Wyjść albo nie wyjść? Bić albo nie bić?

Ograniczenia wstępu do lasów są niezgodne z prawem. Ale może są słuszne, potrzebne? A może nie? Czy to w ogóle odpowiedni czas by to roztrząsać? Epidemia to dosłownie „sprawa życia i śmierci”, więc może lepiej dmuchać na zimne… Tylko co, jeśli od tego dmuchania spuchnie nam głowa?

Na początek: ograniczenia niezgodne z prawem

Sprawę zakazu wstępu do Lasów Państwowych zbadał dokładnie dziennikarz Onetu, Marcin Wyrwał. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich: zakaz wstępu do lasu niezgodny z prawem – w artykule pod tym tytułem przeczytamy m.in., że zakaz wstępu do lasów został wprowadzony na podstawie paragrafu, który nie odnosi się do lasów, Lasy Państwowe powołują się na polecenia organu władzy, który nie jest władny w tym zakresie, a ograniczenie możliwości przemieszczania się wg Rzecznika Praw Obywatelskich jest niezgodne z Konstytucją. Zastępca RPO, dr Maciej Taborowski:

RPO rozumie i docenia wysiłki władz w walce z epidemią, ale jednocześnie uważa, że obecnie wprowadzone rozporządzeniem antycovidowym ogólne ograniczenie możliwości poruszania się jest niezgodne z konstytucją. (…) Ponadto, w moim przekonaniu, spacer i sport można też zaliczyć do potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego. Przecież służą odporności, zdrowiu fizycznemu i psychicznemu, pewnemu dobrostanowi, do którego obywatele mają prawo przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności. Ostatecznie jednak, w razie wątpliwości, o znaczeniu tego pojęcia zadecyduje sąd.

Stanowisko RPO jest jasne: zakaz nie ma należytej podstawy prawnej, więc możemy odmówić przyjęcia mandatu. Jeśli zakaz miałby faktycznie służyć zwalczaniu epidemii, to władze powinny doprowadzić do stanu prawnego zgodnego z konstytucją. Rzecznik dodaje również:

Brak reakcji na przekraczanie przez władzę określonych granic może być przez tę władzę wykorzystane do względnie trwałego przesunięcia granic naszych praw i wolności.

Respektujmy ograniczenia – niezależnie od prawa?

Niezależnie od zakazów, nakazów i zaleceń, chyba wszyscy mamy świadomość tego, że sytuacja jest poważna. Zagrożone jest zdrowie i życie ludzkie, gospodarka łapie zadyszkę, kolkę, w niektórych sektorach już klęka. Naszym celem jest przetrwanie i minimalizacja strat, niestety nie bardzo wiemy jak ten cel osiągnąć.

Odrobina zieleni w betonowym świecie miasta (fot. Marek Ogień)

Jednym ze sposobów walki z zarazą jest ograniczenie do absolutnego minimum kontaktów z innymi ludźmi. To nie ulega wątpliwości i nie kosztuje nas zbyt wiele, cytując jeden z memów krążących od wielu dni po internecie: naszych dziadków wzywano na wojnę, nas proszą byśmy zostali w domu.

Genialny projekt prowadzi prywatnie Marek Ogień (znacie go chociażby z naszej „Pocztówki od fotografa” czy zdjęć Andrzeja Bargiela z K2; cykl fotograficzno-reporterski, o którym mowa znajdziecie tutaj). Fotograf odwiedza swoich znajomych w mieszkaniach (a w zasadzie w drzwiach – zdjęcie robi z bezpiecznej odległości) i prosi później o krótki komentarz. Spodobała mi się wypowiedź kolegi, dziennikarza, biegacza i alpinisty Oswalda Rodrigo Pereiry:

