Odpoczynek stał się najgorszą zbrodnią

Moi znajomi przerwy w pracy spędzają w kiblu. Kumplom mówią: „Jakby co, nie wiesz gdzie jestem”. Chowają się, bo chcą odpocząć, a żeby to zrobić, grają na telefonach w „Hearthstone”. Są tak zaawansowani, że wkrótce uda im się opanować równoczesne granie i sikanie do pisuaru.

Łukasz Długowski: „Odpoczynek stał się najgorszą zbrodnią”

Mam podobnie. Co prawda nie sikam z telefonem w ręce, ale sięgam po niego jak nałogowiec. Przerwa od pracy przy komputerze? Kładę się na kanapie i przeglądam newsy albo Fejsa w komórce. Koniec roboty przy biurku? Biorę telefon i oglądam zdjęcia na Instagramie.

Wiem, że nie jestem sam. Według badań naukowców z Uniwersytetu w Lancaster w Wielkiej Brytanii przeciętnie korzystamy z komórki 5 godzin dziennie i zerkamy na nią 85 razy. (naukowcy wliczyli m.in. sprawdzanie godziny, słuchanie muzyki, dzwonienie, sprawdzanie aplikacji itp.) Dlaczego przerwa z telefonem w kiblu to nie przerwa? A czy przerwą dla faceta, który kopie rowy, jest zamiana łopaty na widły?

W mojej książce, „Mikrowyprawy w wielkim mieście”, rozmawiam z dr. hab Maciejem Błaszakiem, kognitywistą (nauka o mózgu, umyśle i zmysłach), który tłumaczy w czym problem:

Mózg powstał w warunkach, kiedy liczba informacji do przetworzenia była wielokrotnie mniejsza niż dzisiaj. Żyjemy w środowisku przeładowanym informacjami. Szacuje się, że jeśli weźmie pan do ręki czasopismo typu „Harvard Business Review”, to liczba informacji tam zawarta będzie równa temu, co przez całe życie mógł opanować mieszkaniec XVII-wiecznej Anglii.

Mówiąc w skrócie: mamy mózgi jaskiniowców o pojemności jednej taczki, a próbujemy je wypełnić wywrotką informacji. Żebyśmy mogli odpocząć potrzebujemy nic nie robić. Musimy przełączyć mózgi, w stan, który Ulrich Schnabel, autor książki „Sztuka leniuchowania” nazywa „wolnym biegiem”: to czas, w którym nie zarzucamy się nowymi informacjami. Nie wchodzimy na Fejsa, nie oglądamy zdjęć, nie gramy. To czas, w którym leniuchujemy.

Problem w tym, że leniuchowanie, w społeczeństwie nastawionym na sukces i efektywność, stało się najgorszą zbrodnią. Nic nie robisz? Jesteś bezużyteczny. Nie palisz fajki na przerwie? Znaczy, że nie potrzebujesz przerwy. Nie siedzisz przed komputerem? Obijasz się.

Brzmi znajomo? Nie trzeba mieć surowego szefa żeby to usłyszeć. Staliśmy się własnymi katami. Wiem, bo sam tak się ze sobą obchodzę. Stąd sięganie po komórkę w czasie wolnym to usprawiedliwienie przed samym sobą, że się nie obijam. Ale prawda jest taka, że ani wtedy tak naprawdę nie odpoczywam, ani nie pracuję. A im częściej to robię, tym bardziej jestem zmęczony, mniej kreatywny i produktywny.

Jak się ratować? Zmienić całkowicie swoje przyzwyczajenia jest strasznie trudno. Szukałem pośredniej drogi, jakiegoś kompromisu i znalazłem go dzięki dr. hab. Maciejowi Błaszakowi: działaj, ale offline.

Problemy współczesnego człowieka wynikają z tego, że jesteśmy przeintelektualizowani. Posługujemy się wyłącznie mózgiem, a ciało odstawiliśmy na bok. (…) Działania typu rzeźbiarstwo, taniec, balet, teatr kukiełkowy angażują człowieka poznawczo. [„Mikrowyprawy w wielkim mieście”]

I przy okazji: relaksują. W mikroprzerwach, które robię od pracy nie mam czasu na teatr czy balet (poza tym: wyobrażacie sobie 100 kg faceta w rajtuzach?), za to mam czas na rzeźbienie. To nawet za dużo powiedziane: na dłubanie w drewnie. I tak, od jakiegoś czasu w przerwach zamiast telefonu biorę kawałek drewna do ręki – wystarczy zwykły kijek – i strugam. Nie musi coś z tego wyjść, tym bardziej, że jestem antytalentem artystycznym, ale chodzi o samo oderwanie się od internetu. Kiedy mam więcej czasu, wychodzę na spacer, albo po prostu pobujać się w hamaku, a w dłuższych podróżach co raz częściej zamiast robić zdjęcia maluję. Wychodzi paskudnie, ale jest chill. Z telefonem w ręce tak nie odpocznę.

Łukasz Długowski

Exit mobile version