W sporcie nie ma dróg na skróty – rozmowa z Magdaleną Łączak

Magdalena Łączak zwyciężyła wśród kobiet trzecią edycję Biegu Granią Tatr. Sukces o tyle ważny, że poprzedzony przerwą i zmaganiami ze zdrowiem. „Podczas biegania w górach pojawia się magiczne poczucie wolności, uczucie, że mogę wszystko, że wszystko zależy ode mnie. Lubię napawać się tą chwilą” – mówi Magda dla Outdoor Magazynu.

Gratulujemy zwycięstwa w zawodach Flexistav Bieg Granią Tatr! Osiągnęłaś doskonały rezultat, ale powiedz jak Ty sama oceniasz swój start?

Magdalena Łączak: Zazwyczaj mam do siebie wiele „ale”, niestety jestem typem ganiącym, a nie nie chwalącym, w tym jednak przypadku jestem z siebie bardzo zadowolona. W najśmielszych marzeniach nie sądziłam, że będę potrafiła wygrać ten bieg. Niestety zima w moim wykonaniu była zupełnie bez biegania, w oczekiwaniu na poprawę zdrowia. Stawałam na starcie „z duszą na ramieniu”, nie martwiąc się o wynik sportowy, ale bojąc się, że nie ukończę. Może się wydawać, że kokietuję, ale mój organizm wbrew pozorom działa podobnie jak inne organizmy ludzkie. Jeśli nie trenuję, forma spada, oczywiście szybko też rośnie, ale to jednak wymaga czasu. W sporcie nie ma dróg na skróty, przynajmniej ja ich nie znam.

Magda Łączak (fot. Ultra Lovers Jacek Deneka)

Co Twoim zdaniem jest najtrudniejszego w tych zawodach?

Trudno jest się dostać na te zawody – to po pierwsze. Teren nie jest łatwy, choć nie warto popadać w przesadę, bo to jednak szlaki turystyczne. Poza tym mimo iż jest to „tylko” 70 km, ze względu na przewyższenia zawody te trwają tak długo jak inne górskie setki.

Wcześniej zajęłaś drugie miejsce w Bettelmat Ultra Trail na dystansie 50 km oraz wygrałaś Złoty Maraton na DFBG. Jak oceniasz tamte starty?

W tym roku startowałam bardzo mało, dlatego każdy start wiązał się z wielkimi emocjami. Startuję cały czas z rezerwą, ponieważ dla mnie najważniejszy jest powrót do stuprocentowej sprawności. Tamte start też takie były.

Większość biegaczy miewa przerwy wynikające z niedyspozycji/choroby/kontuzji. Jeśli jednak dołoży się do tego wizję, że możesz nie móc wrócić do biegania… są to kiepskie uczucia i nie życzę ich nikomu. Naprawdę nie życzę.

Tamte starty były małymi krokami do powrotu do ultra. Bardzo mnie cieszyły, trochę jak „pierwszy raz”, bo pokonywałam kolejne bariery. Tak naprawdę, podobnie jak w Grani, nie liczył się czas, miejsce, tylko osiągnięcie METY. To drugie miejsce we Włoszech sprawiło mi dużo radości, zaczęłam wierzyć, że znów mogę. DFBG to super atmosfera, doładowałam trochę akumulatory pozytywną energią otrzymaną od innych biegaczy. Cieszę się, że wracam.

Czy możesz powiedzieć skąd ta przerwa w bieganiu? I czy już wszystko dobrze?

Już wcześniej miewałam bóle związane z nerwem kulszowym, niestety na przełomie listopada i grudnia nasiliły się uniemożliwiając mi w pewnym momencie nie tyle bieganie, co chodzenie. Czułam, że przywieram do kanapy. Na szczęście zaopiekowało się mną jedno z mieleckich centrów rehabilitacyjnych „GAMI”. Długie miesiące rehabilitacji i konsultacji medycznych poskutkowały znaczną poprawą. Nie jest idealnie, ale da się biegać. Cały czas jestem pod opieką rehabilitantów i walczę.

Magda Łączak (fot. Kuba Witos Fotografia)

Jak się wraca do formy po przerwie? Co było w tym dla Ciebie najtrudniejsze? I czy w tej sytuacji znalazłaś też jakieś plusy?

