Zaczyna się do marzeń – wywiad z Karolem Hennigiem z Formy na Szczyt

Ilona Łęcka rozmawia z Karolem Hennigiem, profesjonalnym trenerem himalaistów, założycielem Formy na Szczyt.

***

Skąd pomysł na profesjonalne doradztwo sportowe?

Kiedy zakładałem Formę na szczyt, nikt w Polsce nie zajmował się profesjonalnie sportowym podejściem do alpinizmu. W trakcie studiów zorganizowałem kilka badań naukowych z udziałem alpinistów i pomyślałem, że fajnie byłoby przełożyć tak zdobytą wiedzę w praktykę. Całe życie jestem związany ze sportem i zależało mi na tym, żeby pracować ze sportowcami w obszarach, które mnie interesują. Są to: fizjologia, trening wydolnościowy, alpinizm. Jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem zaprosiłem do projektu Roberta Szymczaka, lekarza specjalizującego się medycynie wysokogórskiej, a Robert z kolei polecił mi Martę Naczyk, zajmującą się dietetyką [z Martą konsultujemy przepisy publikowane w dziale „Kuchnia outdoorowa” – red.]. Od 2016 r. przygotowujemy naszych klientów do wypraw wysokogórskich.

Masz na koncie jakieś spektakularne sukcesy?

Nie wiem jak można określić w górach spektakularny sukces. Myślę, że dla każdej osoby sukces w górach jest bardzo indywidualną sprawą. Cieszę się, że mogłem pomóc w przygotowaniach do  zimowej wyprawy na K2 2017/2018 r. Cieszę się również, że pośrednio dobre przygotowanie kondycyjne Adama Bieleckiego pomogło skrócić czas dotarcia do Elisabeth podczas akcji na Nanga Parbat. Innym sukcesem, jeśli chodzi o przygotowanie osób rozpoczynających swoją przygodę z górami jest jeden z naszych podopiecznych. Gdy zaczynaliśmy współpracę, nie był w stanie wejść na Kasprowy Wierch, a w pół roku nie tylko zrzucił ponad dwadzieścia kilo nadwagi, ale i bez problemów zdobył Island Peak (6189m). Kilka osób, z którymi współpracowałem, stanęło na ośmiotysięcznikach: Lhotse, Manaslu, Gasherbrumie. Nie wszystkie te wejścia odbyły się w stylu sportowym, ale jednak to są góry ośmiotysięczne.

Większą satysfakcję daje mi sytuacja, w której ktoś dzięki naszej współpracy robi ogromny progres niż taka, w której ktoś zgłasza się do mnie po wielu latach przygotowań, z ogromnym doświadczeniem, i chce tylko doszlifować swoją formę. Cieszę się, gdy mogę komuś pomóc zrealizować marzenia, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej wydawały się niemożliwe do osiągnięcia.

Adam Bielecki trenuje pod okiem Karola (fot. Łukasz Turkowiak)

Co byś określił największym wyzwaniem w swojej pracy?

Najtrudniejsze jest uświadomienie danej osoby, że bardzo dużo zależy od tego, jak będzie się aklimatyzować i sprawdzenie, jakie ma predyspozycje. Ludzie często myślą, że im więcej będą trenować, tym szybciej zdobędą dany szczyt. Kolejnym jest ocena, jak dana osoba poradzi sobie aklimatyzacyjnie i wydolnościowo podczas wyprawy, bez wcześniejszego doświadczenia wysokogórskiego. Jest to bardzo trudne, bo trzeba angażować spore środki finansowe, żeby sprawdzić na poziomie morza czyjeś możliwości. Naturalnie ocenia się to w trakcie wyprawy, analizując sytuację na bieżąco. Na pewno sporym wyzwaniem są też duże projekty, czyli na przykład poprzednia i przyszła wyprawa narodowa na K2. Będę współpracował z kilkoma himalaistami i ich perfekcyjne przygotowanie jest dla mnie sporym wyzwaniem, także ze względów ambicji trenerskich.

Często się zdarza, że nawet osoby bardzo ambitne, zdeterminowane, tracą motywację. Masz sposoby na jej utrzymanie?

