Trzeba uważać na marzenia… one naprawdę mogą się spełnić – rozmowa z Katarzyną Solińską

Młoda, energiczna i zakochana w bieganiu. Kasia Solińska opowiada nam o treningu, motywacji i rywalizacji. O początkach swojej przygody z biegami górskimi, oraz o o swoim ostatnim sukcesie – drugim już z rzędu zwycięstwie w Zimowym Ultra maratonie Karkonoskim.

Kasia podczas Zimowego Ultramaratonu Karkonowskiego, 2018 (fot. Paweł Urbaniak / BikeLIFE)

Michał Gurgul: Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w bieganiu zimowych ultramaratonów? Jakie są największe różnice w stosunku do lata?

Katarzyna Solińska: Z mojej perspektywy najtrudniejsze w bieganiu zimowych ultramaratonów są warunki pogodowe. Zazwyczaj temperatura, siła wiatru, ilość śniegu na grani diametralnie różnią się od tego, czego doświadczamy, stojąc na starcie. Tegoroczny Zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego był tego świetnym przykładem. Kiedy ruszaliśmy z Polany Jakuszyckiej, dzień zapowiadał się na mroźny aczkolwiek łagodny, jednak za Halą Szrenicką zima pokazała, co potraf. Gęsta mgła ograniczała widoczność, porywisty wiatr potęgował uczucie zimna, miejscowe oblodzenia i grząski śnieg testowały siłę oraz stabilność. Po kilkunastu kilometrach zamarzła mi prawa strona bluzy, buff, zamek do jednej z kieszonek, w której miałam żele; trzeba było nałożyć dodatkową warstwę docieplającą. Rok wcześniej natomiast, na Zimowym Maratonie Bieszczadzkim, gdzie startowaliśmy w bardzo niskiej temperaturze, zamarzła mi rurka do bukłaka, więc przez większość trasy nie miałam dostępu do picia. Zupełne energetyczne odcięcie. Aż takiego ryzyka nie ma w biegach w innych okresach. Dlatego tak ważne jest, aby przestrzegać zaleceń organizatorów o sprzęcie obowiązkowym; oni najlepiej wiedzą, czego można spodziewać się na trasie, i co, nawet jeśli pierwotnie może wydawać się zbędne, okazuje się bardzo przydatne. Dla mnie góry zimą są wyjątkowo piękne, niedostępne i tajemnicze, budzą ogromny respekt, a ukończenie ultramaratonu w takich warunkach przynosi niesamowitą satysfakcję.

Wielu biegaczy okres zimowy poświęca na treningi i przygotowanie do sezonu. Do startów zimowych podchodzą z rezerwą. Ty nie odpuszczasz. Czy to znaczy, że biegi zimowe są dla Ciebie równie ważne?

To jest mój drugi sezon biegów górskich i każdy bieg jest dla mnie tak szansą na sprawdzenie siebie, jak i okazją do świetnego treningu. Każdy start przynosi ze sobą kolejne cenne doświadczenie i, masz rację, na każdym daję z siebie naprawdę dużo. W ubiegłym roku moje zimowe straty wynikały głównie z chęci udziału w ZUK-u, gdzie warunkiem koniecznym było ukończenie dwóch biegów na dystansie powyżej maratońskiego. Nie miałam za dużo czasu, bo jako ultra-laik miałam na swoim koncie dopiero trzy, może cztery półmaratony górskie. W listopadzie kolega opowiedział mi o Zimowym Ultramaratonie Karkonoskim, obejrzałam relację z ubiegłego roku i pomyślałam, że to niesamowite wyzwanie, szczególnie, że na Śnieżce nigdy wcześniej nie byłam. Wystartowałam zatem w Winter Ultra Trail Małopolska (48 km) w grudniu i w Zimowym Ultramaratonie Bieszczadzkim (44 km) w styczniu i udział w ZUK-u stał przede mną otworem. Okazał się tym biegiem, który zupełnie pokochałam. W tym sezonie biegi zimowe ograniczyłam do udziału w Grand Prix Krakowa, gdzie co miesiąc sprawdzałam swoje możliwości na 23 kilometrowej, interwałowej trasie. Niemniej jednak mam słabość do zimowych biegów i już bardzo nie mogłam się doczekać startu w wymagających, mroźnych warunkach.

