W mitycznej krainie olbrzymów

Zielonoszary, chropowaty, z białymi i czarnymi naciekami. Piękny jest ten mój kamień przywieziony z górzystej Norwegii. Patrzę na niego i wspominam niemal organiczny kontakt z górami Jotunheimen, których nazwę można przetłumaczyć na Góry Olbrzymów. Według mitologii nordyckiej góry te zamieszkiwały mityczne Olbrzymy, które rządziły jednym z dziewięciu światów zwanym Utgard.

W mitycznej krainie olbrzymów (fot. Konrad Konieczny)
W mitycznej krainie olbrzymów (fot. Konrad Konieczny)

Przebywając w górach Jotunheimen faktycznie można cofnąć się w czasie lub przenieść w inną rzeczywistość: sprawia to ogromna przestrzeń, którą zajmują góry, ich monumentalność, koloryt, ostre grzbiety. Jest to najwyższy masyw północnej Europy, w którym wznosi się ponad 250 szczytów przekraczających wysokość 1900 m n.p.m.

Widok z grani Besseggen w Norwegii (fot. Konrad Konieczny)

Całe pasmo gór Jotunheimen jest obszarem parku narodowego, co nie oznacza, jak w innych górach europejskich, dokładnego oznakowania szlaków. Można tu spotkać drewniane drogowskazy przy wejściu na szlaki, potem oznakowanie jest bardzo skąpe i stanowi je najczęściej kopczyk z kamieni. Orientację w terenie, oprócz tradycyjnych metod, wspomaga wszechobecna woda – zawsze można się kierować obecnością jeziora lub fiordu po określonej stronie. W krainę tę wyruszyłam z moją koleżanką – Krystyną.

Hardangervidda

Wędrowanie po górach rozpoczęłam od północnej części Hardangervidda, największego górskiego płaskowyżu w Europie. Najwyższym szczytem w tej części jest Hallingskarvet (1930 m n.p.m.). Rejon Hardangervidda polecam zdecydowanie tym, którzy szukają ciszy i spokoju i nie chcą się specjalnie zmęczyć wysokogórską wspinaczką. Tutaj przez całe dnie można nie spotkać żywej duszy. Nikogo! Może oprócz reniferów, bo to ich największe skupisko w całej Europie.

Ja wysiadłam z pociągu w Myrdal – górskiej miejscowości, która jest górną stacją słynnej, historycznej kolejki Flamsbana. Sama podróż super nowoczesną linią kolejową z Bergen do Oslo, która wiedzie przez tunele wydrążone w zboczach gór jest atrakcją samą w sobie.

Widoki zapierają dech w piersiach – strzeliste, górskie zbocza wyrastały z turkusowo-niebieskiej wody. Namiot można rozbić praktycznie wszędzie korzystając z norweskiego prawa do swobodnego kempingu, należy tylko pamiętać o zachowaniu odpowiedniego odstępu od zabudowań.

Spacer rozpoczęłam od popularnego Rallarvegen – szlaku rowerowego; mijało mnie wielu rowerzystów, w tym seniorzy i rodziny z dziećmi. Gdy widziałam jak mężczyzna zjeżdża stromo w dół mając przyczepioną do swojego roweru przyczepkę z dwójką małych dzieci to już widziałam, że jestem w kraju, w którym sport i ruch nie są tylko czczymi hasłami.

My z koleżanką nie dysponowałyśmy rowerami, za to sporą część trasy przebyłyśmy… quadem. Podwiózł nas pracujący tam Kris, Austriak, który wraz z innymi robotnikami naprawiał uszkodzoną zimą obudowę kolejową. Ten niecodzienny stop mnie ucieszył, ponieważ zaoszczędził mi czas dojścia do pierwszych szczytów pasma Hallingskarvet.

Norweska architektura nad brzegami fjordów (fot. Konrad Konieczny)

Wędrówkę po nich można było rozpocząć dopiero po objechaniu sporej wielkości jeziora. Po zamienieniu kilku uprzejmości z młodymi robotnikami, którzy nie sprawiali wrażenia spieszących się do czegokolwiek, rozdzieliłyśmy się. Krystyna spokojnie powędrowała z powrotem do naszego obozowiska górską trasą rowerową, a ja, jak młoda kozica, niemal wbiegłam na pierwszy norweski szczyt.

