Jak przygotować się na poważny trekking? Rozmawiamy z Rafałem Królem

Wędrówki od schroniska do schroniska mają swój urok, jednak odrywając się od utartych tras, mamy szansę doświadczyć prawdziwej bliskości przyrody i przeżyć coś niepowtarzalnego. Mniej popularne i bardziej ambitne cele trekkingowe wymagają lepszego przygotowania. Co warto zabrać, opuszczając komfort pól namiotowych i wyruszając na samodzielny trekking w wymagającym miejscu? O niezbędnym sprzęcie opowiada Rafał Król, doświadczony podróżnik, który niedawno wrócił z trekkingu w górach Albanii.

***

Julia Klimek: Jaka jest twoja filozofia pakowania: fast&light, czy raczej wolisz dźwigać więcej sprzętu, ale mieć pewność, że wszystko zawsze masz ze sobą?

Rafał Król: To zależy od celu, jestem bardzo elastyczny. Jeżeli jestem na ekspedycji i muszę ciągnąć miesięczny zapas jedzenia na sankach polarnych albo nosić je w plecaku, to wtedy jestem fast&light. Natomiast jeżeli jadę w góry i chcę pochodzić, ale też trochę odpocząć, to wtedy noszę więcej. Z jednej strony traktuję to jako trening, a z drugiej – wygodę i przyjemność – na przykłąd biorę swój ulubiony kubek i trochę większy palnik do gotowania.

Zacznijmy od namiotu. Gdybyś miał wybrać taki namiot, który sprawdzi się w większości warunków — poza tymi ekstremalnymi — co byś polecił?

Przede wszystkim każdemu poleciłbym, żeby odpowiedział sobie na pytanie, ile czasu w roku będzie używał tego namiotu. To jest tak naprawdę najważniejsze. Czy używam tego namiotu przez tydzień w ciągu roku, tylko w wakacje, czy co weekend od wczesnej wiosny (gdy się robi już powyżej zera) do później jesieni (gdy zaczynają się przymrozki)? Jeżeli mamy zamiar używać namiotu częściej, to warto kupić coś troszkę lepszego.

Taka średnia półka, od której można zacząć, nazywa się Decathlon. Decathlon dostarcza porządnej jakości sprzęt za niezłą cenę — to jest to, co się moim zdaniem w ciągu 20 lat w Polsce zmieniło. Dawniej funkcjonowały sklepy specjalistyczne, które oferowały drogi sprzęt, ale nie było tej dolnej półki z rozsądnymi produktami za niezłą cenę. W tej chwili to może być Decathlon, czy Naturehike, czy cokolwiek innego, w każdym razie mamy dostęp do sprzętu tej klasy. Jeżeli nie wiemy, czego chcemy, i dopiero zaczynamy, próbujemy — nie wydawajmy na to za dużo pieniędzy.

Weźmy pod uwagę osoby, które decydują się już na trudniejsze trekkingi i samodzielne wyjazdy. Na przykład w odwiedzone przez ciebie ostatnio góry Albanii.

Tutaj już Decathlon trochę odpada. Jakby nie było to tani sprzęt, który nie musi wytrzymać ekstremalnych warunków. Jeśli mówimy o miejscach takich jak góry Albanii, to trzeba pamiętać, że w takich obszarach często nie ma szans na akcję ratowniczą. W związku z tym sprzęt musi być niezawodny. W Bieszczadach na polu namiotowym obudzimy się najwyżej z mokrą szmatą na twarzy. Natomiast w górach, takich dzikich — Fogarasze w Rumunii, góry Albanii — to będzie sytuacja bez wyjścia, bo tam nie ma samochodu, nie ma akcji ratowniczej, nie ma pomocy. W takich wypadkach, gdy chodzimy więcej i samodzielnie, warto mieć sprzęt z większym „marginesem ryzyka”.

Rafał Król w Alpach Albańskich (fot. arch. RK / expedition.pl)

Czym się w takim razie kierować przy wyborze?

Radzę zwrócić uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze to musi być namiot, w którym możemy wygodnie siedzieć. Mam 180 cm wzrostu i wkurzają mnie wszystkie namioty, w których sypialnia ma mniej niż metr. Gdy mamy załamanie pogody i pada dwa dni, taki namiot jest bardzo klaustrofobiczny. Oczywiście są namioty super lekkie, tylko że one mają sypialnię 75 cm, co oznacza, że nigdy nie będziemy mogli tam usiąść, żeby się przebrać albo coś ugotować w przedsionku. Dla bardziej zaawansowanych turystów przede wszystkim namiot musi być wygodny. Może być trochę cięższy, ale taki, że przy złej pogodzie możemy wygodnie siedzieć, coś porobić, ponaprawiać sobie sprzęt, pogotować. Żebyśmy nie zwariowali.

Wysoka sypialnia zwykle kojarzy się z namiotami typu igloo, natomiast zwykło się uważać, że na trudniejsze warunki lepsze są te o konstrukcji tunelowej.