Najtrudniejsze było wygrać z własną głową – z jednej strony sama przerwa, a z drugiej powolny powrót kiedy zaczynasz od długich spacerów, potem od biegania od 2 do 4 km i z wielkim bólem ledwo wracasz do domu. Ciężko się nie załamać, na szczęście otaczam się prawdziwymi przyjaciółmi, którzy potrafią udzielić wsparcia. Wielkim wsparciem był Paweł (Dybek – red.), który chyba przeżywał ze mną „Krzyż Pański” i nie narzekał – za co sorry i urodzinowe buziaki raz jeszcze.

Skupiłam się na innych aktywnościach poza bieganiem: rolki, rower, woda, siłownia. Tutaj należą się wielkie podziękowania dla EXTREME FITNESS i Mariusza Kosiora, który specjalnie dla mnie obmyślał zestawy ćwiczeń i monitorował prawidłowość wykonywania.

Zimą trochę czasu spędziłam na biegówkach i choć nie planuję na tak długo do przodu, już w styczniu zrobiłam rezerwację na dłuższe, grudniowe biegówki. Pierwszy raz od dawna cieszę się, że idzie zima.

A jeśli nie sport, to co?

Trochę więcej pracowałam, chociaż z perspektywy czasu myślę, że to był kiepski kierunek, ponieważ mam pracę siedzącą, a ta pogłębiała moje dolegliwości. Nadrobiliśmy też zaległości towarzyskie i skupiliśmy się na startach Pawła.

Czy bieganie całkowicie zdominowało Twoje życie czy umiesz złapać równowagę względem innych aktywności?

To chyba nie mnie oceniać. Wydaje mi się, że zachowuję równowagę, ale czy inni tak to oceniają, nie wiem. Wolę nie pytać (śmiech).

Jak wygląda Twój treningowy dzień i tydzień? 

Ten rok biegowo jest zupełnie nie taki jak trzeba, ale wolę słuchać swojego ciała i mieć to co mam, niż wrócić do stanu z początku roku. Teraz ciągle biegam mało. Biegam 60-90 kilometrów tygodniowo. Bardzo ciężko wrócić mi do biegania siedem razy w tygodniu. Zazwyczaj biegam sześć razy w tygodniu. Trenuję zwyczajnie: wybiegania, robię treningi interwałowe, tempowe, siłowe, ćwiczenia ogólnorozwojowe, roluję się Blackrollem.

Magda Łączak (fot. Bartek Trela – Pokonaj Astmę)

Co jesz gdy trenujesz? Czy masz jakiś dietetyczny przepis na sukces?

Nadal nie jem mięsa. Jadam około pięć posiłków dziennie (jak zdążę). Czasem jak mam dużo spotkań, pozostaję przy trzech posiłkach. Jem dużo warzyw. Mamy dużą pomoc „cateringową” ze strony rodziców, którzy przygotowują mi warzywne półprodukty. Dzięki temu gotowanie jest ekspresowe. Staram się ograniczyć spożywanie pszenicy. Jem nabiał. Jadam raczej zwyczajnie. Unikam jedzenia na noc, bo nie śpię potem spokojnie.

Czy korzystasz z opieki trenerskiej? Jeśli tak, jak to wygląda?

Współpracowałam z Izą Zatorską, ale od czasu kontuzji trenuję wedle przygotowanego przez siebie planu. Iza jest doświadczoną trenerką LA, ale moje trenowanie nie było regularne, nie mogłam pozwolić sobie na realizację planu „w ciemno”, a żenowałoby mnie wieczne marudzenie i opowiadanie co mnie boli. Wolałam jej tego oszczędzić, dlatego sama planowałam swoje treningi. Rozmawiałyśmy kilka razy i na pewno będę z nią rozmawiać o trenowaniu, bo to bardzo mądra i doświadczona biegaczka.

Czy Twoim zdaniem biegacze ultra powinni konsultować się z trenerami?

Uważam, że szczególnie biegacze ultra powinni konsultować się z trenerami. Ultramaratony są bardzo wymagającymi biegami. Oprócz mądrego planowania treningów niesamowicie ważne jest mądre planowanie startów. Bardzo ważne jest też dopasowanie treningów dodatkowych w zależności od potrzeb i predyspozycji zawodnika. O ile bieg na 10 km można pokonać w zdrowiu z lepszym lub gorszym rezultatem prawie bez trenowania, o tyle pokonanie ultramaratonu bez właściwego przygotowania może być źródłem wielu problemów.

