Co słychać w bazie pod K2?

Ostatnie dni w bazie pod K2, to głównie problemy komunikacyjne z himalaistami z innych stron świata oraz nieporozumienia w kuchni. To jednak tylko jedna strona medalu wyprawy, związana z niepogodą. Tymczasem kilka dni wcześniej stanął już obóz pierwszy.

Przypomnijmy, że w wyprawie na K2 biorą udział: Jerzy Natkański (kierownik), Jarosław Botor, Mariusz Grudzień, Piotr Tomala, Paweł Michalski i Marek Chmielarski. Himalaiści będą się wspinać drogą pierwszych zdobywców, czyli Żebrem Abruzzi.

Polacy wylecieli z kraju 14 czerwca, a pod koniec miesiąca dotarli pod K2. Kilka dni później stał już obóz pierwszy, co relacjonował Paweł Michalski:

Krok za krokiem, oddech goniący oddech… ile jeszcze? Śnieżny stok o nachyleniu ponad 50 stopni wydaje się nie mieć końca. Ciążące, ponad 16kg plecaki zgniatają płuca, każdy ukradkowo zerka na alitmetr, a metrów nie chce przybywać.

Podejście do obozu I
Podejście do obozu I

Jeszcze parę godzin temu, w ciepłych śpiworach śniliśmy o słonecznych plażach i wakacyjnych rozkoszach. Brutalny dźwięk budzika przed drugą nad ranem, 1 lipca, zainicjował nasze pierwsze wyjście aklimatyzacyjne do Obozu 1 na K2. Ok. 3 zaczęliśmy przemierzać trasę do ABC (Advanced Base Camp – Baza Wysunięta), w groźnym cieniu lodowca Negrotto. Jest zaskakująco ciepło, nie mniej niż –2/-3 stp. Po godzinie wchodzimy w górne spiętrzenie lodowca (Godwin-Austin). Jest dobrze, niewiele wiszących seraków i niebezpiecznych szczelin. Po, w sumie, niecałych 3 godzinach, znaleźliśmy się u podstawy ściany. Krótki odpoczynek i przepak. Ruszamy, aby wykorzystać do maksimum czas, kiedy słońce nie oświetli stoku, zamieniając go w piekarnik.

Eksponowane podejście powyżej obozu I. Kilometr poniżej lodowiec Godwin Austin

Kolejna przepinka wyprowadza pod skały, wiszące nad nami niczym gargulce na fasadzie katedry Notre Dame. Jeszcze w głowie dźwięczą mi słowa Jurka “chłopcy przede wszystkim bezpieczeństwo”, żegnającego nas w BC, gdy słychać przeraźliwy krzyk “stone, stone!!”. Kawał skały mknie ze świstem – bezpiecznie skuleni przeczekujemy atak materii.

Obóz pierwszy na wysokości 6077 m n.p.m. przeraził nas! Nie ekspozycją, nie zagrożeniem wynikającym z obsuwającego się śniegu, a kompletnym brakiem miejsca na rozbicie nawet jednego namiotu! Na szczęście mieliśmy częstotliwości radiowe innych wypraw i udało się załatwić 5 miejscówek w namiotach, które nie były zajęte tej nocy. Uff…jak dobrze przełknąć ciepły płyn po wielu godzinach wspinaczki. Humory dopisują, podobnie jak apetyt. Wywołujemy Jurka i dzielimy wrażeniami z ostatnich godzin i widokami potężnych gór z naszej perspektywy. Lekki posiłek i efekt wysokości powoduje, że ramiona Orfeusza otulają nas jeszcze przed zapadnięciem zmroku.

6200 m n.p.m. wyjście aklimatyzacyjne 200 m powyżej obozu I
Powrót do bazy przez lodowy cyrk

Wielki amerykański stek przeleciał nad namiotem… uderzając o przeciwstok. Co za sen! Cudowny wschód słońca nad pasmem Broad Peaków skutecznie przegonił z nas resztki snu. Pakujemy i mocujemy do zbocza depozyt i ruszamy na lekko w stronę Obozu 2. Dwieście metrów wyżej rozkoszujemy się widokami i dobrze spełnionym obowiązkiem aklimatyzacyjnym. Po 4 godzinach, dziesiątkach zjazdów i pokonaniu po raz kolejny lodowca (tym razem w świetle dziennym i o konsystencji włoskiej granity), meldujemy się w BC i… zajadamy się stekiem z jaka przygotowanym przez naszego kucharza. 

Obecnie himalaiści czekają na poprawę pogody, skupiając się bardziej na codziennym życiu w bazie. Jak to wygląda? Relacjonuje Jerzy Natkański:

Znowu w nocy spadło 10 cm śniegu, mgła, a właściwie chmury na wysokości bazy K2. Wstaję jako pierwszy, odgrzebuję panel słoneczny, bo słońce przebija się przez chmury nad Broad Peak Nord, podłączam laptopa do ładowania. Od rana trochę nerwowo – jeden z naszych sąsiadów – mamy messy obok siebie i wspólny akumulator – zwany przez nas ‘opaloną łydą’ odłącza ładowanie naszego laptopa i podłącza własny. Krótka awantura kończy się niczym –zostajemy bez prądu, nie znam niestety węgierskiego.

Pijemy mix tea przed śniadaniem, przychodzi kucharz po tabletkę od bólu głowy. Za chwilę kolejny cook obcina sobie opuszek palca przy krojeniu, więc Jarek zakłada mu opatrunek. Podają śniadanie, czyli wielka niewiadoma: ktoś zamawiał gotowane – dostaje sadzone, ktoś omlet – dostanie porrige, do tego jakieś ograniczenia, bo tylko po jednym jajku na głowę. Część Sherpów schodzi z góry, więc Paweł i Marek idą na przeszpiegi do innych wypraw, dowiedzieć się jakie warunki są w górze po ostatnich opadach.

Przedwczoraj dopiero było gorąco – współpracujący z nami Włoch Simone najpierw zrobił awanturę kucharzom, że łeb zabitego yaka zu leży z warzywami na zapleczu kuchni, potem postanowił zrobić żeberka z jaka po włosku. Niestety trzeba było mieć zęby jaka, żeby pogryźć mięso z żeberek, a właściwie z żeber. Kucharze zirytowani, że zmarnowało się mięso, w ramach retorsji zrobili następnego dnia pizzę po pakistańsku, więc w rezultacie wyszło 1:1. Potem były znów żeberka po pakistańsku, już miękkie, ale mamy niejasne przeczucia, że zrobione z tych twardych wygrzebanych ze śmietnika.

Wczoraj zakończył się Ramadan, więc odbył się mityng oficerów łącznikowych i liderów u największej komercyjnej wyprawy, okazało się, że jesteśmy mocno strzeżeni – w bazie jest kilkunastu oficerów łącznikowych. Impreza zakończyła się tradycyjnymi tańcami w kółeczku w takt śpiewów i walenia patykami w bębny.

Gazy już dotarły, brakuje nam jeszcze akumulatora Goal Zero, który wędruje z Karachi, ale już został namierzony – przez pomyłkę dotarł do bazy pod Gasherbrumami – to niedaleko, jeden dzień drogi, więc skończą się nasze problemy prądowe.

Baza o poranku

Trzymamy kciuki za wieści o kolejnych górskich sukcesach! Wciąż trwa zbiórka na wyprawę: https://pomagam.zrzutka.pl/k2-dla-polakow

Źródło: Polski Himalaizm Zimowy

Exit mobile version