Zdobywanie przyjaciół dla dzikiej i wolnej przyrody. Rozmawiamy z Joanną Długowską, organizatorką outdoorowego festiwalu dla kobiet

Joanna Długowska (fot. arch. JD)

Czy outdoorowy festiwal dla kobiet jest potrzebny? Czym różnią się narracje kobiet i mężczyzn w świecie przygód i wyzwań sportowych? Czy wydarzenia tego typu ułatwiają wejście w outdoor, czy może budują granice? „Cosy”, czyli przytulny – taki outdoor lubimy i o nim właśnie rozmawiamy z Joanną Długowską, organizatorkę pierwszego w Polsce wydarzenia outdoorowego dla kobiet. COSY OUTDOOR FESTIVAL odbędzie się w dniach 17-20 listopada 2022 roku w tatrzańskiej Roztoce.

***

Michał Gurgul (OutdoorMagazyn.pl): Skąd pomysł na outdoorowy festiwal tylko dla kobiet?

Joanna Długowska: Z kilometrów rozkminek na górskich szlakach i z prób wiecznego dorównywania facetom. Długo żyłam w przekonaniu, że lepiej dogaduję się z chłopakami, niż z dziewczynami. Grałam w kosza, jeździłam terenówkami, a w szafie miałam więcej par spodni bojówek niż sukienek. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że wcale się z nimi nie dogadywałam, bo to nie był dialog. Mówiłam ich językiem, jednocześnie zapominając o własnym. Chciałabym, żeby kobiety odkryły swój głos w outdoorze. Żeby nie musiały wchodzić w męskie buty, by uczestniczyć w tym świecie. Boli mnie wojenna nomenklatura „atakowania szczytu”, „podbijania kontynentu”, czy „pokonywania szlaku” – takie postrzeganie przyrody doprowadziło nas do katastrofy klimatycznej. Zerknij na swoją półkę z literaturą podróżniczą, założę się, że historii kobiet jest tam jak na lekarstwo. Przez wieki siedziałyśmy w domach, wychowując kolejne pokolenia zdobywców i odkrywców. Chcę usłyszeć kobiece historie, światu przyda się dla odmiany czuła, żeńska narracja.

Czy mężczyźni faktycznie zawładnęli outdoorem, czy może ich historie zyskały rozgłos?

Nie wiem, czy zawładnęli. Atawistycznie patrząc, facet miał biegać za mamutami i zdobywać pożywienie, więc naturalnie musiał się świetnie orientować w terenie i tropić zwierzęta. Kobieta natomiast miała rodzić dzieci i się nimi zajmować, stąd zakodowana w nas funkcja opiekuńczości. Niestety kiedy wyszliśmy z jaskiń i zamieniliśmy instynkt przetrwania na zew przygody, ten podział pozostał niezmienny. Dlatego to Amundsen jako pierwszy postawił stopę na biegunie południowym, Kolumb odkrył dla Europejczyków Amerykę, a Armstrong pierwszy spacerował po Księżycu. Jak wyglądałby świat, gdyby Kolumb była kobietą? To mnie szalenie ciekawi.

Czym różni się outdoor kobiecy od męskiego?

Maksymalna zawartość masy mięśniowej u dobrze wytrenowanego faceta to nawet 50%, my możemy osiągnąć najwyżej 30%. Mamy też o 10% więcej tkanki tłuszczowej niż mężczyźni, przez co na przykład szybciej marzniemy. Jesteśmy za to drobniejsze i bardziej zwinne, a do tego bardziej wytrzymałe na ból. Różnimy się na wielu płaszczyznach i to jest super. Nie ma sensu z tym walczyć, trzeba to uszanować i pielęgnować. Widzę za to ogromną potrzebę projektowania dedykowanej odzieży i sprzętu outdoorowego dla kobiet. Już teraz powstaje coraz więcej kolekcji skrojonych na naszą miarę, ale ważne jest też, żeby rynek outdoorowy rozwijał się w duchu ekologii, tym bardziej, że jest uzależniony od przyrody. 

Czym dla Ciebie jest outdoor? A czym sport?

Chyba ciężko postawić jednoznacznie granicę. Sport rozumiem jako dbanie o formę lub zdrowie. Może się odbywać na siłowni, w domu, ale też w plenerze. Outdoor to dla mnie każda forma kontaktu z przyrodą – spacer, kawa w terenie, trekking, ale zawierają się w tym też sporty uprawiane na świeżym powietrzu.

Joanna Długowska
Joanna Długowska (fot. arch. JD)

Czy ludzie potrzebują zachęty, by odnaleźć przyjemność z obcowania ze światem przyrody? Czy kobiety potrzebują jej bardziej?

