Wypadek Aleksandra Doby na oceanie. Koniec transatlantyckiej wyprawy

III Transatlantycka Wyprawa Olka Doby została przerwana w wyniku wypadku, jakiego doznał kajakarz na oceanie. Fale rzuciły kajak na brzeg Półwyspu Sandy Hook, dalsza podróż byłaby dużym zagrożeniem dla życia podróżnika. Kolejna próba zostanie podjęta w przyszłym roku.

Aleksander Doba przerywa wyprawę (fot. arch. Aleksander Doba)
Aleksander Doba przerywa wyprawę (fot. arch. Aleksander Doba)

Trzecia wyprawa miała prowadzić z Nowego Jorku do Lizbony. Kajakarz wyruszył 29 maja 2016 roku, dopłynąć do celu miał 9 września 2016 roku, czyli dokładnie w swoje urodziny. Wyprawa – tak jak poprzednie – miała być samodzielna, samotna, bez pomocy z zewnątrz, kajakiem między kontynentami, używając wyłącznie siły własnych mięśni. Tym razem miało być trudniej niż podczas poprzednich dwóch wypraw, a wszystko z powodu prądów i groźniejszych sztormów. Niestety nie udało się.

Sytuację opisał Piotr Chmieliński:

„To niestety koniec Trzeciej Transatlantyckiej Wyprawy Kajakowej Aleksandra Doby. Wypadek, jakiego doznał kajakarz już na wodach oceanu, zmusił go do rezygnacji z dalszej podróży.

O pierwszej w nocy zobaczyłem z lewej strony tworzącą się falę. Nawet nie taką dużą, miała około metra, ale rosła dynamicznie. Za chwilę uderzyła w kajak i przewróciła go. Po niej przyszła następna i po raz drugi obróciła kajak. Podczas pierwszej fali przybojowej wypadłem z kajaka, podczas drugiej skotłowało mnie już całkiem pod kajakiem – relacjonuje swoje powitanie z Atlantykiem Aleksander Doba. Powitanie i….pożegnanie zarazem.

Po wielu godzinach oczekiwania na choć chwilową poprawę warunków pogodowych umożliwiających wpłynięcie na otwarty ocean, późnym wieczorem we wtorek 31 maja Olek wyruszył ze swojego przyczółka w zatoce Lower Bay, minął półwysep Sandy Hook i wreszcie znalazł się na wodach Atlantyku. Niestety, nie zdążył jeszcze odpłynąć na tyle daleko od lądu, by uniknąć zagrożenia, jakie dla kajakarzy w tym obszarze stwarzają niekorzystne wiatry.

To koniec wyprawy – oznajmił mi Olek przez telefon, mówiąc jakby nie swoim głosem, przytłumionym i bezdźwięcznym. – Proszę, przyjedź i ściągnij mnie z plaży parku Sandy Hook.

Kilka godzin później, wraz z moim synem Alexem, dotarliśmy na miejsce katastrofy, gdzie czekali już na nas moi przyjaciele z Nowego Jorku, Luis Muga z żoną Dorotą. Zastaliśmy Olka pracującego intensywnie nad usuwaniem wody z kajaka, tak mocno skupionego na tej czynności, że wręcz nieobecnego. A jednocześnie przygaszonego, skurczonego, pewnie i obolałego, choć nawet o tym nie wspomniał. Najważniejsze jednak, że całego i zdrowego.

Z pomocą przypadkowo spotkanej grupy studentów, policjanta Richarda oraz Johna Wylie’a, właściciela przedsiębiorstwa konstrukcyjnego, który użyczył nam swojego podnośnika, załadowaliśmy „OLO” na przyczepę i wróciliśmy do Waszyngtonu. Jeszcze w czasie podróży z Nowego Jorku Olek, ochłonąwszy nieco po wypadku, miał nadzieję, że może jednak uda mu się wrócić na ocean, że po naprawieniu kilku uszkodzonych elementów i urządzeń oraz wysuszeniu wszystkiego, co przemokło podczas dwukrotnej przewrotki kajaka, wyruszy ponownie za kilka dni. Teraz już wiadomo, że nie będzie to możliwe. To jednak nie znaczy, że Olek rezygnuje z wyprawy. Zamierza przepłynąć Atlantyk po raz trzeci w przyszłym roku i w Lizbonie uczcić swoje 71. urodziny”.

źródło:aleksanderdoba.pl

Exit mobile version