Obecnie niskie mogą być zarówno igloo jak i tunele. Różnica jest taka, że w igloo da się wygodnie siedzieć tylko na środku, a w tunelu na całej długości w poprzek masztów. Tunele są także lżejsze, bo dają więcej miejsca wewnątrz przy krótszych, a więc lżejszych masztach. Rozstawia się niemal sam „jak harmonijka” na silnym wietrze i dlatego wybiera się go na wielkie pola śnieżne i wyprawy polarne. Za to igloo wytrzymuje duże opady śniegu i jest konstrukcją samostojącą, stąd częściej wybiera się je w góry wysokie, gdzie jest problem z powierzchnią i dużymi opadami śniegu. Obecnie szanujący się producenci dają w obu typach konstrukcji wysokość w sypialni 100-105 cm.

fot. arch. Rafał Król

A na co zwracać uwagę od strony technicznej?

Na to, z czego jest zrobiony tropik. Mamy do wyboru tak naprawdę dwie tkaniny: poliester, który jest najczęstszym materiałem, albo nylon. Namioty z nylonu po pierwsze dłużej się starzeją. Namiot z nylonu wytrzymuje bez problemu 20 lat użytkowania. Czyli nawet jak kupimy droższy namiot, ale z nylonowym tropikiem, to jak sobie tę cenę podzielimy przez 20 lat spokojnych wyjazdów, to nagle się okazuje, że to wcale nie było tak dużo. Po drugie namioty nylonowe są lżejsze, dużo wytrzymalsze na rozrywanie i na deszcz i zajmują dużo mniej miejsca po spakowaniu. One są droższe, bo sam materiał jest droższy – trudno się w nim laminuje szwy. Generalnie namiot nylonowy oznacza górną półkę, wiele lat użytkowania i duże bezpieczeństwo.

Czy zabierasz ze sobą zawsze jakiś sprzęt awaryjny typu pałąki do wymiany, zestaw do reparacji?

Zawsze zabieram zestaw naprawczy do tego, co się może zepsuć. Mogę sobie przebić materac do spania, więc do swojego Therm-a-resta mam zawsze kilka łatek, żeby go zakleić na wyjeździe. Do namiotu tylko łatki do tropiku. Nie biorę całych masztów, wystarczy łącznik do złamanego masztu. W tej chwili maszty aluminiowe są na tyle mocne, że szanse na złamanie są małe i wystarczy tylko taka rurka, którą się nakłada na miejsce złamania.

Wspomniałeś o materacu do spania. Dlaczego wybrałeś Therm-a-resta?

Przede wszystkimjest najgrubszy w relacji do wagi i do objętości, a poza tym oferuje największy komfort cieplny. Poza tym materace Therm-a-rest, NeoAir Xlite czy Xterm, mają po nadmuchaniu ponad 7 cm grubości. To oznacza, że nawet osoby, które są starsze, mają zwyrodnienia kręgosłupa, na przykład dyskopatię, mogą wygodnie spać na tym materacu. Do tego Therm-a-rest oferuje dużo większy komfort termiczny niż konkurencja.

A co z konkurencyjnymi markami? Przetestowałeś inne, nie ma nic lepszego?

Nie ma nic lepszego, a nawet nie ma nic takiego, co by było w pobliżu. To jest taki produkt, który bardzo odstawił konkurencję, jeżeli chodzi o wygodę spania i komfort termiczny.

W temacie materacy od razu nasuwa się też pytanie o śpiwór. Co preferujesz z modeli letnich lub trzysezonowych: puch czy syntetyk?

Zawsze, jeżeli mogę, wybieram puch. Z dwóch powodów: po pierwsze, śpiwór puchowy jest dwa razy mniejszy po spakowaniu i dwa razy lżejszy niż jego odpowiednik syntetyczny. W Albanii byłem z amerykańskim śpiworem Big Agnes — ma tylko 300 gramów puchu, całość waży 460 gramów i ma wielkość półlitrowej puszki piwa. I to jest śpiwór, który ma komfort do +4 stopni — od późnej wiosny, przez lat, do wczesnej jesieni jest super. Gdybym chciał śpiwór syntetyczny, który będzie miał komfort +4, to będzie ważył ponad kilo i będzie miał dwa razy większą objętość.

Minusem śpiworów syntetycznych jest to, że każda ocieplina syntetyczna po jakimś czasie się zbija. Niezależnie od tego, czy jej używamy, czy nie. Jeżeli kupujemy gruby śpiwór syntetyczny, to po trzech/czterech latach jest właściwie taką ściereczką, z której możemy co najwyżej zrobić posłanie dla psa. Puch, jeżeli o niego mądrze zadbamy, zachowuje sprężystość na dziesięć/dwadzieścia lat.

A jednak zdarza się, że puch „ucieka” i trzeba go dopełnić. Niektórzy producenci nawet oferują taką usługę. Ktoś może sobie za bardzo wziąć do serca te „20 lat”.

