Wyprawa Kangchenjunga North Face Expedition 2014: relacja Denisa Urubko

"Alex prowadzi pierwszy ze swoich 3 wyciągów w Bastionie, wysokość ok. 7500 m (fot. arch. Adam Bielecki)

Denis Urubko zamieścił krótką relację na portalu www.risk.ru. Po podziękowaniach za wsparcie od rodaków, wyjaśnia co się właściwie wydarzyło na Kanczendzondze.

Uczestnicy wyprawy (fot. arch. Denis Urubko)
Uczestnicy wyprawy (fot. arch. Denis Urubko)

Wyprawa była krótka (na razie). Przez bardzo duże trudności i oblodzenie nie udało się wejść na lekko, byliśmy zmuszeni z wielkimi trudnościami pokonać drogę przez Północne siodło i dalej po grani. Będąc ograniczonymi czasem i warunkami pogodowymi, w pięć osób zrobiliśmy to co w siłach było dla zespołu dziesięcio-piętnastoosobowego. I dużo nam się udało. Alex pokonał najbardziej wymagający odcinek na Bastionie na wysokości 6100m. Adam wziął „na klatę” żebro pod okapem na 7500m. Artiom dał z siebie wszystko do Siodła. Dmitrij cały czas zabezpieczał nas logistycznie – produkty, gaz, komunikacją między grupami. Dziękuję wam chłopaki! Nasz wariant jest logiczny i na odcinku 6000-7050m aż do szczytu – to zupełnie nowa linia.

Niestety, z powodu błędów taktycznych, przodująca trójka ADA (Alex, Dmitrij i Adam) nie dała rady wykonać zadania na finalnym odcinku. Przez 11 godzin chłopaki osiągnęli wysokość od 7600 do 8350m i w promieniach zachodzącego słońca zawrócili. Dzięki temu udało się uniknąć komplikacji. Tym nie mniej, Alex się odmroził palec u stopy, złapał anginę. Siniew ma obrzęk paliczka, jest wykończony nocną akcją podczas wsparcia Alexa. Adam jest bardzo zmęczony i ma kaszel po tej pracy „na ostrzu noża”. Artiom najlepiej się trzyma ze wszystkich. Mój nocny szturm był dla mnie również zaskoczeniem. Artiom wspierając Alexa pomógł dojść mu do namiotu na 7650m, napoił Dmitrija, który ledwo się trzymał na nogach, Adam wrócił na platau, nie znajdując swojego namiotu … Miałem uczucie, że to koniec wyprawy. I w tym momencie po prostu trzeba było wykonać wspólną pracę. Dlatego, po tym jak od północy ogrzewaliśmy Alexa (prawie nie spałem), postanowiłem o 5:10 wyruszyć do góry.

Denis na szczycie Kanczendzongi (fot. Denis Urubko)

Droga była bardzo niebezpieczna. Wystarczyło się pośliznąć – i na dole już czekały lodowe zbocza. Firn nie dawał wbijać zębów raków. Skały … Czekany trzymały się na drobnych krawądkach … Jednak o 9:40 już stanąłem na szczycie. Góra „puściła”. Pół godziny spędziłem na najwyższym punkcie, przypominając sobie jak stałem tutaj 12 lat temu. O 12:10 już zszedłem do pustego C4. Chłopaki rozpoczęli zejście, przy tym Artiom wspierał chorego Alexa. Mi udało się ich złapać i razem zeszliśmy do C1. Taka oto historia (na razie) tego wejścia.

A na Facebooku dodał o przyszłych planach:

Dmitrij i Artiom chcą spróbować swoich sił na Południowej stronie góry drogą klasyczną, Alex ma ogromne rozterki, Adam nawet nie wyklucza samotnego wejścia nasza drogą od Północnej strony. Ja osobiście chciałbym, żeby wszystko zakończyło się bezpiecznie i ku zadowoleniu wszystkich – więc też w napięciu rozmyślam. Ryzykować własnym życiem jest o wiele łatwiej, niż mieć świadomość o niebezpieczeństwie dla innych. To jest dylemat kierownika wyprawy.
Życzcie nam szczęścia na ostatnie 9 dni maja. 

Tłumaczenie: Aliya Abilbayeva-Pushkar

Źródło: urubko.blogspot

Exit mobile version