekkie, wygodne, intuicyjne w obsłudze z bardzo mądrze dobranymi materiałami. W litraż 40-60 można się zapakować zarówno na jeden długi dzień, jak i na tydzień. Mają unikalny system regulacji objętości.

Łukasz Supergan

Od 2016 roku jestem wierny plecakom marki Deuter. Przez ostatnich ponad 20 lat przerobiłem wiele plecaków różnych marek i ten wybór okazał się znakomity. Wynika on częściowo z konstrukcji mojego ciała: jestem wysoki, nie mam szerokich bioder, a mój skrzywiony kręgosłup wymaga dobrego przenoszenia ciężaru z pleców i ramion na biodra. To determinuje mój wybór.

Wśród długodystansowców popularne są ultralekkie modele nieposiadające stelaża i usztywniane wyłącznie za pomocą spakowanych do nich rzeczy. Taki plecak ma jednak niższą granicę komfortu niż model posiadający choćby niewielkie usztywnienie. Nie wybieram więc plecaków wykonanych z cienkich materiałów. W 2014 roku, po zimowym przejściu głównego szlaku Karpat Słowacji (Cesta Hrdinov, 840 km), pożegnałem się z noszeniem dużych ciężarów w plecakach bez stelaża.

Do wędrówek na lekko używam modelu Deuter Speedlight 30. To bardzo dobry plecak trekkingowy czerpiący z modeli biegowych i wyposażony w kieszonki na szelkach. Plecak tego typu zabieram tam, gdzie mój bagaż liczy 3-8 kg.

Na szlaki wymagające większej ilości sprzętu albo jedzenia zabieram nowy model tej marki – Aircontact Ultra, 50-litrowy model wzorowany na plecakach używanych przez długodystansowców z USA, z prostą komorą, dwiema kieszeniami bocznymi i jedną dużą na froncie. Doskonały tam, gdzie zabieram podstawowe wyposażenie, ale na przykład co kilka dni muszę dorzucić do plecaka sporo jedzenia. To obecnie mój podstawowy model, który zabrałbym na długą wędrówkę w rodzaju Łuku Karpat, trawersu Alp itp.

Ostatnim z plecaków w moim zestawie jest Deuter Aircontact Light 50. Ma podobną wielkość do poprzednika, ale dzięki stelażowi pozwala nosić komfortowo znacznie większy ciężar. Choć zdecydowanie nie jest plecakiem „ultralight”, zabieram go tam, gdzie oprócz standardowego wyposażenia potrzebuję np. zimowego namiotu, rakiet śnieżnych, dużej ilości wody itp.

Oczywiście nie zawsze plecak jest jedynym środkiem transportu. Na zimowym trawersie Islandii lub przejściu Grenlandii mój bagaż znajdował się w saniach. Po kilku próbach zdecydowanie polecam solidne norweskie sanie firmy Acapulka.

Od roku testuję też z powodzeniem alternatywne metody przenoszenia sprzętu. Jedną z nich jest połączenie lekkiego plecaka biegowego Deuter Ascender 15 oraz kieszeni piersiowej OMM. Taki zestaw jest niezwykle lekki i kompaktowy, a jednocześnie umożliwia spakowanie wszystkiego, co potrzebowałbym na szybkie przejście na przykład Głównego Szlaku Beskidzkiego.

Agnieszka Dziadek

Plecak? Jak najlżejszy! Ale oczywiście bez przesady – musi być wytrzymały, bo czeka go wiele miesięcy na szlaku, musi być wygodny, bo oprócz ultralekkiego sprzętu będzie musiał transportować nie tak lekkie jedzenie i wodę.

W 2019 roku miałam możliwość zaprojektowania idealnego plecaka na długie dystanse – wraz z firmą OnMyWay z Nowego Targu stworzyliśmy minimalistyczny plecak bez stelaża „Triple Crown” o pojemności około 45 litrów. Jestem z niego bardzo dumna i bardzo się cieszę, że tak wielu osobom przypadł do gustu. Początkowo byłam sceptycznie nastawiona do braku stelaża, ale bardzo chciałam mieć lżejszy bagaż. Okazało się, że rolę stelaża spełnia to, co jest wewnątrz plecaka i tak naprawdę stelaż jest zbędny. Każda osoba ma inne preferencje, ale zawsze polecam miękki i amortyzowany pas biodrowy oraz szerokie szelki. Bardzo ważne są duże kieszenie boczne na butelki i rozciągliwa kieszeń z przodu plecaka.

Wędrując zimą na nartach używam większej wersji Triple Crowna uszytej na zamówienie, tak żeby mieściła się w niewielkich i bardzo lekkich sankach wędkarskich, które przyczepiem na linkach do uprzęży. Cały pakunek jest bardzo zgrabny, tak że wygodnie podróżuje się z nim transportem publicznym. Można do niego nawet podpiąć narty.

