Marcin Świerc: Obok Dmitrija przebiegłem jak TGV

Choć przed startem celował w pierwszą dziesiątkę („no może piątkę”), podczas tegorocznego biegu TDS, rozgrywanego w ramach Ultra Trail du Mont Blanc, okazał się być najszybszy. Przebiegł prawdopodobnie najlepsze 8 km w swoim życiu – ostatnie 8 km z liczącego 123 km dystansu – i pełen energii wbiegł z polską flagą na metę. Tym samym, jako pierwszy Polak w historii, wygrał zawody cyklu UTMB. O swoich wrażeniach z tego fenomenalnego wyścigu, specjalnie dla Czytelników Outdoor Magazynu, opowiada Marcin Świerc.

Marcin Świerc – pierwszy na mecie biegu TDS 2018 (fot. Jan Nyka)

Michał Gurgul: Gdy wpadłeś na metę w Chamonix wydawało się, że ciągle tryskasz energią – po 123 km niesamowitego biegu! Czy to emocje, adrenalina? Jak się czułeś?

Marcin Świerc: Myślę, że wszystko na raz! Choć w tym momencie chyba nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, czego dokonałem. Na pewno czułem ogromną radość i zaskoczenie. Przed startem celowałem w pierwszą dziesiątkę, no może pierwszą piątkę – bo na liście startowej było kilkunastu naprawdę mocnych zawodników, z których każdy mógł wygrać.

Ciepłe powitanie rodziny, przyjaciół i kibiców na mecie – to chyba miłe? Czy takie wsparcie podczas biegu „dodaje skrzydeł”?

Bardzo. Polacy to najlepsi kibice! Na ostatnim punkcie w Les Houches było ich mnóstwo! Całe rodziny z dziećmi, z flagami… niesamowite. Taki doping dodaje skrzydeł, bo choć biegi górskie to wciąż niszowy sport, to widać że ludzie wspierają mnie całym sercem. To się naprawdę czuje. Wtedy łatwiej jest wykrzesać z siebie jeszcze więcej energii nawet w trudnych momentach.

Gdy emocje opadły, wieczorem, czy następnego poranka – jak się czułeś?

Emocje jeszcze wtedy nie opadły, wciąż czułem adrenalinę i radość. W nocy prawie nie spałem. Byłem wciąż pełen energii. Posprzątałem trochę apartament w którym mieszkaliśmy, zrobiłem śniadanie, ugotowałem zupę na obiad. Dzień po zawodach czekały mnie wywiady, konferencja prasowa i spotkania z moimi sponsorami i zawodnikami. Wtedy też rozgrywało się OCC, w którym biegli Ania i Marcin (przyp.red. Anna Kącka, Marcin Rzeszótko) z Team Buff oraz mój zawodnik (przyp. red. Mikołaj Kowalski-Barysznikow). Kibicowałem im i witałem na mecie. Ciągle w ruchu. Emocje tak naprawdę opadły kilka dni później. Choć czasem jeszcze łapię się na tym, że trudno mi uwierzyć w ten sukces.

Długo dochodzisz do siebie po takim wysiłku?

Coraz lepiej znoszę taki wysiłek. Jeszcze kilka lat temu potrzebowałem 2-3 dni odpoczynku po naprawdę mocnych zawodach. Teraz już następnego dnia czułem się naprawdę dobrze. Mięśniowo nie miałem żadnych problemów.

Chyba długo marzyłeś o takiej wygranej, start w UTMB był dla Ciebie głównym celem sezonu. Jak przygotowywałeś się do tego biegu?

Przyznam się, że nawet nie myślałem o zwycięstwie. Przed zawodami staram się nie nastawiać na konkretny wynik. Oczywiście mam swoje założenia czasowe, które staram się realizować. Myślenie tylko o wygranej może przytłoczyć, zbyt duże oczekiwania mogą zniszczyć. W tych kwestiach staram się być realistą. Skupiam się głównie na tym, by dobrze pobiec dane zawody, najlepiej jak potrafię.

