Bukiet ostów

Bukiet ostów (fot. outdoormagazyn.pl)

Widać, że dobrze im tutaj, nie ma co do tego wątpliwości. Jak ryba w wodzie, tak osty w promieniach słońca (to, że się pławią, to już chyba moja projekcja), które powoli zachodzi za górami, gdzieś w południowych Włoszech. I nam było tam dobrze. Kilka chwil lata zastygłych w niemal nieruchomej przestrzeni, w niemal zupełnej ciszy. Zakłócały je jedynie owady buszujące w miękkich i zapraszających (dla odmiany od reszty rośliny), fioletowo-różowych płatkach ostów. Natura jest mistrzem w łączeniu faktur i kolorów, nawet tych najbardziej jaskrawych.

***

Tych kilka starych fotografii zaskoczyło mnie dzisiaj, gdy siedziałem przy komputerze umiarkowanie skupiony (lub umiarkowanie rozproszony) nad jakimś pomniejszym zadaniem. Siedziałem jak wielu z nas (ostatnio jakoś szczególnie często) w swoim “betonie” w głębi raczej niewesołej i szaroburej chmury aglomeracji. Co więcej pogoda była również pochmurna.

Bukiet ostów (fot. outdoormagazyn.pl)

Wspomnienie – ciepłe, wyraziste, a także trochę szorstkie (może za sprawą ostów, suchych traw i niemilknących bąków) – dopadło mnie znienacka i zaskoczyło, kontrastując z dzisiejszą aurą. Oczywiście są miejsca na ziemi bardziej nieziemskie, są również bardziej odmienne i skrajne. Jednak w tej zanikającej w wysokich trawach polnej dróżce było coś, co sprawiła, że teraz chciałbym wrócić właśnie tam.

Spojrzeć na pejzaż, spróbować dwóch nowych szczepów (wina), pogadać leniwie – niekoniecznie mądrze, zmrużyć oczy i stanąć ze słońcem twarzą w twarz, bo pod wieczór już się da. Przygotować na kuchence gazowej kolację, makaron, oliwki i koper, w końcu jesteśmy we Włoszech. I tyle – czasami nie trzeba wiele.

Łamie mnie w kościach. Może to wilgoć, która zaskoczyła nas w tym maju, z czego oczywiście bardzo się cieszę w imieniu traw, pokrzyw i drzew, bo widać już było jak się męczą, z jakim mozołem zieleniły się po wyjątkowo suchym kwietniu, więc może to wilgoć, ale może jakieś podskórne przeczucie? Mrowienie – sygnał, że wkrótce znowu się uda trochę poszlajać po świecie.

Oby! – tak sobie myślę, wszystko przecież na to wskazuje. Może za miesiąc czy dwa świat stanie otworem, a wspomnienia wszechobecnych maseczek i płynów do dezynfekcji rąk zatrą się w pamięci za sprawą jakiegoś szalonego wiru, który porwie nas zapewne w tę odwilż postkryzysową, niewykluczone, że ze zdwojoną mocą.

Wolałbym z umiarem, ale kto wie, przecież coś nas ciągnie na te krańce świata. Pewnie potrzeba obcowania z różnorodnością, sięgamy łapczywie po wszystko: pustynie, fiordy, sekwoje, lodowce. Tacosy w przydrożnej budzie – tak smaczne, kolorowe suki Marakeszu – wąchamy je, łapiemy, one nas łapią; płaskie dzioby szetlandzkich puffinów – tak śmieszne; lub chociaż właśnie te spieczone słońcem góry strefy śródziemnomorskiej – niezmiennie. Obrazy kotłują się w głowie, a za oknem brudny tynk bloku nasiąka powoli deszczem.

Wyciągam ołówek i kartkę, ale ociągam się ze spisywaniem pomysłów, bo przecież dzisiaj niczego nie możemy być pewni. Póki co bezpieczniej będzie chyba skupić się jednak na Polsce. A może lepiej w ogóle odłożyć planowanie na później? Nie rozbudzać w sobie tego trochę jednak konsumpcyjnego podejścia do przygód, nie szukać substytutów dla dalekich wypraw, bo koniec końców i tak nie uda się wypełnić luki po “egzotyce”. I co wtedy?

Ale jednak piszę: rower w Dolinie Kłodzkiej, spływ gdzieś pod ścianą wschodnią, wybrzeże Bałtyku, Toruń, Kaszuby, Jaroniec, którego dalej nie miałem okazji odwiedzić etc…

Przeszłość i przyszłość. Patrzę na listę i ogarnia mnie spokój. Tak jak odgrzebane przypadkiem wspomnienia sprawiły mi radość, tak samo rzut oka na kartkę z zapisanymi planami przyszłych przygód dodaje otuchy, szczególnie dzisiaj. Może po to są takie listy?

W międzyczasie deszcz przestał padać i wyszło słońce, więc zostawiam listę na biurku i wychodzę z domu. Przecież przy odrobinie szczęścia jeszcze dzisiaj powinienem znaleźć jakąś łąkę, wino, a może i kilka ostów.

Bukiet ostów (fot. outdoormagazyn.pl)

Michał Gurgul

Exit mobile version