Najlepiej motywują postępy. Nie zdarzyło mi się jeszcze mieć podopiecznego, który stosowałby się w stu procentach do moich zaleceń i nie robił postępów. Planuję bardzo specyficzny trening i jeśli ktoś go realizuje, to ten postęp zawsze jest widoczny, choćby w skróceniu czasu przejść w Tatrach czy na treningach na nizinach. Poza tym w przerwie pomiędzy wyprawami, która może wynosić nawet pół roku, zachęcam moich podopiecznych do udziału w biegach górskich, niekoniecznie długich. Biegi znakomicie wpływają na wydolność, a rywalizacja stanowi dodatkową motywację. Jeśli chodzi o wyprawy wysokogórskie, to jeśli ktoś nie ma predyspozycji aklimatyzacyjnych i nie jest w stanie zdobywać siedmio-, ośmiotysięczników, to staramy się znaleźć sportowe cele na niższych wysokościach. Zamiast więc kierować się na klasyczne drogi w górach najwyższych, koncentrujemy się na technicznych drogach górskich. Szukam rozwiązań, które będą satysfakcjonować drugą stronę. Duża część mojej pracy skupia się na psychologicznym podejściu do podopiecznego – chodzi o cele ambitne, ale i realne.

Każdy może wejść na Everest?

Niestety nie każdy. Trzeba do tego odpowiednich predyspozycji fizjologicznych, genetycznych i psychicznych. Nawet wchodząc na Everest z tlenem, obniżamy nasze odczucie wysokości o około 1000 metrów, czyli w okolicy szczytu czujemy się tak, jak byśmy byli na wysokości 7800, a nie wszystkie osoby są predysponowane do tego, żeby funkcjonować w takich warunkach. Czasem ludzie bardzo sprawni fizycznie, świetnie wytrenowani, nie będą sobie dobrze radzić na takiej wysokości. Oczywiście wiele zależy od przepływu tlenu, jaki sobie ustawimy w reduktorze, ale moim zdaniem nie każdy jest w stanie wejść na Everest, nawet jeśli ktoś bardzo intensywnie trenuje.

Adam Bielecki trenuje pod okiem Karola (fot. Łukasz Turkowiak)

Niektórzy organizatorzy komercyjnych wypraw, kierując się chęcią zysku, obiecują, że każdy znajdzie się na wymarzonym szczycie.

Próbować zawsze warto, ale moim zdaniem warto też sprawdzić się wcześniej na innych wyprawach: czy jesteśmy w stanie wejść na Acongaguę, na jakiś siedmiotysięcznik w Pakistanie. Są łatwe siedmiotysięczniki, na których świetnie można się sprawdzić. Jeśli ktoś nie jest w stanie zdobyć takiego szczytu, to będzie jej bardzo ciężko wejść na ośmiotysięcznik. Z jednej strony każdy może obecnie próbować, jeżeli zbierze odpowiednie środki, ale podchodziłbym ostrożnie do obietnic, że każdy może wejść na Mount Everest. Można to powiedzieć dopiero komuś, kto przekroczył granicę siedmiu tysięcy metrów.

Dlaczego tak ważne jest, poza regularnym treningiem, właściwie odżywianie i rozumienie fizjologii organizmu?

W górach mamy zupełnie inne środowisko pracy niż na nizinach. Organizm walczy o każdy mililitr tlenu. Jadąc w góry trzeba wiedzieć jak reaguje organizm na skutek niedotlenienia. Wiedza ta zwiększa poziom bezpieczeństwa, jesteśmy w stanie lepiej ocenić zagrożenie płynące z przebywania na dużych wysokościach. Przeszkolony alpinista z zakresu medycyny wysokościowej ma znacznie większe szanse na bezpieczne wejście na szczyt, niż osoba nieposiadająca tej wiedzy. Dodatkowo nasz organizm do aklimatyzacji potrzebuje opowiednich mikroelementów, które jesteśmy w stanie dostarczyć tylko poprzez odpowiednie żywienie. Czasami zdarza się, że wysycenie organizmu pewnymi składnikami odżywczymi trwa kilka miesięcy, dlatego w naszym podejściu stawiamy mocno nacisk na te kwestie. Podczas pobytu w górach niedotlenieniu ulegają również jelita, w związku z tym alpiniści używają bardziej lekkostrawnych produktów. W zwiększeniu szans na szczyt bierzemy pod uwagę każdy detal, który możemy poprawić poprzez odpowiedni trening, żywienie czy przygotowanie medyczne.

