W 29. numerze Outdoor Magazynu ukazał się wywiad z parą światowej klasy wspinaczy hakowych. Poniżej znajdziecie fragmenty rozmowy, które nie zmieściły się w druku.
***
Przygotowanie między wyjazdami i trening
Czy jest jakiś specjalistyczny trening pod kątem hakówki?
Józek: Pomiędzy wyprawami wspinamy się tylko klasycznie i w ogóle nie trenujemy hakówki. Teoretycznie by się dało, bo na przykład u nas, w Gdańsku, jest taka betonowa wieża, zresztą kiedyś prowadziliśmy tam nawet kurs hakówki Polskiego Związku Alpinizmu. Ale ogólnie raczej nie ma takiej potrzeby.
Czyli to wymaga know-how i sprawności w posługiwaniu się sprzętem. Nie trzeba tego ćwiczyć na co dzień?
Józek: Trzeba opanować pewien zestaw narzędzi i umiejętności, zwłaszcza, żeby haczyć szybko. I tego nie trzeba ćwiczyć na co dzień. Ale wiesz, wydolność organizmu na takich ścianach jak El Capitan też jest bardzo ważna, bo jest tam sporo fizolskiej roboty. Po przejściu każdego wyciągu trzeba wyholować wór ze szpejem i zapasami, który waży 80-100 kg. Po dwóch, trzech dniach masz już od tego obolałe dłonie. A jak Gosia robi solówki, to jest tego jeszcze więcej.
Gosia: Podczas solówek tak puchły mi dłonie, że nie jestem w stanie ich zacisnąć. Poza tym trudna wspinaczka hakowa wiąże się ze wspomnianym napięciem psychicznym, które wycieńcza, a także odbija się na jakości snu. Bywa tak, że po trudnym wyciągu po prostu nie da się zasnąć.

Gosia o solowym wspinaniu
Co cię natchnęło do samotnych przejść?
Pierwsza myśl pojawiła się chyba w czasie pandemii. Granice były zamknięte, możliwości wyjazdów ograniczone i byłam spragniona nowych wyzwań. Przeczytałam relację Magdy Ogłodek z jej solowego przejścia Zodiaka. Wydawało mi się, że to musi być fajne przeżycie, spędzenie samotnie tygodnia w ścianie, zwłaszcza że jestem raczej typem samotnika.
W 2022 roku, kiedy po okresie pandemii USA ponownie otworzyła granice dla turystów, pomysł solowej wspinaczki wrócił. Pierwotny plan zakładał, że przez pierwsze 3 tygodnie wspinamy się z Józkiem razem, a ostatnie 10 dni spróbuję podziałać solo. Trzy tygodnie przed wylotem Józek miał jednak wypadek komunikacyjny i ostatecznie poleciałam sama, z zamiarem zrobienia swojej pierwszej solówki na El Capitanie.

Jak było?
To było bardzo euforyczne, ale i ciężkie doświadczenie. Panował straszny upał, popełniałam mnóstwo błędów i wszystko szło znacznie wolniej, niż powinno. Mimo to czułam się bardzo dobrze psychicznie i energetycznie. A po powrocie, jeszcze przez wiele miesięcy, byłam na haju energetycznym. Miałam poczucie sprawczości i czułam ogromną wiarę w siebie.
Więc w zeszłym roku postanowiłaś zrobić kolejną drogę solo.
Tak, pojechałam na kolejną solówkę na El Capitanie w maju. Chciałam znowu poczuć te emocje w sobie. Co ciekawe, było to już zupełnie odmienne doświadczenie, znacznie trudniejsze psychicznie. W przeciwieństwie do 2022 roku, kiedy do Doliny przejechało z 20 znajomych z Polski, tym razem byłam zupełnie sama. Nie było nikogo, z kim mogłabym pogadać o swoich wątpliwościach, czy choćby przy luźnej rozmowie przy ognisku oderwać myśli. Pogoda też nie rozpieszczała, niedługo po moim przyjeździe temperatura z 28 stopni spadła do zera, spadł też śnieg. Trudno było wykrzesać z siebie motywację. Trzeciego dnia wspinaczki zadzwoniłam do Józka. Strasznie marzłam, mówiłam do siebie: co ja tu robię, jak ja nie chcę tu być!, chciałam usłyszeć: źle ci jest, to wracaj. Olej tę wspinaczkę, nie przejmuj się.