Po nieudanym Lavaredo miałem chwile zwątpienia, ale dzięki mojej żonie i przyjaciołom szybko wróciłem na dobre tory. Prawie cały lipiec spędziłem we francuskich Alpach, trenując na wysokości powyżej 2000 m. Na miesiąc przed TDS wystartowałem kontrolnie w Grossglockner Ultra Trail na dystansie 50 km, gdzie zająłem drugie miejsce. Czułem, że brakuje mi jeszcze świeżości, bo wystartowałem prosto z cyklu treningowego. To był dla mnie ważny znak, że jest dobrze. Forma miała być dopiero za miesiąc. Na początku sierpnia spędziłem razem z kilkoma moimi zawodnikami tydzień w Tatrach Słowackich, by jeszcze potrenować w wyższych górach. Szybkie przepakowanie w domu i dwa tygodnie przed startem wyruszyłem już do Chamonix. Chciałem się zaaklimatyzować i poznać trochę trasę. Nasi przyjaciele wraz z dziećmi spędzali tam wakacje więc rozrywek mi nie brakowało. Planszówki i badminton świetnie odprężały głowę. Potem przyszedł dzień startu i walka na maksa.

Treningi i starty w zawodach na tak profesjonalnym poziomie wymagają na pewno dużego poświęcenia, czasu, ale także środków finansowych. Czy na tym etapie wsparcie, jakie otrzymujesz od swoich sponsorów, umożliwia Ci dalszy rozwój? Jak wygląda Twoja współpraca z marką Columbia?

Wsparcie, które miałem w tym roku, pozwoliło mi spać spokojnie i realizować moje plany treningowe. To bardzo ważne żeby mieć jak najmniej trosk, bo ultra biega się głównie głową. Im większy spokój, tym lepiej. Cenię sobie współpracę z Columbią. To świetna firma z tradycjami, która ma w swojej ofercie ciekawe i dobre jakościowo produkty. Firma to nie tylko sprzęt, ale przede wszystkim ludzie. Rafał, który jest moim głównym łącznikiem z Columbią, sam biega po górach i aktywnie uprawia sport, więc wie na czym to wszystko polega. Koniec sezonu i koniec roku kalendarzowego to także czas podsumowań współpracy ze sponsorami i rozmów o następnym sezonie. Jesień będzie układaniem planu i budżetu na przyszły rok.

Marcin na trasie biegu TDS 2018 (fot. Jan Nyka)

Jak wyglądała w tym roku trasa TDS, warunki atmosferyczne, poziom rywalizacji?

Trasa – ze względu na warunki atmosferyczne – w tym roku była nieco zmieniona, organizatorzy obcięli 2-3 najwyższe górki / przełęcze. W sumie dało to może ok 200-300 m przewyższenia mniej, więc drastycznej różnicy nie było, za to trasa była o 3 km dłuższa. Drugi punkt dla supportu był na 97 km, a nie na 90 km jak pierwotnie zaplanowano. Trasa jest przepiękna, ale jednocześnie bardzo dzika i trudno dostępna dla kibiców. Przez większość czasu biegnie się samemu. Nawet na punkty odżywcze niewielu kibicom udało się dotrzeć.

Przez pierwszą cześć trasy, do ok 50-60 km, była bardzo dobra pogoda, trochę słońca za chmurami, lekki wiaterek. Jednak gdy już wybiegłem z Bourg St Maurice (51 km) zaczęło trochę padać. Cieszyłem się, bo przydała się taka ochłoda. Gdyby nie deszcz w końcówce biegu – byłoby idealnie. Trasę na pewno gorzej wspominają biegacze, którzy w burzy i deszczu biegli jeszcze przez noc.

Rywalizacja w tym roku zapowiadała się wyjątkowo ciekawie. Po UTMB to był chyba drugi tak mocno obsadzony bieg. Na linii startu stanąłem z takimi mocarzami jak Hayden Hawks, Ludovic Pommeret, Tom Owens, Dylan Bowman, Dmitry Mityaev, Tofol Castaner, Ait Zaid Malek i jeszcze kilkoma innymi mocnymi biegaczami. Stawka była niezwykle wyrównana, a rywalizacja była do ostatnich sekund. Komentatorzy mówili, że w historii festiwalu UTMB nie było tak niewielkich różnic między zawodnikami. Walczyliśmy do końca. Każdy z nas zostawił ogromnie dużo energii i serducha na trasie.