Jak byś się odniósł do legendy polskich himalaistów jak Jerzy Kukuczka czy Artur Hajzer, którzy dawali z siebie wszystko w górach wysokich, ale na nizinach niespecjalnie przykładali się do treningu? Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte dwudziestego wieku to okres złotej ery polskiego himalaizmu, w tym zimowego, a teraz mamy fachowe przygotowanie, a sukcesy nie bywają już tak spektakularne.

Himalaiści w tamtym okresie mieli bardzo dużo czasu na przebywanie w górach, bardzo często się wspinali, jeździli na wyprawy. Wielokrotnie zdarzało się zdobycie dwóch ośmiotysięczników w jednym sezonie. Aklimatyzacja przebiegała wówczas w sposób naturalny. Poza tym było wówczas mnóstwo ludzi, którzy zajmowali się himalaizmem, z których można było wytypować mocny zespół. Uważam jednak,  że himalaiści w tamtych czasach podejmowali znacznie większe ryzyko, niż dzisiaj. Obecnie procent wypadków w górach wysokich jest znacznie mniejszy, niż kiedyś. Widać to choćby po statystykach. Często zastanawiam się, jak by to było, gdyby ówcześni himalaiści przygotowywali się profesjonalnie, gdyby wykorzystać potencjał ich organizmów i zastosować obecną wiedzę w ich przygotowanie wysokogórskie. Być może mieliby większą świadomość treningową, a może cele uległy by zmianie?

Mówiliśmy o tym, że trzydzieści lat temu himalaizm wyglądał zupełnie inaczej. Profesjonalizacja postępuje tak w zakresie sprzętu, jak przygotowania. Jak w tym kontekście postrzegasz rozwój aktywności fizycznej?

Świadomość konieczności dbania o zdrowie przekłada się na świadome przygotowanie do sportowego stylu życia. Mnóstwo ludzi współpracuje z profesjonalnymi trenerami, dietetykami, żeby po prostu aktywnie i zdrowo dbać o siebie. Jeśli chodzi o specyficzne przygotowanie do himalaizmu – z związku z dużym tempem życia niewielu ludzi może sobie pozwolić na udział w wielomiesięcznych ekspedycjach. Stawia się raczej na krótkie wyprawy, a po nich powrót do normalnego trybu życia. W związku z tym intensyfikacja przygotowań i wykorzystanie wiedzy na temat fizjologii człowieka będzie coraz większa. Coraz więcej ludzi trenuje profesjonalnie, na przykład nabywa sprzęt do treningu w rozrzedzonym powietrzu – hipoksykator, dzięki którym mają lepszą wydolność w górach i szybciej zdobywają dany szczyt. Simone Moro i Tamara Lunger w swoje przygotowania włączyli komorę hipobaryczną. Na pewno himalaizm będzie szedł w kierunku specjalizacji, mniej będzie dużych, zorganizowanych wypraw, a więcej indywidualnych, małych inicjatyw, nastawionych na sportowy cel.

Wspomniałeś o wypadkach w górach. Mimo iż ich procent jest znacznie niższy, nieszczęścia nadal się zdarzają. Możesz przygotować swoich podopiecznych kondycyjnie i mentalnie, ale nie da się wyeliminować obiektywnych zagrożeń, jak lawiny, załamanie pogody, przypadki losowe.

Jest to jeden z najtrudniejszych aspektów mojej pracy. Są takie góry, w których można czuć się w miarę bezpiecznie, jak Aconcagua, Ojos del Salado. Natomiast w trakcie zdobywania przez moich podopiecznych zimowych siedmio -, ośmiotysięczników niecierpliwie czekam na wszelkie wieści, bo każde wyjście jest niebezpieczne, nie tylko atak szczytowy. Jako trener mocno się angażuję. Moja praca nie polega na przesłaniu zaleceń treningowych, ale na zrozumieniu potrzeb moich podopiecznych. To zakłada stały kontakt, wiele rozmów, więc zbliżam się emocjonalnie do tych osób i zwyczajnie się o nie martwię.

Współpracujesz między innymi z Filipem Babiczem, uczestnikiem wyprawy na Baturę Sar (7795m), Adamem Bieleckim, Moniką Witkowską. To postaci znane z sukcesów.