Druga wygrana z rzędu w ZUK-u to imponujący wynik – szczególnie dla „ultra-laika”, choć sam myślę, że nie powinniśmy Cię tak nazywać. Dlaczego ten bieg jest dla Ciebie wyjątkowy?

W tym roku miałam już zdecydowanie bardziej rozbudowaną bazę biegową, ale to nie wygrana się liczyła. Zimowy Ultramaraton Karkonoski dla mnie, jak i dla wielu biegaczy, poprzez historię Tomka Kowalskiego, jego rodziny i przyjaciół, jest czymś więcej niż tylko biegiem. Jest momentem spotkania się fantastycznych ludzi, którzy go znali, kochali i chcą zachować o nim pamięć w sposób, który go defniował, czyli celebrując miłość do gór i ludzi. Te wszystkie emocje są bardzo intensywne i dominują nad jakąkolwiek rywalizacją. Na biegu daję z siebie wszystko, ścigam się wyłącznie ze swoimi słabościami i przesuwam swoje granice. To, jaki rezultat osiągam wśród innych zawodników, to jedynie (miły) dodatek. Organizacja ZUK-a jest bezbłędna, Agnieszka i Ania oraz wszyscy zaangażowani w przygotowania dbają o każdy szczegół i każdego zawodnika. Trasa była świetnie oznaczona, punkty odżywcze pękały w szwach od pyszności, nad którymi chciałoby się pochylić chwilę dłużej, a niesamowita energia wolontariuszy wręcz uskrzydlała. ZUK to wyjątkowe wydarzenie i ogromnie się cieszę, że mogę w nim uczestniczyć.

To przesuwanie własnych granic świetnie Ci wychodzi. IV edycja – 06:20:42, V edycja – 05:33:27. W ciągu roku udało Ci się poprawić swój czas o niemal godzinę! Jak to możliwe?

Faktycznie, mocno przepracowałam zeszły rok, moje treningi były bardziej systematyczne i wiedziałam, że jeśli tylko warunki na to pozwolą, poprawię czas. W wynikach z poprzednich lat sprawdziłam, ile dziewczyny potrafły wybiegać i to był dla mnie punkt odniesienia. Wiedziałam, że jest realne zbliżenie się do tego wyniku i się udało. o treningu i podejściu do Biegania.

Kasia w Biegu 7 Dolin, 2017 (fot. Piotr Dymus Photography)

Jak zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?

To długa historia, zaczynająca się jeszcze w czasach podstawówki, kiedy brałam udział w biegach szkolnych. Na jednych z nich mój „potencjał” odkrył Adam Przybysz, który w tamtym czasie był trenerem lekkoatletów w Krośnieńskim Klubie Biegacza MOSIR. Dołączyłam do zespołu wraz z rozpoczęciem edukacji w gimnazjum i w ten sposób treningi biegowe stały się moją codziennością na około 4 lata. Wiem, co to trening 5 razy w tygodniu, coniedzielne starty i obozy sportowe. Trenowałam głównie na bieżni, a moimi docelowymi dystansami były 600 m i 400 m. Ten okres mojego życia zdecydowanie ukształtował mnie jako osobę i wzbogacił o wiele cennych wartości. Jednak na kolejne lata moja droga ze sportem troszkę się rozeszła, kilka razy krzyżując się na powrót podczas udziału w biegach ulicznych, w tym półmaratonach, po których zazwyczaj zmagałam się z kontuzjami. Nie znaczy to jednak, że nie uprawiałam sportu w ogóle. Lubiłam aktywnie spędzać czas, a najchętniej odpoczywać, chodząc po górach. Pochodzę z Beskidu Niskiego, więc piękne tereny, włączając niedalekie Bieszczady, miałam zawsze pod ręką. Do regularnego biegania, można powiedzieć, wróciłam około 2 lat temu, kiedy podjęłam decyzję o przebiegnięciu maratonu w kwietniu 2016 roku. Początkowo przygotowywałam się według planu ściągniętego z internetu, później konsultowałam się już z bardziej doświadczonymi biegaczami. Pokonanie królewskiego dystansu dało mi ogrom motywacji. Mój przyjaciel, Michał Kwiatkowski (prywatnie Kwiatek), doświadczony ultras, zaraził mnie w tym czasie bieganiem po górach, co owocuje naszym tegorocznym wspólnym startem w Rzeźniku. Trzeba uważać na marzenia… one naprawdę mogą się spełnić (śmiech).