Dobrze jest się uczyć na błędach, które popełnili inni – czy możesz coś doradzić początkującym biegaczom ultra?

Trzeba robić to co daje radość i satysfakcję, nie zapominając o konieczności zachowania rozsądku, który w ultra jest szczególnie ważny. Najważniejsze to mierzyć siły na zamiary.

Co jest Twoją mocną i słabą stroną w bieganiu?

Wciąż muszę popracować nad miednicą, która jest krzywa. Trochę czułabym się nago pisząc o swoich mocnych i słabych stronach (śmiech).

Czy masz jakąś strategię na zajęcie myśli podczas długich biegów?

Ultra, to takie długie „wycieczki górskie”, jest czas pomyśleć o wszystkim. Często zastanawiam się gdzie jest Paweł, jak się czuje, jak mu idzie. Czasem jak się dobrze czuję posyłam mu moc, a czasem myślę: pomóż. Lubię cieszyć się chwilą. Myślę o ludziach, którzy na mnie czekają, kibicują. O codzienności, która jest w tym momencie w dość ciekawych, abstrakcyjnych kolorach.

Jan Wierzejski nakręcił film o Tobie pod tytułem „Mój czas”. Obraz pojawia się na wielu festiwalach, a ostatnio dostał się na Cannes Corporate Media & TV Awards i bierze udział w konkursie w kategorii Leisure & Sport. Gratulacje! Jak wyglądała praca nad filmem? Co było w tym najprzyjemniejszego, a co najtrudniejszego?

Najtrudniejsze były rozmowy przed kamerą, szczególnie te pierwsze. Widać na filmie, że jestem bardzo speszona kamerą przed nosem. Ta koncentracja na mojej osobie nie była dla mnie łatwa. Najłatwiejsze było, rzecz jasna, bieganie.

Co w bieganiu cieszy Cię najbardziej?

Podczas biegania w górach pojawia się magiczne poczucie wolności, uczucie, że mogę wszystko, że wszystko zależy ode mnie. Lubię napawać się tą chwilą.

Czy jest w bieganiu coś czego nie lubisz?

Na szczęście nie.

Twoja przygoda z bieganiem trwa już dość długo. Jak to się wszystko zaczęło?

Ojejej, to się zaczęło wieki temu… Zaczęłam biegać w 2009 roku. Wcześniej startowałam w rajdach przygodowych, dużo chodziliśmy po górach, wspinaliśmy się, jeździliśmy na rowerach. Mało w tym czasie biegałam, a właściwie szczerze nie lubiłam biegania.

Czy możesz powiedzieć, które zawody w Twojej karierze sprawiły Ci największą radość i satysfakcję?

Każdy start i każda meta są szczęśliwe. Nawet jak biegam na asfalcie na 3 kilometry. Lanzarote w ubiegłym roku zrobiło na mnie wielkie wrażenie, piękna wyspa, niesamowicie zadbana. Biegaliśmy w miejscach, w które ciężko dotrzeć zwykłemu turyście. Chcę to przeżyć jeszcze raz. Zadziwiła mnie natomiast ta dyspozycja na Grani. Bardzo mnie cieszy ten start, bo to taki promyk nadziei, że moje kłopoty się kończą.

Czy któreś zawody wiążą się z jakąś traumą?

Tak, jak zadrę mam w pamięci Transgrancanarię z 2013 roku i Transvulcanię z 2016 roku. To dwa razy kiedy zeszłam z trasy. Zajmuje to pewną przestrzeń w mojej głowie i nie są to dobre wspomnienia.

Jak wyglądają Twoje kolejne plany na ten sezon?

Lada moment startuję w Biegu 7 Dolin na Festiwalu Biegowym w Krynicy. W listopadzie startuję w Haria Extreme na Lanzarote. I na pewno gdzieś jeszcze, ale moje plany są elastyczne, robione nie tyle na kolanie, co naprędce.

Trzymamy kciuki za kolejne starty i za pełen powrót do zdrowia!

 

Exit mobile version