Zarówno ja jak i moi znajomi mamy śpiwory puchowe i kurtki po 20 lat i więcej, więc to po prostu fakty. Jeżeli stosujemy kilka reguł, puch jest w stanie wytrzymać bardzo dużo:

Testowałeś puch hydrofobowy? Producenci deklarują, że taki puch jest znacznie bardziej odporny na wilgoć.

Zanim powstał puch hydrofobowy, też nie było problemu z wilgocią w śpiworze. Jeżeli ktoś miał problem z wilgocią w śpiworze, to znaczy, że na przykład spał w namiocie, który nie ma żadnej wentylacji. Czyli wszystko, co on wydychał, skraplało się do środka. Albo na przykład ktoś, kto wędrował w deszczu z plecakiem i nie miał pokrowca, a śpiwór nie był schowany w worek wodoodporny.

Nawet jeżeli mamy deszczowe dwa tygodnie i używamy śpiwora tylko do spania w namiocie, naszą ciepłotą ciała tak go wygrzejemy, że nie ma żadnego problemu z wilgocią. Problem z wilgocią jest wtedy, gdy ten śpiwór namaka na deszczu, bo na niego kapie woda przez plecak albo jeżeli zostawimy go gdzieś na sznurku i przyjdzie burza. Natomiast normalnie puch sam z siebie jest higroskopijny (czyli wchłania wodę), ale wchłania jej na tyle niedużo, że zupełnie nie musimy się tym martwić.

fot. arch. Rafał Król

Czyli nie warto kupować śpiworu z puchem hydrofobowym?

Nie trzeba inwestować w śpiwór hydrofobowy, wystarczy zainwestować w jakiś worek — taki rolowany za kilkadziesiąt złotych — gdzie ten nasz śpiwór puchowy się zmieści i możemy go zamknąć dosyć szczelnie. Nawet jeżeli będzie ulewa, to sobie rozbiję namiot, wsadzę do środka ten worek, wyciągnę mój suchy śpiwór, rozłożę, on się napuszy, ja wejdę i swoim ciepłem od środka go wygrzeję i wtedy jest super. Rano jest odwrotna procedura: choćby lało, zwijamy śpiwór, chowamy do worka wodoodpornego, zawijamy i do plecaka. Tak można wędrować przez wiele dni.

Natomiast puch hydrofobowy daje to, że śpiwór nam trochę szybciej dosycha. Bo tak naprawdę większość wilgoci, jaką mamy w śpiworze, to nie jest wilgoć z otoczenia. To jest wilgoć z naszego ciała. W ciągu nocy (w zależności od osoby), wydalamy z siebie między 100 gramów do litra wody. Więc dużo tej wilgoci będzie przez ten śpiwór wychodziło i puch hydrofobowy troszeczkę szybciej schnie. To wszystko.

W takim razie gdzie taki śpiwór może być przydatny?

Gdy jedziemy na jakąś wyprawę w zimowe warunki, gdzie mamy cały czas temperatury poniżej zera. W momencie, gdy wychodzimy ze śpiwora, a w namiocie jest -10°C czy -15°C, to wtedy nam to wszystko zamarza. I ten śpiwór też ma nagle -10°C tak jak wszystko na zewnątrz. Wtedy ten puch hydrofobowy daje pewną różnicę. Natomiast do trekkingowego użytku od wczesnej wiosny do późnej jesieni to nie ma takiego znaczenia.

Zatrzymajmy się jeszcze przy zimowym trekkingu. Na co zwrócić uwagę, kupując śpiwór na takie warunki?

Trzeba pamiętać o kilku rzeczach: po pierwsze o tym, że każdy śpiwór na tej części, którą my zgniatamy swoim ciałem, nie będzie nas grzał, bo zgniatamy ocieplinę. Czyli bardzo ważna do śpiwora jest również mata lub materac. Nie możemy używać zimowego śpiwora i do tego letniej karimaty, a potem mówić „ale ten śpiwór jest niedobry, bo mi ciągnie od ziemi”. Jak to nie jest zimowa mata, to będzie nam ciągnęło.

Do zimowego spania dobrze jest mieć osobny zestaw zimowej bielizny do spania. Najlepsza do spania jest wełna merynosów. Fajnie jest zrobić zestaw, który się składa z kalesonów, bluzy z długim rękawem z jakąś stójką, czapki do spania (też z wełny, nie za grubej) i skarpetek. Wełna do spania fajnie działa z puchem. Chłonie dużo wilgoci i my mamy wilgoć od ciała w tej bieliźnie, a nie w śpiworze. Poza tym poprawia mocno termikę całego śpiwora. Żeby było nam ciepło w śpiworze, potrzebne jest takie ubranie, które cyrkuluje ciepłem, a nie je blokuje. Gdy się grubo ubierzemy, czyli założymy bieliznę termoaktywną, kurtkę membranową i w tym wejdziemy do śpiwora, to się okaże, że możemy w tym śpiworze zmarznąć, ponieważ nasze ciepło nie idzie do śpiwora. Trzeba się ubrać do niego tak, żeby ciepło naszego ciała szło do śpiwora, bo wtedy mamy szansę go wygrzać.

