Od tysięcy lat wulkaniczne Wyspy Zielonego Przylądka, w szczególności piaszczysta Sal, stanowią ulubiony teren lęgowy żółwi morskich z gatunku Karetta. Samice w wieku rozrodczym 28-33 lata, dochodzące do 500 kg i 150 centymetrów, w maju wychodzą na ląd, kopią bardzo głębokie doły i składają około 40 jaj w każdym. Młode wykluwają się szybko, już w sierpniu. Pisklaki, mające około 5 centymetrów długości i miękką skorupę, chcąc uniknąć drapieżników, w nocy uciekają do oceanu. Korzystając ze światła księżyca, pokonują około 100 metrową drogę do wody. Za dnia rozgrzany słońcem piasek stanowi barierę nie do pokonania, łatwo znaleźć tam wtedy usmażonego nieszczęśnika.
***
Zielony Przylądek był bezludny aż do XV wieku, jako pierwsi na wyspach pojawili się Portugalczycy, urządzając największy port przeładunkowy dla handlu niewolnikami. Wyspy uzyskały niepodległość dopiero w 1975 roku, a obecnie gospodarka opiera się na rybołówstwie oraz turystyce. Mimo iż Wyspy Zielonego Przylądka należą do grupy najbogatszych krajów afrykańskich, ochrona przyrody jest mocno zaniedbywana. Lokalne władze bardzo łatwo poddają się presji branży turystycznej. I trudno się im dziwić, w większości żyją z tej dziedziny gospodarki, a status bogatego afrykańskiego kraju oznacza płace w okolicach 150 euro. Wielkie resortowe hotele budowane są na piaszczystych plażach w odległości około 100 metrów od oceanu, a plastikowe sieci zarzucane gęsto w wodzie.

Obecnie żółwie Karetta są na liście gatunków zagrożonych wyginięciem, ich populację szacuje się na około 60 tysięcy. Z pomocą przychodzą między innymi wolontariusze z Projeto Biodiversidade, którzy spędzają na wyspie czasami nawet ponad rok. Standardem jest jednak pół roku. Śpią w namiotach na plaży lub w wynajętych apartamentach. Mają zapewnione jedzenie i picie, nic więcej, większość z nich to studentki z Europy Zachodniej. Fundacja zajmuje się ochroną flory i fauny na Capo Verde, ratowane są nie tylko żółwie, choć te cieszą się największą popularnością wśród wolontariuszy. Wyspa Sal jest terenem lęgowym między innymi przepięknego Faetona Białosternego, a w przybrzeżnych wodach pierwsze pluski dają młode rekiny z gatunku Żarłacza Żółtego, niestety również na liście zagrożonych.
Aby ochronić żółwie przed skutkami działalności człowieka, wolontariusze szukają jaj i umieszczają je w inkubatorach, płytszych oraz zabezpieczonych przed drapieżnikami sztucznych gniazdach. Mimo opieki jedynie 20 proc. pisklaków przeżywa wykluwanie, zdecydowana większość ginie pod ziemią, nie mając siły wykopać się z piasku. Te, które dały radę odgrzebać się choć trochę, tak aby na powierzchni gniazda pokazało się pęknięcie w piachu, odkopywane są przez czuwających 24 godziny na dobę wolontariuszy, potem zaczyna się piękny spektakl.

Młode wykluwają się w nocy i idą do wody prowadzone światłem księżyca. Niestety zanieczyszczenie świetlne sprawia, że się gubią i idą we wszystkie możliwe strony, a osoby pomagające im wejść do wody mogą używać jedynie słabego czerwonego światła. Trzeba je łapać i przenosić z powrotem bliżej wody, uważając przy tym, aby nie rozdeptać innego nicponia. Ryzykowna może być także wysoka fala w czasie przypływu. Na przekór stereotypom, nie ma nic szybszego niż mały żółw, a zrobienie takiemu sprinterowi zdjęcia stanowi nie lada wyzwanie.
Czasami wolontariusz używa białego światła, lecz tylko po to, aby w pochmurną noc imitować księżyc. Staje wtedy na brzegu oceanu i wysoko nad głową trzyma latarkę, kształtem przypominającą lampę naftową. Cała ceremonia trwa krótko, około 5 minut, jednak powtarzana jest co godzinę, a zarwana w ten sposób noc daje poczucie nieprawdopodobnej satysfakcji. Tak zachwiany sezon lęgowy trwa do listopada.

