Biegiem przez Tatry – rozmowa z Małgorzatą Tomik

fot. Małgorzata Tomik

18 godzin 17 minut, 75 km i 5037 metrów przewyższenia. Solo i bez supportu. O biegowym doświadczeniu, tegorocznym zimowym biegu ultra w Tatrach oraz planach na przyszłość, z Małgorzatą Tomik rozmawia Zuzanna Kozerska. 

***

Jakiś czas temu powiedziałaś, że nie możesz nazwać się biegaczem. Czy coś się zmieniło?

Nadal trudno mi się zdefiniować i chyba nie mam też takiej potrzeby. W pewnym sensie trzymałoby mnie to w ryzach własnych wyobrażeń. Biorę udział w biegach górskich, głównie ultramaratonach. Trenuję również tempo i krótkie odcinki, bo zależy mi na szybkości. Z drugiej strony, moje marzenia sportowe to nie PB [Personal Best – red.] na 10 km czy świetny wynik na dystansie maratonu, ale kilkudniowe działania “light and fast” w terenie wysokogórskim. Klasyczne FKT [Fastest Known Time – red.] w górach niskich nie przyniosłyby mi tyle satysfakcji, co perspektywa wplatania w trasę także trudności w skali UIAA. Oczywiście wszystko w swoim czasie.

18 h, 75 km – Twój pierwszy taki dystans w Tatrach w okresie zimowym, mimo że z długimi biegami jesteś już za pan brat.

To prawda. W Tatrach zimą działam regularnie, w ostatnich miesiącach właściwie co tydzień, jednak treningowo o tej porze roku nie podejmowałam dłuższego dystansu niż ok. 30 km. Krótki dystans pozwala na pracę nad tempem. Na ultra zbieramy owoce tej pracy, ale na czas pokonania całej trasy wpływa wtedy już wiele dodatkowych czynników, które dzięki takim krótszym “wycieczkom” znam i mogę regulować tak, żebym to ja kontrolowała bieg, a nie bieg mnie.

Starty, które dają mi najwięcej satysfakcji charakteryzują się długim dystansem i sumą podejść. Wymagają po prostu tzw. mocnej psychy. Tylko na takich biegach mogę wykorzystać swoje atuty i, przykładowo, zająć wyższą lokatę niż obiektywnie znacznie lepsi ode mnie biegacze. Oczywiście wciąż jestem amatorem (i to w swojej bajce), choć bywa, że skutecznym. Od jesieni 2018 brałam udział w 11 górskich biegach ultra (maratonów górskich nie liczę) i 9 razy stanęłam na podium w kategorii “open” kobiet. Oczywiście nie są to biegi rangi Pucharu Polski, dlatego nie dopisuję sobie etykietki biegacza profesjonalnego. Daleko mi do elity.

Masz swoje ulubione starty?

Najciekawszymi startami był Ultrajanosik (114 km), gdzie 40 km trasy poprowadzone jest przez słowackie Tatry Wysokie. Przez cały bieg ścigałam się z niesamowitą Martiną Bellusovą, która ostatecznie wygrała. Duże znaczenie ma dla mnie też zwycięstwo na 100 km Salamandra Ultra Trail, chyba najtrudniejszej “setce” w Polsce, w warunkach wczesnowiosennych, więc siłowych (ok. 6000 m up). Nigdy nie zapomnę też Piekła Czantorii na wydłużonym dystansie (71,5 km, prawie 6000 m up). Bardzo szanuję biegi Beskidzkiej 160. Artur Kulesza prowadzi na nich testy antydopingowe, co jest rzadkością w polskim świecie biegów ultra. Och, przypomina mi się też Dolomites Ultra Trail (84 km) w duecie z Natalią Florek… każdy start w jakimś sensie utkwił mi w głowie. Kształtował i uczył siebie. 

W Tatrach postawiłaś na wyprawę „na swoich warunkach”, zresztą nie pierwszy raz. Co to właściwie znaczy? 

To znaczy, że biorę pełną odpowiedzialność za wszystko co dzieje się podczas tej przygody i świadomie używam swojego doświadczenia układając i realizując plan. Nie mogę pomylić się w ocenie własnych możliwości. Nie kopiuję wyczynów bardziej doświadczonych sportowców, których działania mnie inspirują. Stawiam kolejny krok na swojej drodze, własnej drodze, na moich warunkach.

fot. Małgorzata Tomik

Czy wyprawa solo była spowodowana chęcią bycia zdaną tylko na siebie czy tym, że mało osób decyduje się na podobne projekty?