Na tym etapie Twoje treningi muszą mieć już charakter profesjonalny. Ile kilometrów biegasz w roku? Ile razy w tygodniu biegasz i jakie są to dystanse?

Od ponad roku współpracuję z trenerem Wojtkiem Mazurkiewiczem, który bardzo dobrze dobiera mi treningi, a moje bieganie stało się bardziej świadome i ustrukturyzowane. Od ubiegłego roku, dzięki naszej współpracy, zrobiłam znaczący progres. Trenuję średnio 5 razy w tygodniu, co daje około 50-60 km, gdzie oprócz jednostek biegowych pojawia się siłownia, ćwiczenia core czy chociażby basen. Trenuję głównie w Krakowie, czasem wybierając się na wybieganie gdzieś poza miasto. Jednak wciąż za mało i za rzadko. Na pewno będę nad tym pracować, aby częściej biegać w wyższych górach, ale wszystko ma swój czas. Po szczegóły odsyłam do mojego proflu na Stravie.

Czasami sport i treningi potrafą opętać i zdominować życie. Jak jest w Twoim przypadku? Czy zachowujesz równowagę, czy póki co jest to głównie bieganie?

Faktycznie jestem trochę „zabiegana”. Od ponad roku pracuję standardowo od poniedziałku do piątku, dzięki czemu popołudnia i weekendy mogę przeznaczyć na treningi. Wcześniej moja praca, studia psychologiczne i liczne staże nie pozwalały na taki komfort i praktycznie nie miałam dnia przerwy od obowiązków. Moi znajomi i rodzina przywykli już do tego, że ciągle gdzieś pędzę. Zawsze mnie wspierają, nawet jeśli przez jakiś czas widzą mój uśmiech wyłącznie na zdjęciach z kolejnej trasy biegowej. Wydaje mi się jednak, że potrafię znaleźć w tym wszystkim równowagę, bo odnajduję w takim aktywnym życiu szczęście. Przyjaciele wiedzą, że jeśli spóźniam się na spotkanie, to pewnie właśnie kończę trening, a gdy gdzieś wyjeżdżamy, zawsze mam największy bagaż, powiększony o rzeczy do biegania. Podobnie jest, gdy wracam do domu rodzinnego w Beskidzie Niskim. Moi najbliżsi widzą, że bieganie to moja pasja i że to jest ten czas w moim życiu, w którym chcę się nią bawić i cieszyć. Mama jest moim najwierniejszym (i najgłośniejszym) kibicem, a także największym wsparciem, co daje mi poczucie, że to, co robię, jest słuszne. Dodatkowo mój chłopak Adam trenuje kolarstwo z podobną intensywnością jak ja bieganie. Różne sporty, ale bliskie cele, dzięki czemu rozumiemy się i wspieramy. Co weekend „wymieniamy się startami”, jeździmy w przeróżne strony Polski, poznajemy rewelacyjnych ludzi, a mnie można czasem spotkać na bufecie wyścigów rowerowych, gdzie wcielam się w dumną rolę wolontariusza. Wiemy, że nasze zaangażowanie w sport wymaga pewnych „po- święceń”, ale w zamian otrzymujemy znacznie więcej.

Wiem, że z powodu tego „zabiegania” miałaś kiedyś problemy z dotarciem na ślub znajomego. Możesz opowiedzieć tę historię?

