Magdalena Łączak: „Nie muszę się z nikim ścigać”

Rozmawiamy z Magdaleną Łączak, dwukrotną zwyciężczynią prestiżowego biegu ultra Transgrancanaria (128 km)!

Magda Łączak po raz drugi z rzędu wygrywa rywalizację na trasie Transgrancanaria-128 (fot. materiały organizatora)

Ilona Łęcka: Za co lubisz bieganie?

Magdalena Łączak: Za uczucie wolności. Dla mnie bieganie to forma nabierania siły do życia. Po biegu czuję się dużo silniejsza, inaczej patrzę na codzienne problemy.

Jaki jest Twój ulubiony teren biegowy?

Lubię różnorodność. Nie przepadam za bieganiem w nadmiernie łatwym terenie – lubię, jak jest trochę skały, trochę poszycia leśnego, duża zmienność. Chociaż nie ukrywam, że czasem starty asfaltowe dają mi również dużo satysfakcji.

Ultramaraton Transgrancanaria oferuje taką różnorodność?

Tam jest po prostu przepięknie, wspaniałe, prawdziwie górskie trasy biegowe. Poza tym cała impreza jest świetnie zorganizowana, ludzie są przemili, przyjacielscy.

Po raz drugi z rzędu triumfowałaś w tym biegu. W tym roku trasę nieco zmieniono i wydłużono o trzy kilometry w porównaniu z rokiem poprzednim. Można powiedzieć, że była to nowa wygrana. Co w Twoim odczuciu się zmieniło?

W tym roku bieg był bardzo trudny. Trasa odrobinę została wydłużona, ale te trzy kilometry nie robiły dużej różnicy. Było chyba trochę mniej przewyższenia, może 200- 300 metrów, a w ostatniej części częściej trawersowaliśmy góry. Natomiast tempo biegu od początku było dużo niższe niż rok temu. Pewnie złożyły się na to warunki atmosferyczne: wiał sirocco, wiatr od Sahary, który powodował unoszenie pyłu i mas gorącego powietrza. W nocy przed startem temperatura wynosiła 22 stopnie, więc to powodowało, że naprawdę ciężko się oddychało.

Czy to dlatego bieg był dla Ciebie taki trudny?

Był to najdłuższy bieg, w jakim do tej pory startowałam. Biegnie się kilkanaście godzin bez przerwy. W tym roku było mi szczególnie trudno, bo wszyscy patrzyli na mój start jako na obronę tytułu. Bardzo długo nie podchodziłam do tego w ten sposób. Przyjechałam do Hiszpanii, ponieważ bardzo lubię tu biegać, nie dlatego, żeby ponownie wygrać. Gdzieś poza mną nakręciła się spirala oczekiwania, że powtórzę wynik z ubiegłego roku. Przed startem nie wydawało mi się to realne. Nie ukrywam, że od początku biegło mi się ciężko. W ubiegłym roku bieganie było łatwiejsze, być może dlatego, że nie czułam tej całej presji. W trakcie samego biegu mówiłam sobie: biegnij tak, żebyś na mecie nie myślała, że coś zawaliłaś. Biegnij tak, jak umiesz najlepiej i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Walczyłaś z presją?

Wewnętrzną – nie. Uspokajał mnie Paweł [Dybek, biegacz ultra, partner biegowy Salomon Suunto Team i życiowy Magdy – przyp. I.Ł.], natomiast napływało do mnie bardzo dużo informacji, które sugerowały, że oczekuje się ode mnie wygranej. Oczywiście wcześniej też takie oczekiwania były, ale ich skala była znacznie mniejsza. Była to dla mnie nowa sytuacja, bo dopiero w zeszłym roku po raz pierwszy wygrałam bieg tak dużej rangi. Zdobywałam wcześniej medale Mistrzostw Świata i Europy, ale nie były to medale złote. Na szczęście Paweł super na mnie działa, bo jest spokojnym, zrównoważonym gościem, który potrafi mi powiedzieć, żebym wyłączyła telefon, że czas się wyciszyć, żebym pamiętała o tym, że to jest moment kiedy muszę zamknąć się w sobie i zrobić to najlepiej jak potrafię.

Magda Łączak i Paweł Dybek (fot. arch. Magda Łączak)

Udało się?

Nie całkiem. Na starcie byłam witana jako ubiegłoroczna zwyciężczyni. Musiałam pojawić się na starcie wcześniej, zrobić zdjęcia z zawodniczkami – to było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie na międzynarodowej arenie. Podeszli też do mnie przywitać się organizatorzy Ultra Trail du Mont Blanc, życzyli powodzenia i pytali czy będę na festiwalu UTMB w Chamonix. To było dla mnie wielkie przeżycie.