A latem?

Ważne, żebyśmy nie spali nago — w sensie: jest lato, to ja się teraz położę w samych gatkach. Dlatego że z tego litra, który możemy wypocić w ciągu nocy, 99% to jest woda, ale 1% to tłuszcz, martwy naskórek, sól. Jak mamy delikatny śpiwór puchowy i tym naszym tłuszczem to wszystko wypaćkamy, to śpiwór zacznie szybko „siadać”, tracić właściwości termiczne i będziemy go musieli dosyć szybko prać. Jeżeli korzystamy z jakiegoś wdzianka do spania, to to wszystko zostaje we wdzianku.

Są też takie wkładki (linery) do śpiworów, prawda? Warto je rozważyć, jeżeli nie zależy nam specjalnie na miejscu w plecaku?

Fajne są linery z naturalnego jedwabiu w śpiworach od wiosny do jesieni. Natomiast ja uważam, że dużo fajniejsza jest po prostu taka „piżamka”. Jeżeli biwakujemy latem i są upalne noce, to można wybrać śpiwór puchowy, ale z długim zamkiem — rozpinany na płasko jak kołdra. Możemy się nim przykryć, a do spania mieć cienką piżamę z bawełny i cienkie, bawełniane skarpetki.

„soczysta” Albania (fot. arch. RK / expedition.pl)

Jaki system do gotowania polecisz?

Zdecydowanie najbardziej oszczędnym i wydajnym systemem do gotowania na gazie jest Reactor firmy MSR. Od 20 lat nie wymyślono żadnego systemu, który zużywałby mniej paliwa i szybciej gotował. Są Jetboile, są inne rozwiązania, ale Reactor wygrywa z konkurencją. Mało tego — na wyjazdach w góry wysokie, w Himalaje, nawet na wyprawach zimowych, himalaiści gotują wyłącznie na Reactorze, na niczym innym. Tylko mieszanka gazu jest specjalna do niskich temperatur. To jest bardzo fajny system, tylko dla dwóch albo trzech osób. Dla jednej osoby jest za duży. Gdyby ktoś już kupował Reactor, to polecam nie kupować tego najmniejszego garnka 1 l tylko ten 1,7 l. W ten garnek wchodzi kartusz gazowy razem z palnikiem, więc oszczędzamy bardzo dużo miejsca.

A jeśli ktoś celuje w tańsze rozwiązania?

Właściwie każdy palnik jest fajny, pod warunkiem że mamy jeszcze jakąś osłonę od wiatru. Może chociaż trochę wiać wiatr i wywalimy całą butlę gazu, dlatego że wiatr wypycha cały płomień spod garnka. Są różne osłony do gotowania, które niedużo ważą, a naprawdę dużo dają, jeżeli chodzi o komfort gotowania.

Czy to jakieś chińskie palniki z AliExpressu, nie ma to żadnego znaczenia tak naprawdę. Ważne, żebyśmy przede wszystkim gotowali w garnku z przykrywką, bo przykrywka skraca czas gotowania o 1/3, i żebyśmy mieli jakąś osłonę od wiatru, jeżeli wieje.

Jeżeli mamy trochę więcej pieniędzy do wydania, to polecam kupić garnek z radiatorem (taką harmonijką metalową, która pozwala zaoszczędzić nawet do 50% gazu). Garnek z radiatorem kosztuje więcej niż zwykły, ale naprawdę robi robotę, szczególnie jeżeli nie jedziemy na jeden dzień tylko na cztery-sześć dni.

A kiedy lepiej zainwestować na przykład w Jetboila? Są sytuacje, kiedy taki sprzęt się przydaje?

Jeżeli jedziemy w wyższe góry, gdzie ciśnienie już zacznie grać rolę (lodowiec, nocleg powyżej 2500 m), to tam już jest trochę mniej tlenu, mniejsze jest parcjalne ciśnienie i na zwykłych palnikach gotuje się dłużej. Jeżeli jeździmy tylko od wiosny do jesieni to nie ma sensu inwestować w Jetboila czy Reactora. Ale jeśli zdarza nam się jechać w Alpy, w Dolomity, postawić namiot koło lodowca albo jeżeli wędrujemy bardzo wczesną wiosną czy zdarzają nam się biwaki zimowe, to wtedy warto pomyśleć nad tym rozwiązaniem typu Jetboil czy Reactor.

Znam osoby, które po przetestowaniu Jetboila za nic nie chcą wrócić do innych rozwiązań. W zupełnie niezależnych testach Jetboil jest gorszy od Reactora. Tam jest gorsze złożenie samego palnika z garnkiem. A poza tym Reactor ma taką unikalną cechę, że tam nie ma płomienia, palnik jest żarowy. W związku z tym, jeżeli jesteśmy w trudnych warunkach i musimy gotować w namiocie, bo na przykład jest śnieżyca albo deszcz, to taki palnik, który się tylko żarzy, ale nie ma płomienia, to jest +100 punktów do bezpieczeństwa.

