Wieści spod K2 – zmiana drogi, Fronia w Polsce i dyskusje o ataku szczytowym

Obecnie pod K2 wieje silny wiatr, mimo to Marek Chmielarski i Artur Małek dotarli dziś do C1. Na 17 lutego zaplanowano wyjście dwóch zespołów w składzie: Janusz Gołąb i Maciej Bedrejczuk oraz Denis Urubko i Adam Bielecki.

W ostatnim czasie nastąpiły duże zmiany w narodowej wyprawie, której celem jest pierwsze zimowe zdobycie szczytu K2. Przede wszystkim podjęto decyzję by wspinać się nie drogą Cesena, a drogą klasyczną, biegnącą Żebrem Abruzzi.

K2 z Concordii. 1. Żebro Abruzzi, 2. droga Basków, wariant do Żebra Abruzzi (fot. Janusz Kurczab)

Jak wyjaśnił Janusz Gołąb w rozmowie ze wspianie.pl:

Na drodze Cesena napotkaliśmy na niebezpieczeństwa obiektywne, które przechyliły szalę na naszą niekorzyść – Rafał [Fronia] dostał kamieniem, wcześniej został zraniony Adam [Bielecki], jego kontuzja wygląda naprawdę poważnie. W związku z tym Krzysiek [Wielicki] podjął decyzję o rezygnacji z drogi Cesena, chociaż byliśmy już wysoko. Latem byłem tam na siedmiu tysiącach i byliśmy już bardzo blisko miejsca, w którym zaczyna się łatwiejszy teren, wolny od kamieni. Oczywiście można było jeszcze rozważać tę opcję, zespoły mogły wcześniej wychodzić i być bliżej siebie. Niestety, kamienie uwalniają się także same, a nad tym nie mamy żadnej kontroli. Nie chodzi więc już tylko o to, że kamień leci spod nogi czy jest zrzucany przez linę.

Adam Bielecki tak opisał swój wypadek na Facebooku:

Eh było blisko. Kilkadziesiąt metrów pod obozem pierwszym dostałem w głowę dużym kamieniem. Skończyło się na złamanym nosie i sześciu szwach, które profesjonalnie założyli Piotrek Tomala i Marek Chmielarski pod kierunkiem telefonicznych porad Roberta Szymczaka. Za parę dni powinienem być w pełni formy.

Adam Bielecki po wypadku

Wejście w drogę biegnącą Żebrem Abruzzi znajduje się około półtorej godziny od bazy himalaistów. Trzeba także pokonać lodowiec, który – jak przyznał Janusz Gołąb – jest bezpieczniejszy zimą niż latem. Himalaiści obecnie pracują nad poręczowaniem drogi – poręczówki są kluczowe z względów bezpieczeństwa.

Liny poręczowe są nam potrzebne, bo działamy zespołowo. Jak tylko będą kolejne okna pogodowe, które zresztą widać w prognozach, to będziemy po prostu brać liny na plecy i poręczować coraz wyżej. Tak, aby mieć zapewniony bezpieczny odwrót – przyznał Janusz Gołąb.

Najwyżej na drodze był dotychczas Denis Urubko, który uzyskał pozwolenie od kierownika na rekonesans. 13 lutego Krzysztof Wielicki informował: Denis Urubko wrócił z rekonesansu. Osiągnął 6500 m. Okazuje się, że jest trochę starych lin wymagających uzupełnienia.

Denis Urubko napisał także na swoim blogu, że 20 lutego prawdopodobnie pojawi się dobra pogoda na atak szczytowy, co zinterpretowano w niektórych mediach jako oficjalny plan wyprawy. Informacje te zdementował dla WP SportoweFakty Piotr Pustelnik:

Zmieszczenie się z atakiem szczytowym do 20 lutego byłoby bardzo trudnym przedsięwzięciem. Trudno byłoby je przeprowadzić, zakładając pełną organizację i wszelkie zabezpieczenia. Żeby to wszystko zrobić według procedur, sądzę, że potrzeba nawet trzech tygodni. Muszą zostać przygotowane liny poręczowe i obozy. Do tego dochodzi aklimatyzacja.

Przypomnijmy, że w 2015 roku Denis Uurbko ogłosił swój zimowy manifest (opisany także na wspinanie.pl TUTAJ), w którym odrzucił zimę astronomiczną (21 (22) grudnia – 20 (21) marca), na rzecz meteorologicznej – według niego zimowe wejścia liczą się w więc wtedy, gdy odbędą się w okresie od 1 grudnia do końca lutego. W manifeście napisał także:

…będę żyć i wspinać się w zimie meteorologicznej, zgodnie z kalendarzem. W zimie od 1 grudnia aż do 28 (29) lutego. Bez dodatkowego tlenu i różnych ogrzewaczy – bez smoczka i termoforu, po prostu. Według reguł, które uważam za uczciwe, jasne i poprawne.

Jednak zgodnie z ogólnie przyjętymi założeniami, wyprawa ma czas do 20 marca, kiedy na północnej półkuli kończy się zima.

Tymczasem 14 lutego Polski powrócił Rafał Fronia, który w wyniku wypadku podczas wspinania ma pęknięte przedramie. W wywiadzie dla TVP Info tak opisuje krytyczny moment:

Ten kamień nadleciał. Wcześniej odbił się i przyleciał z kosmosu. Uderzył we mnie, bo szedłem pierwszy. Oderwało nas od lin poręczowych, zawiśliśmy. To był dramat – opisuje w wywiadzie dla TVP Info. Gdy himalaiści zaczęli schodzić, uderzyła w nich lawina – Rąbnął w nas serak. Jakby przejechało 10 Pałaców Kultury śniegu i lodu. To ręka uratowała mi życie i partnerowi. Góra ewidentnie mnie nie chciała w tym roku – dodał.

Opis wypadku i wrażenia po nim zawarł także w Dzienniku Wyprawowym.

Trzymamy kciuki za kolejne, bezpieczne postępy wyprawy!

Aneta Żukowska

 

 

Exit mobile version