Rozpierała mnie radość z tego, że wreszcie mogłam namacalnie obcować z górami, a nie tylko podziwiać je przez szybę w pociągu. Pogoda tego dnia była piękna, słońce, niebo bezchmurne. Po niespełna godzinie marszu weszłam na Baksafjellet (1636 m n.p.m.), skąd mogłam podziwiać widoki na całą dolinę. Postanowiłam, że nie będę wracać tą samą drogą tylko trawersując się zboczami gór drogę powrotną pokonam po drugiej stronie jeziora.  Jednak małe i niegroźnie wyglądające u źródła strumyki połączyły się w jeden wielki prąd rzeczny i zmusiły mnie do wycofania. Wtedy po raz pierwszy poczułam moc i żywioł wody. Ten żywioł miał nas wystawiać na próbę podczas całego pobytu w norweskich górach.

Po dotarciu do naszego obozowiska okazało się, że komary dotarły nawet w norweskie góry. Dzięki temu, że miałyśmy środek odstraszający moskity zostałyśmy poczęstowane wyśmienitym hiszpańskim winem przez sąsiadujących z nami Hiszpanów z Barcelony. Przygodę z campingiem zaczynali właśnie w okolicach wodospadu Kjosfossen. Namiotu rozbić nie potrafili ale wino mieli bardzo dobre.

Dolina Aurland

Po zjechaniu na dół do Flam przepłynęłyśmy fiordem do malowniczego i spokojnego miasteczka Aurland, skąd w góry wywiózł nas autobus. Stamtąd, u podnóża jeziora Aurdalsvatnet rozpoczyna się jednodniowy szlak przez dolinę Aurland. Jest to jeden z najbardziej znanych szlaków, wędrowano nim od wieków, ponieważ stanowił najkrótszą drogę pomiędzy wschodnią i zachodnią częścią kraju.

Po około 45 minutach marszu droga stromo opada w dół i dalej prowadzi półką skalną nad kolejnym jeziorem o nazwie Nesbovatnet, która miłośnikom kryminałów skojarzy się z nazwiskiem popularnego norweskiego autora. W okolicach jeziora można wybrać dwa warianty przejścia: łagodniejszy lub bardziej stromy.

Norweska flora i fauna (fot. Konrad Konieczny)

Stroma wersja pozwala podziwiać piękne widoki na całą dolinę, później trzeba się jednak liczyć z ostro biegnącym w dół szlakiem. Ze względu na jego popularność i chęć zapewnienia bezpieczeństwa turystom zamocowano tu łańcuchy. Duże wrażenie robi wyżłobiona przez ostatnie zlodowacenie sporej wielkości jama w skale, zwana piekiełkiem.

Natomiast moją wyobraźnię pobudziły opuszczone farmy, w których w XIX i na początku XX wieku mieszkali ludzie. To dopiero były surowe warunki życia! Przejście szlaku Aurlandsdalen zajmuje około 7 godzin i kończy się w miejscowości Vassbygdi.

Góry Olbrzymów

Wprawka trekkingowa w Hardangervidda bardzo się przydała w Górach Olbrzymów. Dotarłyśmy tam autobusem, który zabrał nas z głównej drogi i zawiózł pod samo schronisko Fondsbu w Eidsbugarden. Schronisko jest położone przy jednym z krańców ogromnego, wąskiego jeziora Bygdin, na które z obydwu stron napierają strzeliste szczyty. Będąc na jeziorze ma się wrażenie, jakby się  znalazło się w szczelinie świata.

W górach Jotunheimen jest kilka takich schronisk jak Fondsbu – dużych, przestronnych, często prowadzonych przez rodziny z pokolenia na pokolenie. My nocowałyśmy w tzw. wspólnej sali, która w niczym nie przypomina wspólnych sali znanych z polskich schronisk. Tutaj każdy może zachować prywatność dzięki podziałowi na boksy, a w każdej takiej dziupli jest lampka u wezgłowia. Pomysł prosty a jaki komfortowy!

Górska architektura (fot. Konrad Konieczny)

W górach chciałyśmy zostać dwa dni. Pierwszego dnia zaplanowałam trasę połączoną z dopłynięciem łodzią do Torinnsbu. Wyruszyłyśmy o 8:00 rano, o 9 byłyśmy na miejscu. Torinnsbu to mała przystań, z której zaczyna się kilka szlaków przez góry Jotunheimen. Można np. zostawiając ciężkie rzeczy w schronisku przejść górami do następnego jeziora o nazwie Gjende, tam zanocować i wrócić inną trasą. My wybrałyśmy opcję powrotu górami do naszego schroniska.