Co z garnkami? Dobrze jest mieć gadżety typu składane czajniczki i silikonowe garnki?

Garnki silikonowe z metalowym denkiem uważam za wynalazek szatana, to jest samo zło. Zdarzyło mi się to ruszyć, oparzyć się tym. Po prostu: nie, nie, nie. Jeżeli chodzi o czajniczki i fikuśne wynalazki, które fajnie wyglądają, ale trzeba je nosić, to też nie. Moją fanaberią na wyjazdach są kubki tytanowe, super lekkie, dwuścienne. Jako pierwsza zaczęła je robić firma Snowpeak i ja te kubki, które ważą 100 gramów i mają 450 mililitrów objętości, bardzo lubię. Można włożyć jeden w drugi i w jednym sobie zaparzyć owsiankę, a w drugim zrobić dobrą kawę, która szybko nie ostygnie. Kubki tytanowe są fajne, bo nie reagują z żywnością, są niezniszczalne i mają niezłą termikę. No i łyżka tytanowa, czy małżeństwo łyżki i widelca (czyli spork) to taki mój ulubiony sprzęt.

Jeżeli chodzi o gadżety, to rozpalam palniki nie zapałkami, tylko krzesiwem. Krzesiwo jest super i nie wiem, czemu ma w Polsce taki PR, że to jest do survivalu. Trzeba mieć nieskończone ilości namokniętych zapałek, żeby rozpalić palnik, a wystarczy raz ruszyć krzesiwem i zrobić iskrę i mamy zapalony gaz.

Czyli garnki wybierasz tylko tradycyjne?

Garnki tradycyjne, ale z radiatorami, żeby oszczędzać energię. Koniecznie z przykrywką. Lubię takie garnki, które wykorzystują objętość — czyli do jednego garnka wchodzi mniejszy garnek albo palnik.

Jak najlepiej pozyskiwać wodę pitną? Tabletki do uzdatniania wody, filtry?

Tabletki do uzdatniania wody znakomicie psują smak wody. Trzeba dużo czasu, żeby one zadziałały, a jeśli mamy mętną wodę, to ta woda pozostaje mętna. Najlepszym rozwiązaniem jest filtrowanie wody filtrem mechanicznym. Na Polskim rynku mamy szwajcarskiego Katadyna albo amerykańskiego MSR. Ja używam MSR od ponad 20 lat. W wielu sytuacjach uratował mi życie. Gdy byłem na Haiti po trzęsieniu ziemi (setki tysięcy zgonów, epidemia cholery), to filtrowanie wody z rzeki, w której pływało wszystko, uratowało mnie przed pochorowaniem się. W tym MSR relacja ceny do jakości jest bardzo fajna, bo większy filtr z pompką kosztuje jakieś 500 zł i można przez niego przefiltrować 2000 litrów wody. To jest naprawdę strasznie dużo, jeżeli potrzebujemy jakieś 4-5 litrów na osobę na dobę.

Korzystałeś z butelek z filtrem LifeStraw?

LifeStraw jako wynalazek jest bardzo fajny i lubię go na krótsze wyjazdy. Zachęcam do korzystania z LifeStraw w Polsce gdziekolwiek jedziemy, dlatego że mało kto zdaje sobie sprawę, że niemal nie mamy już czystych rzek. Zdarzyło mi się słyszeć, że „tu z tej rzeki można pić, bo wokół są tylko pastwiska”. A okazuje się, że tam, gdzie są pastwiska, nie jest dobrze, wręcz przeciwnie. W odchodach krowich, które przenikają do gruntu, a potem do wody, jest taki pierwotniak — ogoniastek jelitowy — który u ludzi powoduje zatrucia pokarmowe.

A czego używasz, jeżeli masz regularny dostępu do bieżącej wody?

Używam bukłaka z rurką i uważam, że lepiej mieć większy bukłak, ale nie napełniać go do końca. Warto mieć pewien zapas. Jeżeli mam do wyboru bukłak 1,5 litra, 2 litry albo 3 litry to zawsze biorę ten 3 litrowy i nie napełniam go na maksa. Tak samo z innymi rzeczami objętościowymi. Jeżeli mam termos półlitrowy albo litrowy, to tak naprawdę różnica objętości jest żadna, ważą też mniej więcej tyle samo, a jednak mogę pół litra więcej wnieść.

Podsumowując: na Polskie warunki i krótszy wyjazd można się pokusić o LifeStraw, na dłużej lepiej wziąć porządny filtr?