Etapy przygotowań do wyprawy wysokogórskiej są bardziej i mniej intensywne, co przekłada się na intensywność naszej współpracy. Nie z każdą osobą współpracuję bardzo ściśle i ustalam treningi na każdy dzień. Wspieram merytorycznie między innymi Joannę Kozanecką, Marka Chmielarskiego. Jest też kilka innych osób, ale będę o nich więcej mówić wówczas, gdy zrealizują swój cel. Jest pośród moich podopiecznych sporo alpinistów, himalaistów, którzy nigdy nie mówią o swoich planach, tylko o tym, które z nich i jak udało się zrealizować.

Wierzysz, że uczestnicy wyprawy zimowej na K2 2020/2021 zdobędą K2?

Tak. Jest co najmniej kilka osób, które mogą się perfekcyjnie przygotować do tej wyprawy. Nie chcę operować nazwiskami. Nie znam też możliwości aklimatyzacyjnych i psychomotorycznych nowych osób w kadrze. Uważam natomiast, że bardzo dużo zależy od warunków panujących na górze: od ciśnienia atmosferycznego w okolicach szczytu, od pogody, warunków w górze. Z punktu widzenia fizjologii organizm ludzki jest w stanie przygotować się do takiego wyzwania – jest to oczywiście niewielki odsetek alpinistów, którzy mają predyspozycje do aklimatyzacji, którzy włożyli świadomy trud w przygotowanie i posiadają niezbędne doświadczenie, ale w dniu ataku szczytowego muszą panować idealne warunki w górze.

Wspomniałeś, że wielu alpinistów poszukuje sponsorów, a to z kolei wymaga rozpoznawalności, obecności medialnej…

Spora część himalaistów, oceniłbym mniej więcej połowa, jeździ za samodzielnie zarobione pieniądze. Na wyprawę zawsze trzeba zarobić – czy to pracując samodzielnie, czy ze sponsorem.

Czy sport może być sposobem na życie dla każdego człowieka?

Zdecydowanie powinien być. Najważniejszym czynnikiem jest zdrowie. Regularna aktywność fizyczna bardzo dobrze wpływa na nasz stan zdrowia, na długość i jakość życia, a dodatkowo samo przebywanie w górach świetnie wpływa na emocje, na zdrowie psychiczne. Generalnie zgłaszają się do mnie osoby, dla których góry są sposobem na życie.

W jaki sposób zachęciłbyś do ruchu kogoś, kto nigdy nie uprawiał żadnego sportu?

Najważniejsze jest to, żeby uświadomić sobie potrzebę aktywności. Trzeba określić jakiś cel, żeby nabrać motywacji. Zaczyna się od marzeń o osiągnięciach sportowych. Człowiek podejmuje wówczas kolejne kroki, by przybliżyć sobie ten cel. Nie ma szans na to, by bez przygotowania dokonywać wielkich wyczynów, trzeba poświęcić na to sporo czasu. Najważniejsze jest stawianie sobie po drodze małych, realnych celów w kontekście możliwości fizycznych i doświadczenia. Człowiek zupełnie początkujący może na przykład postanowić, że za dwa miesiące wejdzie na Śnieżkę, za trzy – na Kasprowy Wierch, za kolejnych kilka miesięcy – trzytysięcznik w Alpach. Małe cele i osiągnięcia są najlepszą motywacją.

Jeśli ktoś chce samodzielnie przygotować się, na wysokim poziomie, do zdobywania ośmiotysięczników albo osiągania sukcesów w biegach górskich, w biegach ultra – czy współpraca z ośrodkiem takim, jak Forma na Szczyt jest konieczna?

Absolutnie nie jest konieczna, ale może pomóc w zwiększeniu szans na szczyt i poprawić bezpieczeństwo wyprawy. Naszym zadaniem jest szlifować parametry organizmu, pomóc w bezpiecznym zdobyciu szczytu. Poza kwestią wydolnościową zajmujemy się także odpowiednim żywieniem, aspektami medycznymi. Najważniejszą naszą misją jest zdrowie i minimalizacja ryzyka, dlatego jeśli ktoś chce bezpiecznie wejść na szczyt, to warto podjąć z nami współpracę.

Karol Hennig (fot. Piotr Trybalski)
Exit mobile version