Na chwilę przed startem wyścigu (fot. Transgrancanaria)

Stałaś się rozpoznawalna dla ludzi, którzy są organizatorami najbardziej prestiżowych zawodów ultra na świecie!

Byłam pod dużym wrażeniem tego spotkania. Pojawiły się nowe myśli: z jednej strony uczucie wielkiej radości, a z drugiej strony myśli, że teraz muszę trzymać jakiś przyzwoity poziom, bo już nie tylko kibice, którzy dodają mi sił do trenowania i startów patrzą na to co robię, ale również organizatorzy zaczęli zwracać na mnie uwagę. Po zawodach liczba osób, które zaczęły obserwować mój profil na Instagramie i Facebooku wzrósł drastycznie. To był moment w którym poczułam, że znalazłam się zupełnie nagle w grupie zawodników ścigających się o najwyższe trofea na świecie, więc pojawił się czynnik oczekiwania na wyniki, czego wcześniej zupełnie nie było.

Na starcie pojawiły się znane zawodniczki: Chinka Miao Yao wysforowała się na pierwszym etapie, a w drugiej części zawodów Amerykanka Kaytlyn Gerbin i brazylijka Fernanda Maciel mocno deptały Ci po piętach…

Chinka chyba przeszarżowała, kiedy ją mijałam biegła, ale nie było widać w niej mocy, natomiast goniące dziewczyny były bardzo blisko za mną. Próbowałam nie nakładać na siebie dodatkowego stresu, powtarzałam sobie: jeśli są lepsze ode mnie, to mnie wyprzedzą, trudno. Taki jest sport. Wygra lepszy.

Wywalczyłaś tę wygraną?

Oczywiście. Dałam z siebie wszystko.

Wrócisz za rok, by bronić tytułu?

Chciałabym przyjechać na Transgrancanarię za rok, ale nie dlatego, żeby znowu zwyciężyć. Takie myślenie jest kompletnie nie w moim stylu. Jeśli wystartuję, pobiegnę najlepiej, jak będę potrafiła. Jeśli to wystarczy, aby wygrać, to super, ale jeśli nie, to rozpaczać nie będę. Wygrywanie zawodów ultra to bardzo złożony temat. Oczywiście przygotowanie, dyspozycja, forma mają bardzo duże znaczenia, ale na wynik składa się dużo więcej czynników. Nie mam wpływu na to kto i w jakiej dyspozycji stanie na starcie. Kto będzie miał po prostu więcej szczęścia. Przed zawodami pytano mnie, czy pokonam tę czy inną osobę. Nie miałam podstaw, żeby butnie stwierdzać, że z kimś wygram, albo tłumaczyć się, że nie wygram. O ile wyniki biegów asfaltowych można mniej więcej oszacować, o tyle w górach podczas ultramaratonu jest to obarczone bardzo dużym błędem. Wystarczy spojrzeć na mój wynik. Pobiegłam godzinę gorzej niż rok temu. Fizycznie raczej nie jestem w gorszej dyspozycji. Po prostu tak się ułożył bieg.

Na starcie nie wiesz, w jakiej formie są Twoje przeciwniczki…

Dokładnie! A poza tym często nie wiem, jaki mają styl biegania, jak rozgrywają start, w jakiej są dyspozycji, co aktualnie jest ich mocną a co słabą stroną, czy dobrze spały, czy nie mają problemów z żołądkiem… Na takim dystansie tego rodzaju problemy mogą wykluczyć z rywalizacji, wiem to z własnego doświadczenia. Dlatego nie mam podstaw do tego, żeby się w taki arbitralny sposób wypowiadać, szczególnie, że nie biegam po to, żeby komuś dokopać, tylko po to, żeby dać z siebie wszystko. Mieć fun z biegania.

W jaki sposób pomagasz sobie w kryzysowych momentach?

Dokładnie rok temu, podczas poprzedniego biegu Transgrancanaria, zaczęłam słuchać muzyki podczas biegania. Nie jest to muzyka motywująca, po prostu taka, która pozwala mi przyjemnie spędzić czas. Taka, której słucham również w domu. Poza tym staram się zwracać uwagę na otaczającą przyrodę, doceniać to, że wokół jest ładnie, że bieg sprawia mi przyjemność. Nie zawsze się to udaje, bo jak człowiekowi nie idzie z jakiegoś powodu, to samopoczucie jest dużo gorsze. Podczas biegu zwykle myślę o wszystkim, mam rozmaite przebłyski: o Pawle, o rodzinie, o domu, o sprawach do załatwienia. Dużo myślę o pracy. Czasem przychodzą mi do głowy rozwiązania, na które nie wpadłam wcześniej, w biurze. To są fajne momenty. Staram się nie zagryzać zębów, nie motywuję się, nie rozmawiam ze sobą. Chyba nie mam czegoś, co nazwałabym sportowym zacięciem, nie mam w sobie sportowej agresji. Nie myślę o tym, że muszę kogoś dopaść. Zazwyczaj odbywa się to tak, że nagle wpadam komuś na plecy :).