Do filtru MSR są bardzo dobre bukłaki takie 10 litrowe, nazywają się Dromedary. One są super, jeżeli jesteśmy całą bandą, która się przemieszcza między górami np. autem od miejsca do miejsca. W miejscu, gdzie jest czysta woda, możemy sobie ten bukłak napełnić albo nafiltrować i te 10 litrów wystarczy na kolację i na śniadanie. To jest fajny patent, bo gwint od filtra idealnie pasuje do bukłaka. Nie trzeba nic przelewać, tylko od razu pompować z jednego do drugiego i mamy gwarancję, że nie będziemy mieli zanieczyszczonej wody.

Wspomniałeś o termosach. Kiedy według ciebie najlepiej się sprawdzają?

Na wyjazdach od jesieni do wiosny, albo tam, gdzie mogę zmarznąć. Np. jadę latem na górską rzekę i jak się wywróci kajak albo mnie pochlapie woda, to zmarznę i wtedy przyda mi się termos z gorącą herbatą.

fot. arch. Rafał Król

Jak zadbać o bezpieczeństwo, jeżeli wychodzimy na kilka dni na odludzie i może być potrzebne sprowadzenie pomocy?

Jeżeli chodzi o procedury bezpieczeństwa, to przede wszystkim powinniśmy mieć ponotowane telefony do służb, które nam mogą pomóc — żeby nie było tak, że szukamy zasięgu i dzwonimy do partnera, przyjaciół, żeby nam sprawdzili w necie, gdzie tutaj się dzwoni. Ważne, żebyśmy to mieli ze sobą zapisane na jakimś fizycznym nośniku, bo jak nam wysiądzie bateria w smartfonie, a mieliśmy to tam, to już do tego nie mamy dostępu.

Poza tym zawsze radzę umówić się z rodziną, że wieczorem jak będę bezpieczny i będę miał postawiony namiot, to wyślę smsa albo zadzwonię. Umawiamy się na łączność np. między 20 a 22. Natomiast jeżeli zamiast wędrować i cieszyć się wyjazdem śledzimy Internet, to nam zżera baterię, a potem się okaże, że w razie akcji ratunkowej może nam jej zabraknąć. Na wyjazdy w Polsce polecam wszystkim pobranie aplikacji Ratunek lubianej przez GOPR, wypróbowanej. To jest aplikacja, która nic nie kosztuje, a bardzo poprawia bezpieczeństwo.

Co w sytuacjach, gdy nie mamy regularnego dostępu do prądu?

Wydajne ogniwo słoneczne kosztuje naprawdę dużo, więc dużo prościej jest wydać 130 zł na duży powerbank, który mamy w woreczku wodoodpornym. Możemy sobie za pomocą tego powerbanka naładować telefon na tyle, że wyjdziemy na górę, wyłączymy go z trybu samolotowego i napiszemy smsa: w nocy nie miałem zasięgu, ale jestem bezpieczny, jestem tutaj i tutaj. Generalnie na takie polskie warunki, czy wyjazdy po Europie powerbank jest fantastycznym rozwiązaniem.

Z czego korzystasz tam, gdzie nie ma dostępu do sieci?

Korzystam z urządzenia inReach. Nie jest to telefon, dzięki któremu mogę dzwonić, ale takie urządzenie, które można sparować ze smartfonem. Mogę z niego na dowolny numer czy maila napisać wiadomość albo bardzo długiego smsa. Nie jestem ograniczony do 160 znaków. Wysyłam takie maile i one są sto razy tańsze niż telefon satelitarny czy połączenie głosowe. InReach pozwala napisać, co u mnie i pokazuje moją pozycję. Warto dodać, że utrzymanie w systemie kosztuje 39,99 euro rocznie i potem, jak idziemy na wyprawę, dokupujemy za 20 czy 30 euro możliwość komunikacji przez określony miesiąc.

Co myślisz o turystycznej nawigacji GPS? Mam na myśli urządzenie typu GPS Garmin.

Bez wątpienia GPS poprawia bezpieczeństwo. Natomiast uważam, że jeżeli to nie jest ekstremalny wyjazd, to w zupełności wystarczy nam GPS w smartfonie i dbanie o to, żeby smartfon miał zasilanie, bo nawigacja zużywa dosyć dużo energii. Są darmowe appki do pobrania, które pokazują doskonale, gdzie jesteśmy, czy przechodzimy koło linii kolejowej, czy tu jest jakiś szlak i tak dalej. Takie mapy są za darmo, a najsłynniejsze robią Czesi – a mapy.cz. Kiedy byliśmy w Albanii, korzystałem z płatnej aplikacji z mapami, a kolega pobrał mapę z mapy.cz i widzieliśmy każdą ścieżkę, każdą grań. Mając GPS w smartfonie, widzisz w czasie rzeczywistym, że zszedłeś ze szlaku. Smartfon w tej chwili znakomicie zastępuje tradycyjnego GPSa. Z tym że w ekstremalnych warunkach komórka nam może zdechnąć, a GPS (jako osobne urządzenie – przyp.) będzie dalej działał.

Czyli podczas trekkingu po Europie nie jest to według ciebie niezbędne urządzenie?