”Pewnie to nic poważnego”. O pandemii dowiedziałem się podczas pobytu w Pakistanie (w ramach wyprawy PHZ) jeszcze bez dostępu do Internetu… Parę tygodni później sprawa była już jasna. Czekają nas trudne czasy. Czasy testu. Solidarności i odpowiedzialności. Kilkanaście godzin jazdy samochodem od nas każdy dzień przynosi setki nowych ofiar pandemii. My – przynajmniej na razie – musimy walczyć głównie z izolacją i ograniczeniem planów, tych bliższych i mniejszych, ale również tych dalekosiężnych i wielkich. Niektórzy mierzą się z wszechobecnością najbliższych (ze wszystkimi tego plusami i minusami). Inni walczą z samotnością. Bądź ją błogosławią. Wszyscy na jakiś czas musimy zapomnieć o sobie i pomyśleć o tych, którzy gdzieś tam walczą o życie. To może być sąsiedni blok, to może być kraj za oceanem. Pozostaje nam czekać. I pomóc. Czasem wystarczy zostać w domu. Dla tych, którzy walczą już naprawdę na poważnie.

Oswald Rodrigo Pereira (fot. Marek Ogień)

Podziwiam taką postawę. I nie chodzi o to czy kolega Oswald faktycznie siedzi w domu 24 godziny na dobę, czy może jadąc do sklepu na rowerze robi „nielegalną”, dodatkową rundkę wokół osiedla. Chodzi o to, że świeci przykładem – zachęca do poddania się nowym rygorom w imię dobra wspólnego, a nie do buntu w imię indywidualnej przyjemności. Większość z nas i tak jest w stanie ją znaleźć (na inne sposoby) – po co krzyczeć?

Nie podoba mi się fala hejtu pod tytułem „odbierają nam wolność, a wy się na to godzicie jak stado baranów”. Będziemy walczyć o swoją wolność, gdy przyjdzie pora, ale to już osobny temat – i tak za dużo polityki w tym wszystkim.

A może jednak: „oddajcie nam lasy!”

Psychologiczne konsekwencje ograniczeń to również poważny problem, który będzie się nasilał. Nie muszę chyba pisać, że oderwanie od smutnej rzeczywistości pod postacią wyjścia do lasu to balsam na duszę. Oto słowa Emmanuela Levinasa:

Wobec żywiołu jestem zawsze wewnętrzny. Człowiek pokonał żywioły dopiero wtedy, gdy tę wewnętrzność bez wyjścia przezwyciężył przez zbudowanie domostwa (…). Człowiek zanurza się w żywiole, kiedy wychodzi z domu, który jest pierwszą własnością (…), umożliwia życie wewnętrzne.

Ostatnio pisałem o ustroniach, które są w nas („Podróż na weekend”). Niezależnie od kondycji otaczającego nas świata, jesteśmy w stanie znaleźć w sobie schronienie i spokój – siedząc w domu. Może jednak z czasem coraz trudniej będzie nam korzystać z tego polecanego przez Aureliusza narzędzia? Jeśli epidemia potrwa dłużej, nie miesiąc czy dwa, a my przestaniemy wychodzić do żywiołów, to one przyjdą do nas – wtargną nam do domu i zburzą tę „pierwszą własność”, o której pisze Levinas?

XVII-wieczna rycina – doktor Schnabell z Rzymu (źródło: Wikipedia)

Tokarczuk w swoim felietonie „Okno” (całość znajdziecie tutaj) porusza temat kruchej solidarności Unii Europejskiej oraz inne istotne mechanizmy społeczne obnażone przez epidemię. Noblistka kochająca świat, ludzi i podróże zwraca także uwagę:

Sytuacja przymusowej kwarantanny i skoszarowania rodziny w domu może uświadomić nam to, do czego wcale nie chcielibyśmy się przyznać: że rodzina nas męczy, że więzi małżeńskie dawno już zetlały. Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od internetu, a wielu z nas uświadomi sobie bezsens i jałowość sytuacji, w której mechanicznie i siłą inercji tkwi. A co, jeśli wzrośnie nam liczba zabójstw, samobójstw i chorób psychicznych?

To może jednak lepiej wychodzić…

Czy nie jest Wam wstyd?

Walka o dostęp do lasów może wydawać się błaha w zestawieniu z pracą lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych – i w tym przypadku wzbiera fala hejtu, która mnie osobiście się nie podoba.

