Pocztówka od fotografa: Marcin Kin

Najważniejsze w mojej fotografii jest przedstawienie człowieka w kontekście otaczającej go natury. Staram się, żeby obraz, który uchwycę, był atrakcyjny.

Fot. Marcin Kin

Traktuję fotografię jako medium będące świadectwem czasów, w których żyję. Nikomu nie chcę nic pokazywać, udowadniać. Żyję sobie i robię to, co kocham – przy okazji to fotografując. Jeżeli się to komuś podoba, to bardzo się cieszę, jeżeli zachęci do jakiegoś działania – to tym bardziej. Rozumiem też, że ktoś może przejść obok tych zdjęć zupełnie obojętnie. Mam jednak nadzieję, że za kilkadziesiąt lat ludzie spojrzą na moje fotografie tak jak ja oglądam stare zdjęcia z wypraw czy kronik, i pomyślą sobie: „No, ci to mieli jaja!” albo: „Jak można było tak śmigać na tak prymitywnych nartach?”

Urodziłem się w Zakopanem. Pochodzę z Kościeliska. Tutaj założyłem rodzinę i tutaj buduję swój dom. Góry to moje środowisko naturalne. Nie wyobrażam sobie żyć nigdzie indziej, chociaż życie z dala od centrum nie ułatwia egzystowania w tej branży. Chciałbym robić tylko zdjęcia outdoorowe, ale w Polsce nie wiąże się to, niestety, z masą pieniędzy… Większość kontrahentów najchętniej rozliczałaby się w barterze. Butami jednak dzieci nie wykarmię. Duże pieniądze drzemią w motosporcie i reklamie. Te branże pozwalają mi na robienie tego, co kocham najbardziej, czyli fotografowania sportów outdoorowych.

Fot. Marcin Kin

Wszystko zaczęło się od snowboardu. Tata kupił mi deskę na święta, ale wtedy nie było jeszcze wyciągów. Więc głównie włóczyłem się z kumplami po Kościelisku i robiliśmy „hopy”! Kiedy trafiłem do szkoły średniej, tzw. Szpulek, poznałem tam całą masę ludzi z zajawką na narciarstwo freestyle’owe lub snowboard. Chłopaki z ekipy przewyższali mnie umiejętnościami. Ale fajnie było spędzać z nimi wolny czas. Postanowiłem, że będę im robił zdjęcia.

Zimą w górach podstawą są dobre jakościowo i sensownie dobrane ubrania. Ale od kilku lat staram się też troszkę hartować. Jeśli na początku zimy zaczniesz od swoich najgrubszych puchówek, gdy przyjdą konkretne mrozy – nic ci już nie pomoże. Często działania w górach trzeba planować tak, aby nie stać w jednym miejscu za długo, czekając, aż ktoś wyjdzie na górę i później do ciebie zjedzie. Czasami lepiej jest dłużej iść i ewentualnie wrócić do miejsca, w którym planowało się kadr, po to, żeby po prostu nie marznąć. Dzisiaj potrafię już to ogarnąć, potrafię się dobrze ubrać, ale to, co namarzłem się w przeszłości, to moje.

Fot. Marcin Kin

O sprzęt foto raczej nie dbam. Nie chcielibyście sprzętu po mnie… Nie zrozumcie mnie źle, korzystam z najlepszego sprzętu, który jest przygotowany do tego, by radzić sobie w każdych warunkach. Mimo to po prostu upycham wszystko do plecaka i wychodzę. Bardziej boję się o swój kręgosłup w razie upadku na plecy, niż o sprzęt, który jest w plecaku. Używam aparatów firmy Canon, jestem też ambasadorem tej marki, dzięki temu mam dostęp do najnowszych zabawek i czerpię z tego pełnymi garściami.

Fot. Marcin Kin

W górach staram się przewidywać i unikać niebezpieczeństw. Problem polega na tym, że często włóczę się z ludźmi, którzy przewyższają mnie wielokrotnie swoimi umiejętnościami czy przygotowaniem fizycznym. Coś prostego dla nich – dla mnie może okazać się nieprzekraczalnym progiem. Ważne jest, żeby grać w otwarte karty, nie bać się przyznać, że się boisz lub nie masz już siły.

Fot. Marcin Kin

Największym wyzwaniem jest zawsze taszczenie tego całego majdanu. Kumple mają termosiki z pyszną herbatą „z wkład ką”, a ja – dodatkowy obiektyw. Na szczęście wszyscy rozumieją, że nie ma zdjęć bez współpracy. Ja biorę sprzęt i najbardziej podstawowe rzeczy, a wszystkie dodatki rozdzielamy między wszystkimi członkami ekipy.

Fot. Marcin Kin

Kiedyś w bazie pod Shishapangmą spotkaliśmy oficera chińskiego. Gdy dowiedział się, skąd jesteśmy – a wyczytał to z papierów, które zmuszeni byliśmy wypełnić przed dalszym wyjściem – wyciągnął telefon komórkowy i zaczął nam pokazywać zdjęcia moich znajomych z Kościeliska w strojach ludowych. Okazało się, że jego kuzyn reprezentował Tybet na Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem, i on też tam był. Śmieszne, jak na krańcu świata spotykasz obcą ci osobę, która w telefonie ma pełno zdjęć twoich znajomych!

Fot. Marcin Kin

Czy robienie zdjęć jest trudne? Nie wiem. Dla mnie trudne jest prowadzenie księgowości. Dla niejednego księgowego trudne może być to, co ja robię :-) Przyzwyczaiłem się do cięższego niż reszta ekipy plecaka, z latami wyrobiłem sobie oko. Mam wrażenie, że potrafię ładnie poukładać wszystkie składowe zdjęcia w jedną sensowną całość. Ale tego wszystkiego można się nauczyć, tak samo jak księgowości!

Fot. Marcin Kin

Dawno temu każdy podróżnik miał ze sobą notes i opisywał swoje spostrzeżenia i re fleksje. Dzisiaj, wychodząc z domu, każdy ma ze sobą aparat fotograficzny w telefonie i uwiecznia na nim to, co go otacza. Jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Niektórzy starają się to pokazywać szerszemu gronu, inni trzymają to dla siebie bądź swoich bliskich. Tak czy inaczej – dzisiaj wszyscy jesteśmy fotografami.

Marcin Kin

***

Marcin Kin (fot. arch. Marcin Kin)

Dzięki fotografii, która stała się jego pasją i sposobem na życie, przemierzył kawał świata. Uczestniczył w wyprawach Andrzeja Bargiela w Himalaje oraz w udanej próbie bicia rekordu „Śnieżnej Pantery”. Z Adamem Małyszem przemierzał pustynię podczas rajdu Dakar. Z Feliksem Baumgartnerem wykonywał karkołomne ewolucje helikopterem. Pomimo licznych przygód w różnych rejonach świata bez zmian pozostaje zakochany w Tatrach i sportach górskich.

***

Artykuł ukazał się w 6. numerze Outdoor Magazynu (grudzień, 2018), dostępnym w wersji elektronicznej oraz tradycyjnej w księgarni internetowej Wspinanie.pl.

Exit mobile version