W trudnych warunkach, gdyby było bardzo zimno, to jednak trzeba mieć GPS ze sobą. Tylko trzeba wymienić baterie alkaliczne na litowe.

Zawsze bierzesz ze sobą kije trekkingowe?

Kije trekkingowe to jest cudowny wynalazek, który pozwala zaoszczędzić 1/3 energii. Z kijami, mając taki sam wydatek energii, możemy przejść 1/3 dłużej. Poza tym kije ratują przed urazami, bo wiele jest takich sytuacji w błotnistych górach typu Beskidy czy Bieszczady, że się poślizgniemy. Kije poprawiają bezpieczeństwo i chronią przed upadkiem. Kije trzeba mieć. Czy ktoś się zdecyduje na taki, czy inny model, to nie ma wielkiego znaczenia, należy z kijami chodzić.

Czy kije to coś, na czym można zaoszczędzić i wybrać średnią półkę, czy lepiej celować w coś droższego i mocniejszego?

Ceny kijów trochę spadają i one nie są jakieś bardzo drogie. Kije średnie są za 250/300 zł, a dobre za 400 zł. Jeżeli ktoś chodzi bardzo dużo — czyli planuje takie trasy po 30 albo więcej kilometrów dziennie — to powinien pomyśleć nad bardzo lekkimi kijami karbonowymi. Robiąc tyle tysięcy kroków dziennie poczujemy tę różnicę w rękach. Jeżeli ktoś chodzi 15-20 kilometrów, to kije aluminiowe w zupełności wystarczą.

fot. arch. Rafał Król

Co jeszcze polecasz mieć ze sobą?

Są małe rzeczy, które bardzo poprawiają bezpieczeństwo, a które warto zawsze mieć. Warto mieć gwizdek ratowniczy, ponieważ pozwala nam wezwać pomoc. Jeśli gdzieś się zgubimy i zaczniemy krzyczeć, to szybko zachrypniemy i stracimy głos. Gwizdek pozwala nam gwizdnąć z głośnością 120-140 dB. Jeśli będziemy co 10 minut wydawali jeden sygnał, to będzie wiadomo, że szukamy pomocy. Jeżeli idzie nas 5 czy 10 osób, to wystarczy, że ta ostatnia gwizdnie, a pierwsza się zatrzyma i cała ekipa się może znaleźć. Gwizdek jest tani, ale bardzo poprawia bezpieczeństwo. Przy czym to nie może być gwizdek kibica, tylko turystyczny, górski albo survivalowy. Te przy plecakach są raczej gadżetem niż użytecznym akcesorium. To są malutkie gwizdki i jak będziemy gwizdać trochę mocniej, to je zatkamy śliną i przestaną działać. Na raz to jest super.

Druga sprawa to koc termiczny albo folia NRC. Jak sobie skręcimy nogę albo wyjdzie nam nieplanowany biwak, to zawijając się w tę folię możemy się nie wychłodzić i przetrwać noc albo poczekać, aż dotrze pomoc. Kolejna rzecz to latarka. Jeżeli gdzieś nas zastanie zmrok, to nie jesteśmy w stanie iść po ciemku, nawet gdyby to był prosty szlak. Dlatego latarkę — nawet maleńką, trzeba mieć.

Mamy już omówione całe wyposażenie, ale pozostaje kwestia, w co to wszystko spakować – jak dobrać litraż plecaka?

Zawsze uważam, że lepiej się spakować w większy plecak i mieć go nie do końca wypchanego, niż mieć za mały plecak, do którego doczepimy na zewnątrz różne rzeczy majtające, obijające się i przeszkadzające w chodzeniu. Bardzo lubię plecaki 50-60 litrów, nawet jeżeli jadę tylko na dwa trzy dni, bo mogę sobie wszystko spokojnie wrzucić i nie martwić się o objętość.

Na co zwracasz uwagę przy wyborze plecaka?

Najbardziej zwracam uwagę na pas biodrowy. Tak naprawdę plecak powinien się nazywać „biodrakiem”, bo cały ciężar plecaka powinniśmy opierać na miednicy, a nie obciążać kręgosłupa. Widzę często w górach, jak ludzie się męczą, obciążając niezwykle mocno ramiona i barki. Cały ten ciężar wisi, a mają zwyczajnie rozpięty i rozchylony pas biodrowy. Ciężar powinien się opierać na miednicy, a pasy ramienne powinny tylko stabilizować ładunek. W takim wypadku nie będą nas ani bolały ramiona, ani kręgosłup.

Co jeszcze jest dla ciebie ważne?

Zwracam uwagę na tzw. suchą kieszeń. Część plecaków ma od zewnętrznej strony kieszeń, która jest zrobiona z siatki. Ona nie jest wodoodporna i właśnie tak ma być. To jest kieszeń, do której po biwaku możemy włożyć tropik od namiotu albo cały namiot, gdy jest jeszcze mokry od rosy. Będzie obciekał na zewnątrz i z tej kieszeni będzie skapywało na zewnątrz, a nie do środka plecaka.

