Kiedy lądował na Islandii słyszał pomruki wulkanu, który miał ochotę obudzić się i zasłonić niebo chmurą pyłu. Wiedział, że musi zdążyć ze swoim wyzwaniem i opuścić wyspę przed budzącym się olbrzymem.
W drugiej połowie sierpnia Rafał Król (ambasador marki Helly Hansen) odbył pełną wrażeń wyprawę do Islandii.
Wybrał miejsce opuszczone przez ludzi – Hornstrandir, z którego ostatni farmerzy odeszli w 1952 r.
Jego ekspedycja trwała 14 dni, w trakcie których zmagał się z żywiołami najbardziej dzikich i odludnych zakątków tej wyspy.
Celem ekspedycji było:
- przemierzenie jednego z najtrudniejszych backpackerskich szlaków świata – Hornstrandiru
- wytyczenie pionierskiej trasy przez piąty co do wielkości lodowiec Islandii Drangajokull, o powierzchni 200 km kwadratowych, zdobycie najwyższego szczytu Fiordów Zachodnich Jokulbunga 925 m.n.p.m i wreszcie
- przeprawienie się przez prastarą kamienną pustynię Ofeigsfjardarheidi.
Rafał zmagał się z wiatrem o sile 120 km/h i klimatem, gdzie temperatura waha się od 12 C do minus 15C.
Plecak, który trzeba było nieść ze sobą ważył na starcie ponad 25 kg – musiał pomieścić ubrania zimowe i letnie, sprzęt biwakowy i wspinaczkowy, żywność na dwa tygodnie. Sprzęt i ubrania, jakie Rafał miał ze sobą musiały być niezawodne – kolekcja odzieży Helly Hansen pozwalała wytrzymać amplitudę temperatur i ochronić uczestników wyprawy przed wiatrem, mrozem i wodą.
Z plecakami codziennie trzeba było się wspinać z bagnistych dolin na poziomie morza przez skalne przełęcze, gdzie różnica wysokości dochodziła do 500 m. Podczas marszu wzdłuż skalistego wybrzeża trzeba było dostosowywać drogę do przypływów i odpływów, tak aby podczas przypływu fale nie roztrzaskały śmiałków o skały. Na lodowcu z powodu huraganowego wiatru można było wpaść w hipotermię i nabawić się odmrożeń.
W zamian za nieludzki wysiłek i upór Islandia oddała niezapomniane wrażenia – niezapomniane krajobrazy i ogromną satysfakcję.
Rafał Król:
Stężenie zwalających z nóg widoków każe ci myśleć, że raczej śnisz niż wędrujesz naprawdę. Jaskrawozielone, wręcz fosforyzujące mchy i przedziwne arktyczne roślinki szeleszczące tajemniczo pod stopami wraz bażynami i krzakami jagód, słyszysz przy każdym kroku. Przełęcze na które wspinasz się z rozległych torfowisk grzęznąć w bagnie, by niedługo później zlany potem, z kilkunastoma kilogramami dobytku na plecach, wspinać się skalną półką gdzie potknięcie oznacza śmierć. Trawiaste, tłuste od błota i śliskie ścieżki wiodące nad kilkusetmetrowymi klifami, których nie sposób pokonać po deszczu sprawiają, że za najlepszy pomysł uznajesz wędrowanie po błocie w rakach. A kiedy już uda ci się zejść na plażę nie masz czasu na podziwianie fok, które zaciekawione płyną za tobą wzdłuż brzegu, bo musisz stale uważać na narastający przypływ. Jeżeli się zagapisz, utopisz się przy brzegu albo fale roztrzaskają cię o skalisty brzeg, wzdłuż którego nerwowo się poruszasz.
Tutaj możesz dostać udaru słonecznego, a jeszcze tego samego dnia odmrozić nos i policzki. Tu nawet latem musisz być przygotowany na zimę, a na czymś co na mapie jest oznaczone jako szlak turystyczny, będziesz zmuszony wyciągnąć sprzęt wspinaczkowy i zjechać kilkanaście metrów w dół po skalnej ścianie.
To Hornstrandir – najtrudniejszy backpakerski szlak świata. A to zaledwie pierwszy etap naszej ekspedycji. Drugi wiedzie przez piąty co do wielkości lodowiec Islandii, a trzeci przez prastary płaskowyż, bezkresne targane wichrami rumowisko ponaznaczane jeziorami i poprzecinane rzekami. Nasza ekspedycja to swoisty zielono, biało, bury triatlon. Pierwsza część to zielone góry, druga to wspinaczka przez lodowiec a trzecia gigantyczne rumowisko. Westfiords – Fiordy Zachodnie – to nawet dla Islandczyków koniec świata.
Źródło: Helly Hansen