Tak, na wesele mojego dobrego kolegi przyjechałam spóźniona, bo… brałam udział w Łemkowyna Ultra Trail na 48 km (śmiech). Po biegu powrót do domu, szybki prysznic, zmiana butów z bieżnikiem na szpilki… W prezencie Młoda Para otrzymała piękny łemkowski medal. To tak odnośnie równowagi. Dodam, że ukończyłam bieg jako pierwsza z Pań i 6. osoba w open – tak że naprawdę się śpieszyłam.

Kasia podczas Festiwalu Biegowego w Krynicy w 2017 roku – meta biegu na 64 km (fot. Jacek Deneka / UltraLovers)

Wspomniałaś o kontuzjach po biegach ulicznych w pierwszej fazie Twojego biegania. Jak to wygląda obecnie?

Zwiększenie objętości treningowej zdecydowanie wiąże się z ryzykiem kontuzji. Na szczęście dotychczas były to urazy, z którymi potrafłam sobie poradzić w krótkim czasie. Kiedy czuję, że jakiś mięsień jest przeciążony i ból utrudnia treningi, zawsze zmniejszamy z Wojtkiem intensywność. W sytuacjach podbramkowych konsultuję się z fizjoterapeutą. Aby uniknąć jednak kontuzji, staram się często rolować, wzmacniać każdą partię ciała na siłowni czy wykonywać regularnie ćwiczenia stabilizacyjne, a także zawsze dbam o odpowiednią rozgrzewkę. Ważnym aspektem jest również regeneracja, nad którą zdecydowanie muszę popracować.

Pytanie o dietę jest chyba tradycją w rozmowie z każdym sportowcem. Przypuszczam, że odżywiasz się zdrowo. Czy jest to mocno przemyślane? Czy masz jakieś „swoje patenty”? Coś lubisz wyjątkowo, a czegoś nie jesz zupełnie?

W styczniu, razem z Adamem, mieliśmy konsultację żywieniową z dietetykiem, co zapoczątkowało bardziej świadome odżywianie (taki długoterminowy prezent urodzinowy). Zauważyliśmy, że dzięki zmianie nawyków żywieniowych czujemy się znacznie lepiej, mamy więcej energii i szybciej się regenerujemy. Ograniczyliśmy smażone potrawy, a także praktycznie wykluczyliśmy „śmieciowe jedzenie”. Co najbardziej istotne, jemy regularnie. Każdego wieczoru przygotowuję odpowiednie posiłki do pracy, najczęściej na bazie różnych kasz, makaronów czy ryżu z dodatkiem indyka, kurczaka lub łososia. Jemy też znacznie więcej warzyw i owoców. Pamiętamy również o odpowiednim nawodnieniu (oczywiście najlepszą wodą). Nie podchodzimy jednak do tematu bardzo rygorystycznie i przygotowujemy potrawy, na które mamy ochotę. Zawsze jednak znajdzie się miejsce na domowe jedzenie Mamy, albo po-startową nagrodę w postaci pysznego krakowskiego burgera.

Mówiąc „najlepszą wodą”, masz oczywiście na myśli Cisowiankę – jak wygląda współpraca z tym teamem?

To partnerska i koleżeńska współpraca. Cisowianka mocno wspiera inicjatywy sportowe, szczególnie rowerowe – MTB, ale również biegaczy i organizatorów niektórych biegów górskich. Dzięki ich wsparciu mocno się rozwinęłam i otworzyły się dla mnie drzwi na różne zawody – jeszcze bardziej wsiąknęłam w towarzystwo biegowe. Wsparcie finansowe pozwala pokryć część kosztów związanych ze startami, a czasem i sprzętem. Dodatkowo reprezentowanie Cisowianka Team motywuje do uzyskiwania jeszcze lepszych wyników. Powracając do treningów, odżywiania i regeneracji – czy korzystasz z jakichś suplementów? Muszę nad tym popracować. Na początek chcę zrobić bardziej rozległe badania, które pozwolą określić, jaka suplementacja byłaby najbardziej wskazana. Natomiast do tej pory nie było to specjalnie przemyślane – bardziej na zasadzie „Jedz witaminę C, bo się przeziębisz”.