Warty na plaży trwają po 8 godzin. Najbardziej pożądane są te nocne, nie tylko ze względu na ceremonie wodowania małych gadów, w nocy temperatura wynosi około 23°C i nie trzeba chować się przed ostrym słońcem. Urbanizacja wyspy sprawia, że niektóre inkubatory zlokalizowane są w pobliżu resortów, tam zmiany są krótsze i intensywniejsze, wymagają większej załogi. Część opiekunów dba, aby turyści nie wdarli się na ogrodzony teren z jajami, część przeprowadza akcje edukacyjne, a część zbiera fundusze, oferując zaciekawionym turystom adopcje gniazda i nazwanie go własnym nazwiskiem. Za 50 euro wolontariusz napisze kredą nazwisko darczyńcy na tablicy z numerem konkretnego gniazda, wychodzi niecałe 2 euro za żółwia. Ta nieinwazyjna forma cieszy się dużym powodzeniem. Inkubatory w pobliżu resortów mają jeszcze jeden walor, jedna z wolontariuszek na pamięć znała wieczorny program występów muzycznych w pobliskim Hiltonie. Na szczęście animacje zorganizowane przez resort są na tyle ciekawe, że turyści nie interesują się żółwiami w nocy.
Prawdziwa magia to inkubatory zlokalizowane na terenie Parku Narodowego, najkrótsza droga prowadzi do nich przez wysypisko śmieci i znajdujące się tam slumsy. Językiem urzędowym jest portugalski, lecz nawet mieszkańcy faveli posługują się bardzo dobrym angielskim, przy tym są bardzo przyjaźnie nastawieni do wolontariuszy. Na teren rezerwatu nie docierają już ani tubylcy, ani mieszkańcy resortów, plaże schowane są za pozostałością wysokiego krateru wulkanu, więc zanieczyszczenie świetlne z zabudowań miejskich jest minimalne. Szumowi fal oceanu towarzyszą odgłosy z ptasich gniazd. Sezon lęgowy Faetona Białosternego pokrywa się z wylęganiem gadów. Białe ptaki z czerwonym dziobem oraz długim ogonem wyglądają w powietrzu spektakularnie, niczym płaszczki wiszą nad plażą, pilnując młodych na klifie. W wodzie można bez problemu spotkać młode, ciekawskie rekiny. Małe mierzą około pół metra i są zupełnie niegroźne, podpływają bardzo blisko, ocierając się czasami o ciało. Niezwykle szybkie i zwinne, pojawiają się znikąd, przez kilka minut sprawiają wrażenie jakby obwąchiwały nogę, po czym błyskawicznie znikają w krystalicznie czystej wodzie. Kto ma ochotę, może wypłynąć na głębszą wodę i spotkać mamę. Mama żarłacza żółtego jest trochę większa, ma około trzech metrów, żeby się jej przyjrzeć trzeba pokonać wysokie fale, załamujące się około 20 metrów od brzegu. Problemem nie jest nieobecność dużych osobników w tym miejscu, głębokość to już grubo ponad dwa metry, niestety załamujące się fale spieniają wodę, przez co nic nie widać. Widoczność pod wodą pojawia się dopiero około 100 metrów od brzegu. Wypłyniecie tam, choć wyczerpujące, jest warte wysiłku.

Wolontariuszem w Projeto Biodiversidade można zostać na dowolny czas, od czerwca to września. Ze względów logistycznych chętniej przyjmowane są osoby na dłuższe okresy. Praca przy żółwiach wygląda inaczej w różnych okresach, na przełomie maja i czerwca duże samice wychodzą na ląd i składają jaja, pod koniec września ostatnie młode trafiają do oceanu. Najciekawszy jest okres wakacyjny, początkowo wymagana jest opieka nad samicą, aby potem przekwalifikować się na nianię dla małego jaja i odprowadzić pisklaka do oceanu. Niestety okres wakacyjny cieszy się największym powodzeniem, a temperatury na wyspie są koszmarnie wysokie. Fundacja zapewnia jedzenie i namiot oraz 100 euro miesięcznie. Praktycznie wszystkie produkty, w tym żywność, sprowadzane są na wyspę z Portugalii, w sklepach jest drogo i pusto. Podstawą diety jest fasola oraz występujące obficie w lokalnych wodach tuńczyki. Mimo iż wyspa jest tropikalna, o owocach można pomarzyć, banan kosztuje 1 euro, innych owoców w sklepach nie widziałem. Bardziej zapobiegliwi zabierają do bagażu podręcznego, lecąc na wyspę, na przykład kilka kilogramów sera.
Mikołaj Janeczek
***
Materiał ukazał się pierwotnie w 17. numerze Outdoor Magazynu (wiosna 2022).