Nie liczy się dla ciebie waga samego plecaka?

Jeżeli mamy wygodny plecak, to czy on waży 1,5 kg czy 2,5 kg, to nie ma żadnego znaczenia. Plecaki Deutera, które są ciężkie, ale wygodne, sprzedają się całkiem nieźle. Jeżeli plecak jest wygodny, to jego waga ma bardzo małe znaczenie, albo w ogóle nie ma żadnego.

Masz jakieś wyjazdowe „patenty”, którymi chciałbyś się podzielić?

Wszystkim, którzy wyjeżdżają — czy latem czy zimą — polecam, żeby sobie znaleźli butelkę do sikania, tzw. szczak. Butelka powinna mieć między 0,5 litra a litrem i powinna mieć szeroki wlew. Zimą taka butelka nas uchroni od wychodzenia z ciepłego śpiwora, ubierania się, wychodzenia na zewnątrz, a latem przed komarami i kleszczami. To bardzo fajne rozwiązanie, które nam pozwoli spokojnie spać, jak już jesteśmy zamknięci w namiocie przed robalami. Dzięki anatomicznym wkładkom do sikania dziewczyny też mogą z tego korzystać, więc cieszę się, że jest tutaj takie równouprawnienie.

Podczas trekkingu psuje się pogoda. Wieje, pada deszcz. Jak w takich warunkach szybko przygotować biwak?

Generalnie ważne jest, żebyśmy zaczęli zwracać uwagę, kiedy wichura już nadciąga. Jest taki moment, że wiatr się wzmaga i wieje na tyle, że jeszcze możemy postawić namiot. Jak się przegapi ten moment, to mamy wielki problem, bo możemy wtedy już namiot tylko połamać. Lepiej jest odpuścić, jeżeli zmienia się pogoda i zaczyna wiać.

Polecam coś takiego jak oddychające skarpety z membraną typu GORE-TEX. Takie skarpety bardzo się mogą przydać, kiedy przemoczymy buty, kiedy zaczynają przeciekać albo zaczynamy mieć odparzone stopy. Taki zestaw skarpet awaryjnych polecam każdemu wędrowcowi, bo pomagają uratować stopy przed obrażeniami.

Wróćmy do tematu insektów. Słyszałam, że oprócz tradycyjnych preparatów DEET używasz olejku z drzewa herbacianego, np. do skropienia śpiwora.

Olejek z drzewa herbacianego po pierwsze odstrasza owady, a po drugie jak już nas użre komar, to jak sobie przyłożymy trochę tego olejku, fajnie neutralizuje ten jad i przestaje nas swędzieć. Na ukąszenia dobry jest też ocet, jeżeli mamy spożywczak pod ręką.

Jeżeli planujemy jakiś wyjazd, znamy termin i wiemy, że tam będą komary, to możemy też tydzień wcześniej zacząć łykać witaminę B. Będziemy wtedy sikać na żółto, ale komary generalnie witaminy B nie lubią. Ale i tak największym zagrożeniem są kleszcze. Po prostu trzeba trzepać ubranie całe i rozbierać się od góry na dół (najpierw czapka, potem chusta i tak dalej, żeby z każdej kolejnej części odzieży kleszcz zleciał.

Szczepisz się przed wyjazdem w kraje, gdzie można się zarazić egzotycznymi chorobami?

Zawsze wierzyłem w szczepionki, nawet zanim była pandemia, i jak tylko się mogłem na coś zaszczepić, to się na to szczepiłem. Nigdy na tym źle nie wyszedłem. Byłem w różnych krajach, gdzie występował np. wirus denga czy cholera. Jest szczepionka odkleszczowe zapalenie mózgu i właściwie każdy, kto nie tylko chodzi do lasu, ale np. ma psa i chodzi z nim na spacer, powinien sobie taką szczepionkę zafundować, bo to naprawdę poprawia bezpieczeństwo. Choroby odkleszczowe są niezwykle pokrętne i mogą spowodować trwałe pogorszenie jakości życia.

Co chciałbyś dodać na koniec od siebie?

Żeby każdy, kto planuje jakąś podróż, zdawał sobie sprawę, że informacja jest potężną bronią. Skoro mamy smartfon, to możemy sobie załadować miejscową pogodę i monitorować burze, co znacznie wpływa na bezpieczeństwo. Zamiast przeglądać Instagram, załadujmy sobie pogodę. Smartfon daje nam możliwość dostępu do map burzowych, map pogodowych, planowania trasy czy załadowania map z dokładną lokalizacją. To jest coś, czego 20 lat temu nie było.

Rafał Król (fot. Borys Komander)

***

W najnowszym numerze OM bierzemy Rafała w krzyżowy ogień pytań w naszym kwestionariuszu. Polecamy:

Okładka 22. numeru Outdoor Magazynu, ilustracja autorstwa Kasi Kozakiewicz
Exit mobile version