Po ataku na Pearl Harbor w grudniu 1941 r. Amerykanie byli w szoku, nikt nie wiedział jak reagować. Państwo borykało się przez długi czas z deficytem paliwa i opon. Prowadzono reglamentację by zadbać o potrzeby wojska. We wszystkich stanach wprowadzono ograniczenie prędkości do 35 mil/godzinę, by zmniejszyć zużycie tych kluczowych surowców. Tymczasem zbliżały się rozgrywane tradycyjnie od 1890 r. mecze pomiędzy kadetami Armii a kandydatami na oficerów Marynarki – The Army-Navy Game. Ostatecznie, pomimo kosztów i „ważniejszych spraw na głowie” prezydent Roosevelt wydał zgodę. Podczas, gdy kadeci grali w piłkę, ich starsi koledzy ginęli na froncie. Relacji radiowej słuchało 40 milionów ludzi. W trakcie II wojny światowej w Stanach brakowało mężczyzn – rozwinęła się All-American Girls’ Profesional Baseball League. Sport, będący od zawsze ważnym elementem kultury i życia Amerykanów, stanowił bardzo ważną „odskocznię” w tych trudnych czasach.

Dottie Schroeder podczas rozgrywek All American Girls Professional Baseball League w trakcie II wojny światowej (fot. visitpearlharbor.org)

Oczywiście dzisiejsza sytuacja jest zupełnie inna, zgromadzenia nie wchodzą w grę i nie o taki sport czy aktywność nam chodzi. Jednak ten przykład pokazuje, że o nastroje społeczne, o zbiorowe zdrowie psychiczne trzeba dbać nawet w sytuacji tak dramatycznej jak wojna.

Czy to czas walki o wolność, czy budowania wspólnoty odpowiedzialności?

Oczywiście prawo powinno być spójne. Jeśli podjęte decyzje mają wspierać wspólne dobro, to nie powinny powodować zamieszania. Takie niekonsekwencje prawne rozmywają istotę problemu, którą jak mi się wydaje jest social distancing.

Niestety w tym momencie prawo nie jest spójne i część z nas inwestuje swoją energię w walkę o wolności. Jesteśmy rozpieszczonymi Europejczykami, na dodatek butnymi Polakami, co w obecnej sytuacji ewidentnie nie pomaga.

Może szybciej wrócilibyśmy na tory, pchając ten sam wagonik, w tę samą stronę? Do tego potrzebne jest jednak poczucie wspólnoty, odpowiedzialności zbiorowej, wiara, że indywidualne poświęcenie dla dobra sprawy ma sens. Niestety odpowiedzialność zbiorowa to mechanizm, w którym niewinni cierpią za winnych – nie mogę iść do lasu, bo ktoś inny robił imprezę w parku. Rodzą się nowe antagonizmy, stare nabierają mocy. Wiele osób hejtuje się wzajemnie w kanałach internetowych, które nie od dziś przypominają bardziej te kanalizacyjne. Okazuje się, że powodów jest nieskończoność, dolewamy wiadrami oliwy do ognia. To smutne, że epidemia tak na nas działa.

Jedni godzą się z ograniczeniami, drudzy nie. Rozumiem rozgoryczenie i też martwię się tym, że zbyt łatwo „dajemy sobie odbierać wolność”. Wiem, że potrzebujemy żywiołów (shinrin-yoku), a wycieczka do lasu nie powinna zamienić się w „turystykę partyzancką”. Obawiam się, że w dłuższej perspektywie może to obudzić jeszcze większy bunt.

Jednak waham się czy podpisać petycję

Mam na myśli petycję o odwołanie zakazu wstępu do lasów. Chciałbym „legalnie” korzystać z lasów i wiem, że mogę zrobić to w miarę (maksymalnie) bezpiecznie. Wiem, że Wy też. Równocześnie mam świadomość, że brak ograniczeń zachęciłby równocześnie niektóre osoby do zachowań nieodpowiedzialnych – grill, piknik etc.

Więc mam dylemat, którego nie potrafię na razie rozstrzygnąć. Szkoda, że wśród rządzących nie ma nikogo, kto chciałby w tym pomóc.

Wyjść albo nie wyjść? Bić albo nie bić? (fot. MG)

Michał Gurgul
źródła: onet.pl, Marek Ogień, oko.press, „Całość i nieskończoność” Emmanuel Levinas, visitpearlharbor.org

Exit mobile version