Ostatnie 30, 15, a nawet 8 km biegów to były dla nas szalone emocje – takie roszady w czołówce biegaczy na ultra dystansach w biegach górskich zdarzają się raczej rzadko? Możesz opisać ten finisz z Twojej perspektywy?

Tak, to prawda, takie finisze należą raczej do rzadkości. Nawet Dylan Bowman napisał w swoich mediach społecznościowych, że tęskni za czasami, kiedy można było cieszyć się spokojnie zwycięstwem na ostatnich kilometrach zawodów.

Do ostatniego punktu w Les Houches na 8 km przed metą przybiegłem na drugim miejscu, kilkanaście sekund przed Dylanem. Musiałem jednak zmienić czołówkę, bo zgasła mi tuż przed punktem. Gdy szukałem zapasowej i uzupełniałem flaski colą, Amerykanin mnie minął. Nawet nie zwolnił, po prostu przebiegł tuż obok. Chciał pewnie zniszczyć mi psychę, ale mu się nie udało. Byłem wkurzony na czołówkę, ale musiałem ją wymienić. Znałem ostatni odcinek i wiedziałem, że bieg po ciemku był niemożliwy. Gdy wybiegałem z punktu pomyślałem, że to będzie moje najlepsze 8 km w życiu i będę walczył do końca. Wiedziałem też, że czwarty zawodnik ma już sporą stratę do naszej trójki. Po około 2-3 km dogoniłem Bowmana. Kilka kroków pobiegłem z nim, by później zrobić długi rytm, teraz ja niszczyłem mu psychę. Przyspieszyłem, próbował się utrzymać, ale nie dał rady. Biegłem dalej ile sił w nogach. Nagle usłyszałem od kibiców, chyba Czechów, że mam 20 sekund straty do prowadzącego Rosjanina. Pomyślałem, że mogę to wygrać, że naprawdę jest szansa. Obok Dmitrija przebiegłem jak TGV. On nie miał już siły, żeby przyspieszyć. Nie oglądałem się za siebie, tylko biegłem do mety ile fabryka dała. W Chamonix podczas mojego finiszu spotkałem Ludovica, Luisa Alberto, kibicowali i bili brawo. Gdy wbiegłem na metę z flagą nie wierzyłem w to, co zrobiłem. Zaryzykowałem i opłaciło się.

Dylan Bowman, Marcin Świerc i Dmitrij Mitiajew (fot. Jan Nyka)

Dla polskiego środowiska biegowego Twój sukces to wręcz historyczne wydarzenie. Jak się z tym czujesz?

Chyba to jeszcze do mnie nie dociera. Cieszę się ogromnie. Nie marzyłem nawet o zwycięstwie. Dla mnie to duża motywacja. Udowodniłem też sobie i innym że 2. miejsce na CCC to nie był przypadek. Jestem szczęśliwy i zadowolony, że z Chamonix kolejny raz wracam z tak cennym trofeum.

Jak oceniasz poziom polskich biegaczy? Po Twoim starcie na trasie TDS można by powiedzieć: jest Marcin, a potem długo, długo nic. Z czego to może wynikać?

W Polsce jest grupa mocnych biegaczy choć trudno mi ich oceniać, bo rzadko konfrontuję się z nimi na zawodach. Zazwyczaj startuję w naszym kraju w Mistrzostwach Polski, a główne starty sezonu mam za granicą. Trochę szkoda, że nasi zawodnicy nie próbują rywalizować w zagranicznych zawodach, bo tam można zdobyć ogromne doświadczenie. Ono później procentuje. Wiadomo, o zwycięstwo jest dużo trudniej niż na naszym „podwórku”. Sam wielokrotnie startowałem za granicą czy w Mistrzostwach Świata i obijałem się o pierwszą dziesiątkę. Teraz przynosi to jednak efekt. Trzeba być cierpliwym. Każdy ma jednak swój cel i plany na rozwój sportowy. Szanuję to. Ale też wspieram Buff TEAM i fajnie, że Ania, Martyna i Marcin (przyp. red. Anna Kącka, Martyna Kantor, Marcin Rzeszótko) walczą za granicą.