Działanie z partnerem, jak to pięknie i trafnie napisał w jednym z artykułów Kacper Tekieli, to mnożenie radości i satysfakcji. Współpraca w zespole w tego typu projektach również mnie interesuje, ale równocześnie naprawdę lubię działać sama. Mam do swoich decyzji pełne zaufanie i myślę, że większość projektów, choć na pewno nie wszystkie, chciałabym zrealizować w takiej formule. Ewentualny partner musiałby być przekonany do celu i mieć tak samo mocną motywację, jak ja. Musiałby być trochę szalony. Nie wiem czy zimą komukolwiek chce się takiej tyry, bez żadnych medali (śmiech).

Często podczas przygotowań do biegów na długie dystanse pomaga łączenie kilku dyscyplin. Stawiasz na długie wybiegania, czy włączasz do swojego codziennego treningu krótkie biegi i ćwiczenia wzmacniające?

Od zawsze trenowałam intuicyjnie. Praca z trenerem na pewno wpłynęłaby na lepsze efekty, ale ja sportu nie traktuję mechanicznie. Dbam o to, żeby rozwijać się zgodnie z tym, co mówi mi ciało. Trenuję też głowę. Życie zawodowe jest dla mnie równie ważne. Staram się równoważyć energię, którą wkładam w różne aspekty mojego życia. Inna sprawa, że czuję imperatyw działania i często upycham dobę na maksa. Obecnie łączę trening biegowy ze wspinaniem, do którego wróciłam po prawie roku przerwy. Dbam o to, żeby treningi biegowe były zróżnicowane – kiedyś tylko klepałam kilometry, teraz w końcu czuję radość spalając się też na akcentach 300 m czy 1000 m. Nie mam sztywnego planu treningowego. Czasami po prostu mam ochotę się przebiec i wychodzi z tego 40 km w górach. Asfalt mnie nudzi, ale zdaję sobie sprawę, że bez pracy “na płaskim” nie będzie też progresu.

fot. Małgorzata Tomik

Trasę musiałaś zmieniać dwa razy. Mogłaś liczyć na wsparcie “z dołu”, ale to Ty podejmowałaś ostateczną decyzję. Czego obawiasz się najbardziej podczas biegów zimowych?

O mojej lokalizacji i decyzjach informowałam przez telefon Magdę Ziaję-Żebracką, która, za co jej dziękuję, miała awaryjnie zadziałać w razie gdyby coś poszło nie tak. Mam na myśli wezwanie pomocy. Poza tym, całą odpowiedzialność i decyzyjność brałam na siebie i z nikim jej nie konsultowałam. To jest w tym wszystkim najfajniejsze. Ja po prostu lubię takie działania strategiczne i podejmuję takie trasy, w takich warunkach, żeby nie potrzebować wsparcia decyzyjnego czy jakiegokolwiek innego. Podczas takich biegów obawiam się tylko własnego błędu oraz przeszacowania swoich możliwości. Na ogół w takiej sytuacji pomaga psycha, ale gdzieś jest granica. Z tego powodu, projekt zakładał możliwości odwrotu czy wcześniejszego zrezygnowania z kontynuacji biegu. 

fot. Małgorzata Tomik

Według Ciebie bardzo ważna jest „szczerość w samoocenie”. Czy podczas tych samotnych 75 km w Tatrach były chwile zwątpienia? 

Nie było chwil zwątpienia, tylko zwykły, znany wszystkim ultrasom kryzys. Trasę wybrałam dość asekuracyjnie i “rozgrzewkowo”, a w odpowiednich momentach podjęłam słuszne decyzje, będąc do nich w pełni przekonana.

Planujesz już kolejne biegi? Coraz bardziej popularny wśród polskich biegaczy Dolomiti Extreme Trail w dniach 11-13 czerwca. Najdłuższy dystans to 103 km. Tam też Cię zobaczymy?

Tak. W tym roku moim marzeniem jest realizacja bardziej poszerzonych projektów, ale start i rywalizacja też mają swój smaczek. Wiem, że na tych 100 km czeka mnie świetna przygoda, niezależnie od wyniku. Oby tylko zdrowie trzymało.

fot. Małgorzata Tomik

Na koniec: czy „z górki” jest łatwiej? Czy przy takich dystansach nie ma to znaczenia?

Im większa suma przewyższeń tym bardziej doskwierają też zbiegi. Cieszę się, że moje ciało jest do nich przyzwyczajone i te 5000 m w dół nie powodowało bólu. Kocham lecieć w dół. To coś pomiędzy lataniem a pływaniem.

I takiej samej, dalszej miłości do gór i biegania Ci życzę. Dzięki wielkie za rozmowę. 

Exit mobile version