Rowerowa przygoda w Beskidzie Śląskim – #ELECTRIC

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Dwóch amatorów, dwa francuskie rowery ze wspomaganiem elektrycznym i całkiem konkretna (przynajmniej w naszym odczuciu) pętla górska w okolicach Skrzycznego. Na wszelki wypadek zaplanowaliśmy dwa warianty trasy o różnej długości. Który z nich wybierzemy, czy wystarczy nam sił w nogach i prądu w akumulatorach? Zobaczcie sami.

***

Nie jesteśmy zapalonymi kolarzami górskimi i prawdopodobnie nie porwalibyśmy się na taką trasę, gdyby nie to, że w nasze ręce wpadły górskie elektryki nowej marki Whatt. Dobra pogoda i jesienna oprawa zapowiadały świetną przygodę, mimo to byliśmy ciekawi, jak poradzimy sobie z tym wyzwaniem.

***

Na końcu niniejszej relacji znajdziecie mapę z zaznaczoną trasą oraz kilka informacji na temat rowerów, które przy okazji testowaliśmy. Jest to o tyle ciekawe, że ich napęd działa nieco inaczej niż w klasycznych elektrykach. Najpierw jednak zapraszam na wycieczkę.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Początkiem i końcem naszej trasy jest parking na końcu ulicy Leśnej w miejscowości Twardorzeczka. Stąd ruszamy od razu pod górę, początkowo jeszcze asfaltem, później wykładaną kamieniami, starą drogą leśną. Gdy robi się stromo włączamy napęd, tutaj jednak inaczej niż w tradycyjnych elektrykach wspomaganie nie jest stałe, służy raczej do pomocy w chwilach słabości. Mając świadomość przybliżonej długości trasy i trudnego terenu przed nami, póki co oszczędzamy akumulatory. Pierwszy i zarazem najdłuższy podjazd (ok. 500 m różnicy wysokości) pokonujemy o własnych siłach, nie obywa się jednak bez schodzenia z rowerów i przerw. Tłumaczymy to sobie oczywiście potrzebą robienia zdjęć.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

W końcu docieramy na Halę Radziechowską. Tu otwierają się rozległe widoki, które od tej pory będą nam towarzyszyć przez większość dnia. Robimy przerwę.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Dalsza droga wiedzie głównie rozległymi grzbietami beskidzkich szczytów: Magurki Radziechowskiej i Wiślańskiej, przez przełęcz Gawlasi do Zielonego Kopca. Początkowo jedziemy Głównym Szlakiem Beskidzkim, po lewej widzimy Baranią górę z jej odkrytymi od niedawna południowo-zachodnimi stokami, po prawej w oddali charakterytyczny szczyt Skrzycznego.

Na Magurce Wiślańskiej odbijamy w prawo na szlak zielony. Jest sucho i słonecznie, ale wieje silny wiatr. Temperatura odczuwalna jest znacznie niższa niż zapowiadanych 6 st. C. Nie ma to znaczenia na podjazdach, ale podczas postojów palce dłoni i twarze szybko marzną. Porywy wiatru na odsłoniętych wypłaszczeniach i przełęczach spychają nas kilkukrotnie ze ścieżki.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Nawierzchnia na dużej części trasy jest kamienista i nierówna. Walczymy więc nie tylko z nachyleniem, ale również z balansowaniem na wertepach. Przy niskich prędkościach na podjazdach nie jest to łatwe, ale na szczęście pod lewym kciukiem mamy magiczny przycisk. Opanowanie wspomagania wymaga kilku chwil, ale szybko łapiemy w jaki sposób dozować moc – dzięki temu pokonujemy wiele miejsc, w których inaczej musielibyśmy prowadzić rowery.