Mateusz Waligóra

Nie mam swojego ulubionego plecaka. To znaczy mam, ale one nie są już produkowane. Jeden z nich to plecak Alpinus Devils Tower z końcówki lat 90., a drugi to The North Face Prophet mniej więcej z 2007 roku. Są już mocno zużyte, ale cały czas pełnią swoją funkcję.

Zauważyłem, że na przestrzeni ostatnich lat całkowicie zrezygnowałem z ciężkich plecaków z rozbudowanymi systemami nośnymi, z siatkami dystansowymi, gąbkami, które mają odprowadzać wilgoć i dbać o wentylację – to jest coś, co moim zdaniem totalnie się nie sprawdza. Gąbki chłoną wilgoć, co w trakcie wypraw zimowych jest dramatem, bo zamarzają. Poza tym podczas wypraw zimowych za wszelką cenę staram się unikać noszenia czegokolwiek na plecach. Taka konstrukcje może oczywiście wydawać się mniej wygodna, niemniej dzięki takiemu rozwiązaniu, materiał nie chłonie wilgoci, szczególnie w modelach wykonanych z Dyneemy, z których ostatnio korzystam. Do takiego plecaka śnieg się nie klei, a woda z deszczu też jakoś niespecjalnie się w ten materiał wchłania, więc on po prostu szybko schnie. Może odrobinę cierpi na tym komfort, ale z mojego punktu widzenia: i tak zawsze mam mokre plecy więc „super oddychające” systemy nośne to jest po prostu pic na wodę.

Coraz częściej wybieram plecaki, których system nośny jest nieregulowany, dopasowany do mojego wzrostu, co nie jest zadaniem prostym, bo mam dwa metry wzrostu. Tak naprawdę większość plecaków jest dla mnie za krótka, a już zdecydowana większość posiada pasy biodrowe, które kompletnie nie spełniają swojej funkcji – są za krótkie, wąskie i tak naprawdę jeśli tylko mogę to je usuwam.

W trakcie ostatnich wypraw korzystałem z kilku plecaków, które mi się całkiem sprawdziły i korzystam z nich też na co dzień. To plecak Cobra 60 l marki The North Face (zdecydowanie zawyżony litraż) oraz Ascensionist marki Patagonia (o pojemnościach 40 i 55 l). Korzystam też z plecaków amerykańskiej firmy Hyperlite Mountain Gear w różnych rozmiarach.

Warto podkreślić fakt, że mój sposób podchodzenia do sprzętu na wyprawach jest pewnie inny niż 90 proc. osób spotykanych na szlakach. Dla mnie wyprawy prócz pasji, stały się też zawodem. Zawsze dostosowuję sprzęt do konkretnej wyprawy, do oczekiwań i zapotrzebowań. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że jest to sprzęt drogi, moim zdaniem zdecydowanie za drogi, i ceny sprzętu outdoorowego są absolutnie niczym nie uzasadnione, więc nie każdy może sobie pozwolić na to, żeby mieć kilka namiotów, plecaków i zależnie od potrzeb sobie po prostu to wybierać. Każdy szuka jakiegoś kompromisu i stara się wybrać plecak, który sprawdzi się podczas różnego rodzaju wędrówkach.

Ponieważ nie znoszę nosić ciężarów na plecach, na swoich wyprawach często korzystam sań lub wózka. Na Grenlandii wykorzystywałem sanie z włókna szklanego norweskiej firmy Acapulca. Tej firmy sanie wykorzystywałem też na Antarktydzie, były to sanie wykonane z kompozytu kevlaru i carbonu, lekkie a jednocześnie wytrzymałe (9kg, długość 210 cm). Transportowałem w nich ponad 130 kg zapasów.

Temat pogłębiamy tutaj:

Joanna Mostowska

Na wypady górskie zabieram niezmordowany plecak Woodpecker marki Alpinus, którego mam już prawie 30 lat. Ponieważ działa, nie mam potrzeby kupowania niczego nowego. Na wyprawy w Arktykę zabieram sanie, czyli pulki. Najczęściej korzystam z najtańszej opcji (tak zwane parisy), czyli po prostu sanie z plastiku. Jeszcze nigdy nie połamały się, ani nie zepsuły. Nie nadają się jednak na bardzo trudny teren, na przykład pełen lodu, ani na bardzo długie, ponad 3-tygodniowe wyprawy. Do takich plastikowych sanek należy doszyć sobie pasujący do nich wór, w który pakujemy cały niezbędny ekwipunek.

fot. arch. podróżników
Exit mobile version