Józek: Ja generalnie podchodzę trochę beznamiętnie do ewentualnych wycofów. Staram się racjonalnie ocenić, czy to jest ten moment i warunki. I nie mam nigdy problemu z tym, żeby powiedzieć – zawracamy. To Gosia zawsze stara się cisnąć do przodu, a ja na odwrót, wychodzę z założenia, że zawsze można na daną drogę wrócić w przyszłości. No i tym razem Gosia myślała pewnie, że też tak powiem. No ale mi się wydawało to nieracjonalne… Wiedziałem, że ma dużo zapasów, że może jeszcze w tej ścianie posiedzieć kilka dni, więc może trzeba po prostu zrobić sobie dzień odpoczynku, przeleżeć to w portaledżu, ogrzać się, najeść ciepłego jedzenia i odbudować ten wewnętrzny imperatyw, żeby iść dalej. No i tak się stało.
Józek powiedział: wiem co chcesz ode mnie usłyszeć, ale tego nie usłyszysz. Bardzo mi wtedy pomógł, wiem, że gdybym się wówczas wycofała, czułabym żal i rozczarowanie. Zrobiłam tak, jak mi doradził Józek – rozstawiłam portaledge, odpoczęłam, uspokoiłam myśli i emocje. Mówi się, że we wspinaczce solowej najtrudniejsze pod względem motywacji są pierwsze trzy dni. Jeśli przetrwamy ten kryzys, później już będzie łatwiej.
No i udało się, zrobiłaś solo Squeeze Play A3.
Tak, udało mi się dokończyć drogę, ale – inaczej jak za pierwszym razem, z poczuciem niesamowitej ulgi, że mam to już w końcu za sobą …
Czy to koniec z solówkami?
Hmm… wspinanie to też sztuka zapominania złych doświadczeń i zapamiętywania tych dobrych. Tak samo jest z tamtą solówką. Gdybyś zapytał mnie bezpośrednio po, pewnie odpowiedziałabym – nigdy więcej, to nie dla mnie! ale dzisiaj… myślę, że bym chciała to znowu przeżyć.
Piękne formacje i ruchy
Wspominaliście kilka razy o pięknych formacjach. Co to znaczy z perspektywy hakmena?
Józek: Na przykład przewieszona, czysta rysa albo jakieś bardzo regularne zacięcie. Są formacje piękne pod względem estetycznym, takie jak na El Esfinge w Peru. Są też takie, których piękno polega na tym, że wymagają jakiejś finezji, żeby pokonać je hakowo. Czyli na przykład odnajdywania najmocniejszych krawądek spośród wielu kruchych. Można powiedzieć, że wspinaczka hakowa też zawiera w sobie komponenty trikowe, tak samo jak wspinaczka klasyczna.

Na przykład?
Józek: Sekwencje po hookach. Elementy techniczne, jak na przykład bardzo wysokie wychodzenie w ławach. To nie jest takie proste, gdy wisisz na niepewnym hooku, położonym na małym ząbku skalnym. Musisz wyjść jak najwyżej, umiejętnie luzując kontrfifkę i zachowując naprężenie w trójkącie mocy, a przy tym nie możesz sobie pozwolić na jakiekolwiek bujanie czy zmianę środka ciężkości. Richy hooki, czyli hooki, do których nie jesteś w stanie sięgnąć ręką – musisz użyć przedłużki i kładziesz je na oślep, domyślając się tylko na czym mogą leżeć. Expanding flejki.
Czym jest expanding flake?
Józek: To też bardzo ciekawa rzecz, charakterystyczna dla El Capitana, który jest zbudowany trochę jak cebula – warstwy skał jedna na drugiej, a między nimi szczeliny. Grubość płyt waha się od centymetra do metra. Pod wpływem temperatury te płyty pracują i szczeliny między nimi raz się zwiększają a raz zmniejszają. Oprócz tego niektóre flejki są na tyle cienkie, że wbity hak powoduje ich odkształcenie. Może się wydawać, że skała jest zupełnie twarda, ale nie, też ma jakąś niewielką elastyczność. Pokonanie takiej rysy wymaga odpowiedniej techniki. Czasem nie możesz wbić kolejnego haka, jeśli wisisz już w jednym, bo rysa może się poszerzyć i ten pierwszy wyleci. Możesz użyć camhooka, czyli takiej zgiętej pod kątem 90 stopni płytki, którą wsuwasz w szczelinę i obciążasz tak, że ona się w niej klinuje na tarcie. Czasem musisz wiedzieć, jak szybko wyjść z jednego punktu i obciążyć kolejny – zanim ten pierwszy wypadnie, a ty razem z nim. To taka gra.