Z moich obserwacji podczas naszych Mikrowypraw na Tropienie Wilków wynika, że ludzie potrzebują nie tyle zachęty, co dobrej historii. Co innego, jeśli powiem komuś, że 20 min spacerowania po lesie obniża poziom kortyzolu, a co innego, jeśli powiem, że 300 metrów od miejsca, w którym nocujemy na fotopułapkę nagrała się wilcza rodzina i jutro ruszamy w las jej tropem. Głęboko wierzę w to, że każdy bez względu na płeć, status społeczny czy kolor skóry musi w tej przyrodzie coś przeżyć, żeby poczuć z nią więź. 

Czy ludzie czują/wiedzą, jak duża kryje się w tym wartość?

Nie chcę odpowiadać za ogół, każdy ma swoją historię. Natomiast na własnej skórze doświadczyłam bolesnego oderwania od przyrody, kiedy wpadłam w wir pracy w Warszawie. Wieczorami oglądałam The Blue Planet i szlochałam jak dziecko, które tęskni za domem. Myślę, że w każdym z nas jest tęsknota za naturą, bo przecież jesteśmy jej częścią. To nie jest tak, że jesteśmy my i gdzieś tam sobie przyroda. Jesteśmy jedną wielką bajaderą, czy tego chcemy, czy nie. Bardzo bym chciała, żeby to się stało powszechnym przekonaniem.

My również. Zdarza się jednak, że ludzie nie znajdują przyjemności w lesie.

Jest taka słowiańska legenda o Leszym lub Lesoviku – strażniku lasu, który dobrym ludziom wskazywał drogę na polanę z jagodami i rozwiewał chmury, a złych prowadził na manowce i zsyłał burzę. Myślę, że to zależy od nastawienia: jeśli wchodzisz do lasu pozamykany na cztery spusty, to choćbyś tulił się do drzew, skończysz co najwyżej z korą odciśniętą na policzku i będziesz psioczył, że cię mrówki oblazły. Samej zdarza mi się wbiegać do lasu w fatalnym nastroju, ale na koniec zawsze przynajmniej wiem, dlaczego jestem wściekła. Zazwyczaj las i ruch bardzo porządkują mój twardy dysk. 

Łukasz [mąż Asi, dziennikarz, aktywista i propagator mikrowypraw] robi wydarzenia dla ojców z dziećmi. Ty organizujesz festiwal dla kobiet. Każda droga jest dobra, by zachęcić ludzi do wyjścia w świat, to szerzenie miłości do przyrody, którą musimy chronić i tutaj się to zaczyna. Więc OK, to samo dobro, ale czy nie sądzisz, że w pewnym stopniu to również budowanie granic? Przecież outdoor jest jeden. Ja też wolę czasem posiedzieć na łące i pooglądać szyszkę, a niekoniecznie „atakować szczyt”. Znam też kilka kobiet, które są prawdziwymi harpaganami (w najlepszym tego słowa znaczeniu).

Zarówno ja podczas Cosy Outdoor Festival, jak i Łukasz podczas mikrowypraw dla ojców z dziećmi próbujemy zapełnić pewną lukę, żeby wzmocnić poszczególne grupy. I tak, tatom bardzo dobrze robi czas z dziećmi bez mamy, bo mogą się przekonać, że są równie fajnymi opiekunami, choć robią to po swojemu. Natomiast festiwal kobiecego outdooru jest po to, żeby nasze historie i nasza narracja w końcu miały szanse wybrzmieć i żebyśmy zdały sobie sprawę z tego, że nasz outdoor też jest fajny, chociaż inaczej go przeżywamy. W obu przypadkach brak obecności drugiej strony potrafi być budujący. Natomiast absolutnie nie są to z naszej strony zabiegi polaryzujące, ani wartościujące. Mikrowyprawy organizujemy też w grupach mieszanych. Co do festiwalu, to bardzo liczę na to, że rozwinie się jako wydarzenie dla wszystkich bez wyjątku, stąd nazwa Cosy Outdoor Festival, a nie na przykład Girly Outdoor Festival. 

Góry, podróż na rowerze, spływ rzeką – to odpoczynek od zgiełku i poczucie wolności. Czy to nie naturalne, że w outdoorze powinniśmy promować każdą formę wolności? Co sądzisz o akcjach promujących równość w kontekście LGBT, takich jak ta Lesovika?

O rany, totalnie! Mam nadzieję, że podczas Cosy Outdoor Festival uda się poruszyć temat demokratyzacji outdooru, a w przyszłości będzie to po prostu festiwal dla tych, którzy nie czują potrzeby podbijania przyrody i czynienia jej sobie podwładną. 

Czy kobiecy outdoor jest fajniejszy?