Starasz się dużo i regularnie spać?

Niestety nie. Trudno jest skoordynować wszystkie obowiązki w ciągu dnia i wygospodarować te osiem godzin na sen. W domu jestem zazwyczaj koło godziny 18:00. 18:30 zaczynam trening. Dopiero po powrocie do domu, koło 21:00, mam czas na gotowanie, co też sporo zajmuje. Śpię zazwyczaj około 6 godzin, chociaż wiem, że jest to za mało. Bliżej startów staram się lepiej wysypiać.

Krakowski burger to forma nagrody, ale również odpoczynek – masz jeszcze jakieś inne sposoby na relaks po biegu?

To pytanie mnie nie dotyczy – relaksuje mnie sam bieg.

O kobiecym aspekcie

Powróćmy jeszcze na chwilę do ZUK-u. Wbiegłaś na metę jako siódma osoba. Czy mężczyźni patrzą na Ciebie z zazdrością, czy jest może atmosfera rywalizacji wśród kobiet? Czy bardziej wsparcie?

Faktycznie, bycie siódmą osobą na mecie to dla mnie duże osiągnięcie, a także zaskoczenie. Wychodzę jednak z założenia, że każdy z nas ma inne cele biegowe czy chociażby jest na innym etapie przygotowawczym do sezonu. Panowie, których spotykam podczas biegów, zdecydowanie dopingują, wyrażają uznanie i bardzo pozytywnie się do mnie odnoszą. Z pewnością nie wyczuwam atmosfery rywalizacji, bo, jak wspomniałam, ścigam się głównie sama ze sobą. Dopiero na mecie dowiaduję się, jaki jest tego rezultat. Bieganie ultra ma tę specyfkę, że przez większość trasy nie mamy bezpośredniego kontaktu z potencjalnymi rywalami. Po kilku kilometrach zazwyczaj stawka się rozciąga i biegniemy sami ze sobą. Tu istotne jest odpowiednie rozłożenie sił na kilkugodzinny bieg. W świecie biegów ultra jestem jeszcze „nowa”, więc nie poruszam się w kategoriach rywalizacji. Obserwuję, podziwiam i czerpię inspirację. Każdej zawodniczce życzę jak najlepiej, w końcu wkładamy w trening dużo pracy i rozwijamy się równolegle, a podczas zawodów dajemy z siebie sto procent.

Czujesz, że jako kobieta jesteś traktowano fair przez organizatorów biegów – równa pod względem nagród, podium, itp.?

Nie skupiałam się do tej pory na tym aspekcie organizacji biegów i raczej nie jest to dla mnie ważne. Jednak z tego, co słyszałam o niektórych biegach, rzeczywiście można byłoby przyjrzeć się bliżej ich regulaminom.

Skoro zahaczyliśmy o temat organizacji biegów górskich – dostrzegasz jakieś możliwości poprawy?

Dobrym pomysłem jest oznaczenie nieprawidłowej trasy innym kolorem, tak jak było to podczas ZUK-u. Nie ma wtedy wątpliwości, gdzie biec, a zdarzają się takie biegi, na których oznaczenia są troszeczkę rzadsze i można się pogubić. To jest bardzo fajne rozwiązanie – nieduży nakład organizacyjny i fnansowy, a dużo usprawnia. Biegi, w których brałam udział, zazwyczaj były świetnie zorganizowane.

A kwestia supportu? Pierwszy raz spotkałaś się z tym na Festiwalu Biegowym.

Tak, biegłam wtedy 64-kę i było to dla mnie zaskoczeniem. Nie miałam swojego supportu i korzystałam tylko z bufetów. Na dodatek miałam dziurę w bukłaku i musiałam uzupełniać za każdym razem wodę, która wyciekała. Z mojego punktu widzenia było to trochę demotywujące. Ale skoro w regulaminie jest napisane, że można korzystać ze wsparcia, to wszystko jest jasne.

Rozumiem, że w takiej sytuacji może być to deprymujące. A jeśli chodzi o samą ideę?