Na trasie supportowała Cię Twoja siostra – Patrycja. Wielu profesjonalnych zawodników otacza się jeszcze trenerami, fizjoterapeutami…

Tak, Patrycja zazwyczaj wyjeżdża ze mną na zawody. Dobrze mnie rozumie. Wie, czego potrzebuję. Lubię widzieć ją na punktach, zazwyczaj budzi mój uśmiech. Trenuję sama. Podczas zawodów nie mam dostępu do tego typu luksusu jak własny fizjoterapeuta, ale w okresie przygotowań w Mielcu wspiera nas (mnie i Pawła) GAMI Centrum Fizjoterapii w Mielcu. Zawsze się nami kompleksowo zajmują. Oprócz profesjonalnej obsługi, potrafią nas uspokoić kiedy wydaje nam się, że dzieje się coś złego z naszymi organizmami. Na wyjazdach jednak muszę radzić sobie sama.

Magda na trasie biegu Transgrancanaria-128 (fot. Patrycja Łączak / materiały organizatora)

Twoim celem jest obecnie Ultra Trail du Mont Blanc?

Tak, to cel do zrealizowania. Po drodze na pewno pojawią się inne biegi, ale jeszcze tego nie zaplanowałam konkretnie, bo to zależy od wielu niesportowych czynników. Na pewno skupię się na biegu dookoła Mont Blanc, więc mogę rozpocząć pod niego cykl przygotowawczy. Chcę punktować w tym roku w cyklu UTWT (Ultra Trail World Tour), a dwa biegi, Transgrancanaria i Mont Blanc to biegi BONUS, a więc można na nich otrzymać największe ilości punktów. W tym roku, pierwszy raz jestem objęta programem wspierającym elitę biegaczy w UTWT. To duża nobilitacja, ale też zobowiązanie.

Jak wygląda Twoje przygotowanie do biegów ultra?

To zależy, jaki jest okres roku, jakie są zawody, jak często mam zamiar startować. Nie mam gotowego szablonu, schematu działania, bo różne rzeczy wpływają na to, że trening czasem nie przebiega zgodnie z planem. Prowadzę własną firmę czasem zwyczajnie nie mogę trenować, bo mam za dużo pracy. Jestem zwolennikiem nie biegania treningów dłuższych niż 35 kilometrów, a i te traktuję jako elementy sporadyczne. Trenuję szybkościowo, wydolnościowo, wytrzymałościowo, robię jednostki tempowe, podbiegi, pracuję nad siłą biegową, staram się ćwiczyć, roluję się, rozciągam. Przygotowuję się do zawodów podobnie jak to robią lekkoatleci, z tym że jako biegacz ultra mam jeszcze dodatkową jednostkę treningową, polegającą na treningu w górach. Oprócz samej siły i wytrzymałości trzeba jeszcze wyrobić sprawność poruszania się w terenie górskim.

Jak często możesz sobie pozwolić na takie treningowe wyjazdy w góry?

Chciałabym jeździć co weekend i tak próbujemy robić, zwykle jednak udaje się zorganizować dwa wyjazdy w miesiącu. Staramy się dwa razy do roku wyjechać na tydzień, czasem dłużej, żeby spędzić w górach więcej czasu, ale to zależy od cyklu przygotowań, od sytuacji w pracy. Nie ma na to gotowego szablonu, po prostu staram się w każdej sytuacji stwarzać sobie najlepsze możliwe warunki treningowe. Pewnie gdybym była zawodnikiem profesjonalnym, to postępowałabym zgodnie ze schematem, a ten by zapewne przewidywał obozy co najmniej trzytygodniowe w górach. Zwykły, pracujący człowiek nie może sobie pozwolić na taki reżim. Wystarczająco często wyjeżdżamy przy okazji startów, tak długa nieobecność treningowa to już zbyt wysoki poziom luksusu :). W życiu są też inne rzeczy niż sport.

Piotr Hercog, niedawny zwycięzca prestiżowego Moab 240 mile Endurance Trail mówi o sobie, że jest amatorem. Ale na przykład Marcin Świerc pisze poradniki, książki na temat biegania, określa się biegaczem zawodowym. Nie myślałaś nigdy, żeby swoją pasję przerobić na zawód?