Jest inny. Na przykład w naturalny sposób bardziej zwracamy uwagę na szczegóły – stąd pomysł, żeby zorganizować podczas festiwalu warsztaty orientacji w terenie dla dziewczyn. Serce mi pęka, jak słyszę, że baby się na tym nie znają. Nic dziwnego, skoro uczą nas metodą poznawczą dla facetów. Oczywiście są też kobiety o bardziej męskiej konstrukcji mózgu, które mają podobne postrzeganie. Kobiety harpagany to też ciekawy temat. Na ile to wynika z własnej potrzeby, a na ile z próby udowodnienia sobie lub komuś, że się potrafi dogonić facetów? Na ile to jest własna narracja, a ile w tym dopasowywania się do męskiego świata?

Tworząc OM staramy się promować pewien rodzaj podejścia, nastawienia mentalnego, niekoniecznie związanego z płcią. Przygody są dla wszystkich, a ich wartość często leży w czerpaniu przyjemności, a nie koniecznie satysfakcji z sukcesów sportowych. Czy to jest właśnie „cosy outdoor”? Ale jak po polsku?

W nazwie „cosy outdoor” jest zachęta do tego, żeby w naturze poczuć się jak w domu, żeby się w niej rozgościć i z nią nie walczyć. Wszystko po to, żeby odmienić istniejącą, uzurpatorską narrację. Mnie również brakuje adekwatnego tłumaczenia nawet na samo słowo „outdoor”. Słownik podpowiada „plenerowy”, „na wolnym powietrzu” – to kwadratowe tłumaczenia. Z wykształcenia jestem filologiem angielskim, a z zawodu copywirterem i wiem, że język jest żywym tworem, w którym pełno jest zapożyczeń. Jeśli jakieś słowo weszło już w uzus, to uważam, że nie ma co na siłę szukać polskiego zamiennika. Tym bardziej, że proponowane rodzime odpowiedniki mają często inne konotacje – „plenerowy” kojarzy mi się z malarstwem, „w terenie” brzmi z kolei służbowo. Natomiast, jeśli ktoś wymyśli zgrabną polską nazwę, to ja chętnie się przerzucę na język ojczysty.

Czy faceci mogą wpaść do Roztoki, żeby podejrzeć co tam robicie? 

No pewnie! Jeśli niestraszne Wam są rozmowy o tym, jak opróżnić kubeczek menstruacyjny podczas treku, albo tym, jak będąc młodą mamą wyrwać się na chwilę w góry, to zapraszamy! 

Dziękujemy. Chciałbym teraz dowiedzieć się czegoś o Tobie. Ulubione miejsce w plenerze?

Las. Nawet taki oszukany, typu plantacja desek. Najlepiej iglasty, bo pięknie pachnie. Moja przyjaciółka i przewodniczka po Puszczy Białowieskiej, Basia Bańka twierdzi, że to atawizm. W lasach iglastych jest większy prześwit, dzięki czemu widać zbliżające się zagrożenie i łatwiej o pożywienie, na przykład jagody. To właśnie położenie w lesie zdecydowało o moim wyborze Schroniska w Dolinie Roztoki na miejsce pierwszej edycji Cosy Outdoor Festival. Poza tym Ania – gospodyni schroniska, to cudowna osoba, która sprawia, że każdy czuje się u niej jak w domu. Zależy mi, że by podczas festiwalu nikt „nie zginał w tłumie”. No i nie zapominajmy o roztoczańskiej szarlotce!

Ulubiona aktywność?

Lubię biegać z moim psem Patagonem. Włączam wtedy najbardziej tandetną muzykę ze Spotify, do której tańczę, jak mi tchu już brak. Uwielbiam, jak mnie nogi same niosą, albo jak pies trochę pomaga – wtedy czuję się jakbym leciała i nierzadko płaczę ze szczęścia. Lubię też słuchać lasu i odgadywać odległość i pochodzenie różnych dźwięków. Wciąż uczę się rozpoznawać odgłosy ptaków. A ze wstydliwych przypadłości, to uprawiam mszany froteryzm – uwielbiam przytulać się do mchu… No i wyszło, jestem świrem (śmiech).

Myślę, że tu nikt tak nie pomyśli. A twoja misja?

Nils Faarlund, jeden z założycieli nurtu Deep Ecology, za swój cel obrał „zdobywanie przyjaciół dla dzikiej i wolnej przyrody”. Żałuję, że sama tego nie wymyśliłam, tak bardzo odpowiada mi ten cytat. Oprócz tego marzy mi się zbudowanie nowej, inkluzywnej narracji o outdoorze i zarażenie miłością do przyrody tych nieprzekonanych. 

Brzmi dobrze. Powodzenia!

***

O festiwalu:

Exit mobile version