Trudy podjazdów wynagradzają zjazdy. Czasem są to szybkie “loty” wąskimi, ale stosunkowo gładkimi ścieżkami, ale częściej dużo wolniejsza zabawa na wielkich kamieniach. Ta część wycieczki to raczej turystyka, większe emocje czekają nas później.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Jednak wolniejsze tempo i niewygodne dla rowerów szlaki nie znaczą, że czegoś tutaj brakuje. Wręcz przeciwnie, mamy wszystko: otwarte przestrzenie, suche trawy, chłodne powietrze, ostatnie kolorowe liście na brzozach i ciemne tło świerków. Znajdujemy miejsce osłonięte od wiatru i zalane słońcem. Robimy przerwę. Dzięki oszczędnemu dozowaniu elektrycznego doładowania mamy jeszcze sporo baterii, ale nasze ludzkie akumulatory są na wyczerpaniu. Jemy kanapki i pijemy ciepłą herbatę by je podładować.

fot. MP / outdoormagazyn.pl
fot. MG / outdoormagazyn.pl

To fakt, napęd elektryczny pomaga nam wielokrotnie. Przejeżdżamy bardzo strome odcinki szlaku, na których inaczej musielibyśmy prowadzić rowery. Pokonujemy przeszkody w postaci większych kamieni, błotnistych osuwisk i rowów wypłukanych przez deszcze. Dużą przyjemność daje również możliwość utrzymania stałej prędkości, gdy teren faluje a nawierzchnia nie jest aż tak wyboista, wtedy naprawdę mkniemy nie zwalniając nawet pod górkę. To wszystko jednak nie znaczy, że się nie męczymy. Do tej pory pokonaliśmy już ponad 1000 m podjazdów, z napędem czy bez, to dla nas całkiem sporo. Przed nami jeszcze ostatni podjazd w górach, odcinek zielonego szlaku spod Zielonego Kopca na Małe Skrzyczne. Pora ruszać.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Co pewien czas napotykamy na swojej drodze niewielkie skałki, zlepieńcowe wychodnie, których sporo jest w tych okolicach. Chyba najbardziej znaną z nich jest Malinowska Skała, na którą docieramy niedługo po przerwie. Ostatnio byłem tu zimą. A wieje podobnie.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Ten odcinek to popularny szlak, pewnie o tym wiecie. Bardzo łatwo można się tutaj dostać z przełęczy Salmopolskiej (934 m). Dobrze, że to czwartek, dzięki temu jest bardzo spokojnie. Słońca obniżyło się już wyraźnie, do twarzy mu w tym spokoju. Jedziemy pod górkę, ale podłoże na tym odcinku jest stosunkowo równe.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

W końcu docieramy na Małe Skrzyczne (1211 m), punkt, w którym musimy podjąć decyzję. Jedna droga wiedzie dalej zielonym szlakiem, na Skrzyczne (szarlotka i piwo) i dalej w dół, drogą leśną przecinającą zakosami południowe stoki góry. To droga krótsza i z pozoru przyjemniejsza. Pomimo tego oraz zmęczenia, które jest już ewidentne, wybieramy dłuższą drogę. Oto powód:

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Trasy Szczyrk Enduro Trails by TREK zostały przygotowane w 2019 r. To jednokierunkowe single tracki o różnym profilu, stopniu trudności i nachyleniu. Wyprofilowane bandy pomagają pokonywać ostre zakręty z dużą prędkością, nie brakuje tu wąskich przesmyków i miejsc do skakania. Do singli i flow tracków z krajów zachodnich, jakie miałem okazję poznać, trochę im może brakuje, ale długość i ilość zakrętów i tak jest imponująca.