Szlak na mapie prowadził poniżej szczytów, sądziłam, że zajmie nam mniej więcej 7 godzin i po południu będziemy z powrotem. Jednak ta niewinnie wyglądająca na mapie trasa zajęła nam 12 godzin i okazała się przeżyciem z gatunku ekstremalnych. Największą przeszkodę stanowiła woda.

Malownicze fjordy (fot. Konrad Konieczny)

Srebrzyste tasiemki przecinające góry, które widziałyśmy płynąc łodzią z bliska okazywały się rwącą rzeką, którą należało przekroczyć żeby móc posuwać się dalej. W praktyce oznaczało to czasami chodzenie w górę i w dół po skalnych zboczach, żeby znaleźć najbardziej dogodne miejsce do przeprawienia się.

Raz zdarzyło mi się przejść z poziomu mniej więcej 1000 m n.p.m. do 1600 n.p.m., gdzie strumień brał źródło w jeziorze ze stopniałego śniegu, żeby przekroczyć rzekę. Bardziej mnie przerażał upadek i kąpiel z zimnej wodzie niż dodatkowy marsz. W ten sposób przeprawiłyśmy się przez około siedem rzek i obeszłyśmy jedno spore jezioro, żeby przemoczone od stóp do pasa dotrzeć do schroniska.

Gdy wyczerpana doszłam do jadalni na ciepłą zupę – nie miałam już siły na przygotowanie czegoś z naszego suchego prowiantu – od właścicielki schroniska dowiedziałam się, że przeszłyśmy jeden z najbardziej wyczerpujących szlaków w Jotunheimen, który zwykle zajmuje od 8-10 godzin. W Norwegii, a w szczególności w Jotunheimen, warto pytać przed wyruszeniem w drogę jaki stopień trudności ma trasa, którą się zaplanowało.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

W kraju, gdzie woda mineralna 0,3 litra kosztuje 13 zł warto dobrze zaplanować wydatki. Ja wydałam zaledwie 1650 zł w czasie 8-dniowego pobytu, przejeżdżając około 700 km i wcale nie czując, że czegokolwiek sobie odmawiam. Udało mi się nawet kupić upominki dla przyjaciół na pchlim targu w Oslo.

Zestawienie wydatków:

Noclegi

2 noclegi w hostelach: Bergen, Hostel Montana położony na wzniesieniu, z pięknym widokiem na leżące w dole miasto, 250 K (pokój 4-osobowy), Oslo, Perminalen Hostel w ścisłym centrum miasta, 370 K (pokój  4-osobowy)

2 noclegi na kempingach, 140 K we Flam i 180 K Oslo za namiot dwuosobowy, osobno płaci się za prysznic, 10 K

2 noclegi w schronisku Fonsbu, 130 K/ osoba, wspólna sala, ale komfortowo podzielona na pojedyncze wnęki, wrzątek do pobrania, gdy nie jest się gościem to opłata za wrzątek wynosi  40 K.

Podróże

Pociąg linii NSB, WWW.nsb.no. na trasie Bergen – Myrdal to wydatek 260 K

Szybkie i komfortowe linie autobusowe Nor-Way Bussekspress na dłuższe trasy,www.nor-way.no.  Ceny przejazdów są dość wysokie, dlatego warto sprawdzać promocje w internecie przed wyjazdem, dodatkowo są zniżki za bilety grupowe, a grupa zaczyna się już… od 2 osób. Cena za bilet z Tyinkreysset do Oslo (około 350 km) to wydatek rzędu 300 K.

Bilety komunikacji miejskiej: 20 K (Bergen) lub 26 K (Oslo), warto kupić całodzienny za 70 K (ważny przez 24 godziny).

Stop – 0 K, czasami nie było wyjścia, bo np. ostatni autobus odjeżdżał o 18:00, a gdy później wraca się z wycieczki pozostaje tylko stop. Norwegowie zatrzymują się i chętnie konwersują w samochodzie.

Statek: statek z Flam do Aurland to wydatek rzędu 120 K (kupując na pokładzie jest taniej), łódź przez jezioro Bygdin 130 K.

Jedzenie:

W dużej mierze we własnym zakresie, woda w górach ze strumieni, a w miastach lokalne orientalne restauracje.

Marta Pawlik

Exit mobile version