Dzięki takiej pomocy można urwać kilka minut. Wsparcie ze strony bliskich, czy znajomych, może dać kopa. To duży czynnik motywujący. Moja mama często pojawia się na punktach na trasie i dodaje mi powera – zresztą nie tylko mi. Z drugiej strony myślę, że samotne przezwyciężanie swoich słabości w bieganiu górskim jest bardzo istotne. Jeśli nikt nam tego nie ułatwia, i jest to nasza – i tylko nasza – praca, to chyba jest to jeszcze większe osiągnięcie.

„4 lata temu pobiegłam mój pierwszy półmaraton, to był prezent dla mamy, która miała wtedy urodziny”. (fot. arch. K. Solińska)

Powróćmy jeszcze do kobiecego aspektu górskiego biegania. Które z dzisiaj biegających w Polsce dziewczyn są według Ciebie najbardziej zaawansowanymi biegaczami?

Z prawdziwym podziwem śledzę poczynania biegowe Magdaleny Łączak i Patrycji Bereznowskiej. Ich osiągnięcia są efektem wytrwałości, pokory, wieloletniej pracy, ale i niepodważalnie prawdziwej pasji, z której czerpią ogromną radość. Są niezwykle inspirujące.

Chyba nikomu nie trzeba udowadniać, że bieganie ultramaratonów górskich jest sportem dla kobiet. Jednak dla wielu – nawet biegających – pań wizja wielogodzinnego biegu w trudnym, górzystym terenie wydawać się będzie prawdopodobnie katorgą. Jak czerpać z tego przyjemność? Jakimi krokami dochodzi się do górskich biegów ultra? Jaką radę dałabyś dziewczynom pragnącym spróbować tego sportu?

Mnie cieszy samo przebywanie w górach, możliwość bycia bliżej natury, dodatkowo z ludźmi, którzy podzielają moją pasję. Jeśli którejś z Pań takie podejście jest bliskie, to nie wątpię, że biegi górskie są odpowiednim miejscem dla niej. Najważniejsze jest to, by czerpać radość już z samego bycia na górskim szlaku. Nieważne, czy biegniesz, przechodzisz do marszu, czy zatrzymujesz się, by złapać oddech. Biegi ultra dają nam możliwość obserwowania odmiennego oblicza przyrody, w różnych momentach dnia, różnych okolicznościach pogodowych, sprawiają, że jesteśmy jej aktywnym widzem. To jest naprawdę niesamowite i na tym powinniśmy się skupiać.

Jakie masz plany na przyszłość? W jakich biegach i na jakich dystansach będziemy mogli Cię zobaczyć?

Moje plany obejmują na ten moment starty w lokalnych biegach, chcę najpierw poznać polskie tereny. Troszkę wydłużam dystanse i chcę się sprawdzić na trasach 60-80 km. Na pewno pojawię się w Szczawnicy na Wielkiej Prehybie i z zapartym tchem czekam na start w Rzeźniku w moich ukochanych Bieszczadach. Chcę stopniowo poznawać moje możliwości i z pewnością niedługo wybiorę jakiś kierunek zagraniczny. Małe marzenia już mam (śmiech).

Życzę w takim razie spełniania ich krok po kroku!

***

Kasia Solińska (fot. arch. Kasia Solińska)

Kasia Solińska swoją przygodę z bieganiem rozpoczęła w podstawówce od biegów na krótkich dystansach. W latach 2003-2007 była członkiem klubu sportowego KKB MOSiR Krosno. Od roku 2016 ściga się w górach. Wśród jej ważniejszych osiągnięć wymienić należy pierwsze miejsca wśród kobiet w następujących zawodach: 1⁄2 Sky Marathon Babia Góra 23,5 km (2016), Regatta ultra Trail WuTM 48 km (2016), 2 x zimowy ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego 53 km (2017 i 2018), oraz Łemkowyna ultra-Trail 48 km (2017).

Michał Gurgul

Tekst ukazał się w 4. numerze Outdoor Magazynu, który dostępny jest w wersji elektronicznej oraz tradycyjnej.

Exit mobile version