Chociaż gryzie nas trochę pytanie – czy ta ingerencja w naturalne ukształtowanie terenu i roślinność nie jest zbyt duża? – decydujemy się oddać tej przyjemności. Część turystyczną i łagodne krajobrazy górskie mamy już przecież w sobie. Teraz pora na odrobinę szaleństwa. [Uwaga: ścieżki rowerowe są już zamknięte, wiosną przyszłego roku zostaną ulepszone i ponownie udostępnione].

fot. MP / outdoormagazyn.pl

Pierwszy odcinek od szczytu Małego Skrzycznego zjeżdżamy czerwonym Zbójem (skala trudności tutejszych szlaków to niebieski, czerwony, czarny). Dajemy sobie radę, ale ledwo (w górnym odcinku). Później dochodzimy do wniosku, że dla osoby z małym doświadczeniem taki zjazd to jednak średnia przyjemność, bo trzeba jechać zbyt wolno. Niemniej do pośredniej stacji kolejki na Małe Skrzyczne docieramy w jednym kawałku. Wita nas tu dość surrealistyczny widok:

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Dalszy zjazd niebieską trasą Hip-Hopa, której górny odcinek nazywa się Air, a dolny Flow, to czysta przyjemność. “Flow” jest tutaj znacznie więcej niż na Zbóju. Teraz faktycznie lecimy i choć żadni z nas zawodnicy, mamy ogromną frajdę z tej jazdy. Rowery spisują się świetnie, zapominamy zupełnie, że to elektryki.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Ostatecznie zmęczeni i zadowoleni docieramy do asfaltowej drogi w Szczyrku. Teraz musimy jeszcze tylko objechać dookoła Skrzyczne, przebić się przez smog spowijający wioski u jego podnóży i już po zmroku, wrócić do auta.

Tego dnia pokonaliśmy ok. 40 km, 1500 m przewyższeń, średnio jechaliśmy 11 km/h, a najszybciej ponad 40 km/h. Zużyliśmy po całej baterii, co pozwoliło nam pokonać tę trasę i czerpać z tego przyjemność. Czy bez wspomagania dalibyśmy radę? Myślę, że tak, ale pewnie z Małego Skrzycznego wrócilibyśmy krótszą drogą. Albo wrócilibyśmy dużo później i dużo bardziej zmęczeni. A tak – było idealnie.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Michał Gurgul
współpraca: MP

***

O rowerach Whatt

Wycieczka odbyła się dzięki uprzejmości firmy Raven Outdoor z Krakowa, która jest polskim dystrybutorem marki Whatt. Rowery będą dostępne w sprzedaży od przyszłego roku. Ich wyjątkowość polega na nowej technologii, która rozdziela napęd elektryczny od łańcucha napędzanego korbą i pedałami – siłą mięśni. Silnik jest tutaj połączony z tylnim kołem specjalnym pasem znajdującym się z prawej strony roweru. Niewielka bateria jest ukryta w grubej rurze pod siodełkiem, jest dość lekka – drugą baterią można bez problemu wsadzić do plecaka. Na kierownicy mały panel wyświetla poziom baterii oraz jedno z trzech ustawień mocy. Rower przez cały czas zachowuje się zupełnie normalnie – do momentu, w którym wciśniemy wspomniany w relacji magiczny przycisk. Za jego pomocą płynnie regulujemy moc i długość dostarczanego wspomagania. W porównaniu z klasycznymi elektrykami wrażenia są tutaj zupełnie inne. Wspomaganie nie jest włączone na stałe, a pomaga nam tylko w wybranych przez nas, kluczowych momentach. Moc silnika, a co za tym idzie przyśpieszenie, jest porównywalne raczej ze skuterami elektrycznymi niż z innymi rowerami. W najwyższym ustawieniu w modelu MTB rower podrywa przednie koło przy starcie. Serio. Na światłach można się ścigać z wolniejszymi samochodami.

fot. MG / outdoormagazyn.pl

Pomimo tego, tak jak wspominałem w relacji, takie wspomaganie będzie chyba bardziej atrakcyjne dla osób z dobrą kondycją, które może nawet nie potrzebują tego ułatwienia, ale chcę się więcej pobawić. Przejechać dłuższą trasę, wyjechać wyżej, cieszyć się większą ilością zjazdów.

Exit mobile version