Kobiety na rowery… przez Azję

Mniej więcej pół roku temu dwie znające się od dawna psiapsiółki – Ania Rudy i Agata Roszczka, postanowiły na jednej z imprez, że pojadą gdzieś daleko. Na kilka miesięcy zostawią pracę, wygodne życie i wyruszą w podróż życia. Albo chociaż jedną z podróży życia. A skoro już jechać na długo i w nieznane, to pojadą przez Azję. Na rowerach. Jakiś czas później dołączyła do nich Gosia Duszyńska i tak już jakoś wyszło, że pojechały…

Ich pomysł jest o tyle szalony co podziwu godny. Trzy dziewczyny mają same przejechać przez Azję, z Uzbekistanu przez jeszcze kilka „stanów”, Chiny, Laos, by po kolejnych paru zaliczonych zakrętach (krajach) dotrzeć do Tajlandii. Dlatego mówią, że jadą nad morze.

www.kobietynarowery.com_2

Dziewczyny mają już wprawdzie niemałe doświadczenie podróżnicze, zwłaszcza jeśli chodzi o Azję. Wcześniej odwiedziły między innymi Rosję, Mongolię, Ukrainę, Gruzję czy Japonię. To oczywiście na plus. Rzecz jednak w tym, że tylko Agata zaliczyła wyjazd rowerowy z sakwami (raz, w 2012 roku; 2000 km po Francji, jak mówi – w poszukiwaniu dobrych win). Pomijając ten incydent, ich doświadczenie z jednośladami ograniczało się raczej do miejskich rowerów z koszykiem. No ale cóż, słowo się rzekło…

Przez kilka miesięcy Agata, Ania i Gosia uporały się z wieloma technicznymi sprawami. Założyły bloga, opracowały trasę podróży, znalazły sponsorów i patronów medialnych, załatwiły wizy, nauczyły się co to sztyca, piasta (chociaż nadal mówią o niej „piast”) czy inne tryby. Dowiedziały się jak zmieniać dętkę, klocki hamulcowe i dbać o napęd roweru. W wolnych chwilach trenowały. Ale nie za dużo.

W połowie maja spakowały w końcu swoje waciki, lakier do paznokci, szminki i suszarki. Niewielką, pustą przestrzeń sakw wypełniło trochę drobiazgów w stylu ubrania, sprzęt biwakowy, narzędzia, liofilizaty, itp. I tak poleciały do Uzbekistanu.

Początek był „z przygodami”. W samolocie uszkodzono im rowery, ale znalazły jedyny w Taszkiencie serwis, gdzie potrafili poradzić sobie z hamulcami tarczowymi. Na rozgrzewkę pojechały w pobliskie góry, pozwiedzać. A że to strefa przygraniczna, to zostały zaaresztowane za wjazd bez zezwolenia. Na szczęście szybko je wypuszczono i mogły ruszyć już we „właściwą” drogę, nad upragnione morze.

Od początku wyjazdu walczą z upałami rzędu 35-45 stopni. Do tego wieje silny wiatr, znając rowerowe życie – zawsze w twarz. Jeszcze chyba ani razu nie musiały spać w namiocie, bo codziennie gdy tylko docierają umęczone (ale nie brudne, dziewczynki się nie brudzą!) do jakiejś miejscowości, zostają zaproszone do czyjegoś domu. Gość w dom, Allah w dom. Lokalne, tłuste jedzenie, którym są częstowane, jest jednak sporym wyzwaniem dla ich żołądków. Zwłaszcza Agata nie ma lekko. Przez dobrych kilka lat w ogóle nie jadła mięsa, a teraz – by nie obrażać gospodarzy i by w ogóle móc coś tam zjeść – praktycznie codziennie pałaszuje baraninę.

Obecnie Agata, Ania i Gosia mają przed sobą najbardziej wymagający fizycznie odcinek, wjechały bowiem w Pamir. Jak na razie mają na liczniku ponad 2000 km (licząc od początku w Taszkiencie), przejechały przez dwie przełęcze o wys. ok. 4100 m n.p.m. i jadą dalej. Póki co nie mają wcale dosyć rowerów i dogadują się między sobą bez zgrzytów. Tęsknią tylko już za polskim jedzeniem. Mówią też, że Pamir jest piękny, a do morza coraz bliżej. Jeszcze tylko kilka miesięcy.

Więcej informacji na blogu wyprawy: www.kobietynarowery.com i na ich facebookowym profilu https://www.facebook.com/kobietynaroweryhej. Zapraszamy do „polubienia” i śledzenia ich azjatyckich poczynań.

Michał Unolt

Exit mobile version