Co dalej? Jakie masz plany na najbliższe miesiące? Jak wygląda plan treningowy po tak wyczerpującym starcie?

Teraz przede wszystkim chcę odpocząć. Spędzić trochę czasu z Basią (przyp.red. Basia Świerc, żona Marcina). To był długi i ciężki rok. Po starcie też tak naprawdę jeszcze nie zdążyłem odpocząć, ponieważ miałem wiele spotkań z mediami i sponsorami. Cieszę się z tego, mam nadzieję, że dzięki mojemu sukcesowi, bieganie po górach stanie się jeszcze bardziej popularne. Pewnie jeszcze przez 3-4 tygodnie potrenuję bieganie i rower. Potem zasłużone roztrenowanie.

Nie wiem czy nie wybiegam zbyt daleko, dopiero co zrealizowałeś jedno marzenie, ale wydaje mi się, że wspominałeś kiedyś o trasie UTMB. Czy będziesz się do niej przymierzał?

Tak, jak najbardziej. To jest mój główny cel i finał projektu ‘Droga do UTMB’, który prowadzę razem z Mikołajem,biegaczem amatorem (przyp.red. wspomniany wcześniej Mikołaj Kowalski-Barysznikow). Jeśli jeszcze się uda, to chciałbym w tym roku zrobić rekonesans głównej trasy, żeby przez zimę już się „trawiło”. Przygotowania będę zaczynał od listopada.

Atmosfera festiwalu UTMB jest wyjątkowa, podkreślają to wszyscy biegacze. Czy są jakieś inne imprezy tej rangi, które chciałbyś odwiedzić ponownie lub na których jeszcze nie startowałeś?

UTMB to chyba największy festiwal na świecie i rzeczywiście jest wyjątkowy. Lubię też te góry. Biegów jest mnóstwo. Na pewno na mojej liście znajdują się takie klasyki jak Western States i HardRock. Na liście UTWT (przyp.red. Ultra-Trail® World Tour) znajduje się wiele zawodów, w których chciałbym wystartować, także ze względu na wyjątkowe miejsce np. Madera, Nowa Zelandia czy Australia. Myślę, że pomysłów mi nie zabraknie.

Czytelnicy Outdoor Magazynu to fani różnych form aktywności na świeżym powietrzu – nie tylko biegania, choć oczywiście jest to silnie rozwijający się nurt. Chętnie usłyszelibyśmy co poza sportowym wyzwaniem popycha Cię w góry? Jakie inne aktywności w outdoorze sprawiają Ci przyjemność?

W górach jest cisza i spokój. Tu mogę pobyć sam ze sobą. Obcowanie z naturą uspokaja. Bardzo lubię też jeździć na rowerze, zwłaszcza na szosie. Chętnie też z moją żoną chodzimy na wycieczki, nie zawsze biegowe. Zimą biegówki, a w tym roku chciałbym też więcej chodzić na skiturach.

Gdzie możemy Cię spotkać w najbliższym czasie?

Będę na pewno na Festiwalu Biegowym w Krynicy i prawdopodobnie na Łemkowynie w październiku. Dalszych planów jeszcze nie mam. Serdecznie zapraszam do śledzenia fan page’a, pojawiają się tam najświeższe informacje.

Dekoracja zwycięzców TDS 2018 (fot. Jan Nyka)

***

Marcin Świerc wygrał rywalizację na trasie biegu TDS (123 km), rozgrywanego w ramach Ultra Trail du Mont Blanc 2018. Czas jaki osiągnął to 13 godzin i 24 minuty. O jego walce donosiliśmy na bieżąco na naszym profilu FB, a relację z biegu znajdziecie tutaj. Podsumowanie tegorocznego UTMB również znajduje się na naszej stronie.

Michał Gurgul

Exit mobile version