Nie miałam nigdy takiej możliwości. Staram się być osobą racjonalną, nie bujam w obłokach, staram się nie gdybać. Gdyby złożono mi taką ofertę, zapewne wzięłabym ją pod uwagę. Nie spodziewam się jednak takiego problemu :). Na obecnym etapie życia byłoby mi bardzo trudno przejść na pełne zawodowstwo. Ja mam już dobrze poukładane życie i rujnowanie go dla zawodowego biegania przez kilka lat, nie było by zbyt rozsądne. Natomiast jest taka formuła, którą często ostatnio powtarzam: chętnie bym została półzawodowcem. Gdybym mogła pracować dziennie o dwie, trzy godziny krócej, to pewnie znalazłabym czas, by codziennie wykonać trening, a do tego pójść na siłownię, rozciągać się, rolować. Zawsze zabieram komputer. Staram się być dla siebie surowym szefem, próbuję oddzielać zabawę w bieganie od pracy. Staram się swoje pasje rozsądnie łączyć.

Jesteś bohaterką filmu Jana Wierzejskiego „Mój czas”. Czy Twoje życie w jakikolwiek sposób się zmieniło po nakręceniu filmu?

W pewnym sensie tak. Zaczęłam otrzymywać sygnały od wielu ludzi, którzy poczuli się zainspirowani filmem. To jest bardzo pozytywne. Większość czasu biegam dla siebie, choć wyniki oczywiście też są ważne, motywujące, ale ten film pokazał innym, że tę drogę można naśladować, jeśli tylko ktoś tego chce. To jest ogromna wartość filmu. To nie była produkcja nastawiona na akcję, tylko prawdziwy dokument, mający pokazać życie sportowców, którzy czasem ścigają się o trofea, ale w gruncie rzeczy na co dzień żyją zupełnie zwyczajne.

Plakat filmu Jana Wierzejskiego „Mój czas”

Wspomniałaś, że jeszcze parę lat przed Tobą. Tymczasem bieganie jest sportem, który można uprawiać w każdym, nawet bardzo zaawansowanym wieku.

Wydaje mi się, że takiego ścigania na najwyższym poziomie jest pewnie przede mną kilka lat. Nie jestem jednak osobą, która stawia granice: jeszcze rok, dwa. Po prostu lubię bieganie. Jeśli przyjdzie dzień, kiedy przestanie mnie to bawić, to odwieszę buty na kołku i zajmę się tym, co będzie mi dawać satysfakcję. Nie chcę się szufladkować i wyznaczać sobie granic, które niczemu nie służą. Fajnie jest żyć chwilą, cieszyć się światem dookoła.

A trenowanie innych?

Od jakieś czasu mam zawodników, trenuję ludzi, rozpisuję im plany treningowe, zajmuję się tym i myślę, że z czasem będzie to mój sposób na utrzymanie związku ze sportem. Wątpię, by było to moje jedyne źródło zarobkowania, ale na pewno chciałabym to robić, bo lubię się dzielić tym, czego się nauczyłam. Jestem osobą dość zasadniczą i wymagającą. Nieważne, czy ktoś stawia sobie poprzeczkę nisko, czy wysoko – ważne, by dążył do realizacji tego, co jest w związku z tą poprzeczką założone. Ludzie mają różne potrzeby, oczekiwania i możliwości i adekwatnie do tego trzeba dostosować swoje wymagania wobec nich. Jestem już trenerem, lecz nie w wymiarze zawodowym.

Uprawiasz też inne sporty?

Biegam na nartach w dużej mierze dla przyjemności, choć czasem startuję w zawodach. Lubię rywalizację, ale do wyników w innych dyscyplinach nie przywiązuję dużej wagi. Ta forma aktywności pozwala mi spędzić w zimie dużo więcej czasu na świeżym powietrzu, bo jestem zmarzluchem i kiedy mam biegać na zewnątrz, to jest mi trudno długo znosić zimno, a na biegówkach jest jakoś dużo łatwiej. Jeżdżę też na rowerze, trochę na rolkach.

Zaangażowałabyś się w zawody typu Ironman, żeby się sprawdzić?

Wyobrażenie sobie siebie na starcie triatlonu sprawia mi pewien kłopot. Bardzo wolno pływam i musiałabym sporo czasu poświęcić na treningi pływackie. Przy moim stylu życia i pracy musiałabym w dużej mierze zrezygnować z biegania, a tego nie chcę. Dlatego na razie nie stanę na starcie Ironmana czy innych tego typu zawodów. Lubię osiągać zamierzone cele, znam swój organizm i wiem, na co mnie stać. Żeby uprawiać triathlon, trzeba poświęcić na trening mnóstwo czasu, którego dziś nie mam. Może kiedyś, jak będę na emeryturze…

Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów!

Magda Łączak (fot. Konrad Rogoziński)
Exit mobile version