Allain-Leininger M7+ na północnej, 900-metrowej ścianie Petit Dru
Zrobiliście tę drogę w większości zimowo-klasycznie (kluczowy wyciąg klasycznie, ale w górnej części A0). Jak to wyglądało?
Gosia: Bardziej dramatycznie niż zakładaliśmy (śmiech). A propos prób i wycofów, pierwsza próba zakończyła się dość szybko z uwagi na chorobę Józka. Musieliśmy zejść do Chamonix i odpocząć kilka dni. Prognozy były bardzo dobre, Józek wrócił do formy i myśleliśmy nawet, że uda nam się ją zrobić w non stopie. Wzięliśmy biwak, ale tylko na wszelki wypadek…
Józek: Na początku szło nam dość sprawnie. Przeszliśmy kluczowy wyciąg klasycznie (właśnie ten M7+), ale potem okazało się, że to jest naprawdę długa droga. Najgorsze było jednak to, że zaczęło wiać. W prognozach nic takiego nie było… Koło północy, gdzieś na 25. wyciągu, poczuliśmy się zmęczeni. Ja prowadziłem i dwa razy odpadłem przez nieuwagę. Stwierdziliśmy, że trzeba zabiwakować, bo robi się trochę niebezpiecznie. Zaczęliśmy szukać miejsca na biwak, ale ta część ściany była dość spionowana. Nie mogliśmy znaleźć miejsca, a wiało coraz mocniej.
Józek: Na początku szło nam bardzo sprawnie. Przeszliśmy kluczowy wyciąg klasycznie, ale potem okazało się, że to jest naprawdę długa i trudna droga. Najgorsze było jednak to, że zaczęło wiać. W prognozach nic takiego nie było… Koło północy, gdzieś na 25. wyciągu, poczuliśmy się zmęczeni. Ja prowadziłem i dwa razy odpadłem przez nieuwagę. Stwierdziliśmy, że trzeba zabiwakować, bo robi się trochę niebezpiecznie. Zaczęliśmy szukać miejsca na biwak, ale ta część ściany była dość spionowana. Nie mogliśmy znaleźć miejsca, a wiało coraz mocniej.
Gosia: Koło drugiej czy trzeciej zatrzymaliśmy się na małej, opadającej półeczce. Półwisząc w uprzężach, półklęcząc w pozycji embrionalnej – w śpiworach, butach i we wszystkim co mieliśmy – jakoś przetrwaliśmy do rana. Wiatr w porywach osiągał 70 km/h.
Józek: Do rana byliśmy solidnie wychłodzeni a jednocześnie nadal nie dało się wspinać w takim wietrze. W końcu koło południa Gosia nas poderwała – nie mogliśmy zostać na tej półce na drugą noc.
Gosia: Przewspinałam jakoś kolejne 80 m, gdzie natrafiłam na lepszą półkę i przenieśliśmy biwak. Wiatr zelżał do 40 km/h. Podleciał do nas helikopter i jakby czekał na znak…
Kusiło?
Gosia: Nie, byliśmy za blisko szczytu! Sytuacja nie była też tak graniczna, aby potrzebna była pomoc. Kolejnego dnia trochę nas ścinało z wyziębienia, ale ruszyliśmy do góry i ostatecznie zdobyliśmy wierzchołek. Wcześniej jednak zrobiliśmy jeszcze jedną przerwę na wygodnej i osłoniętej od wiatru półce – to był trzeci biwak i pierwszy, na którym udało nam się poleżeć poziomo, najeść i wyspać. Wcześniej nawet trudno było coś ugotować, bo po prostu nie dało się zapalić kuchenki.

***
Główną część wywiadu z Gosią Jurewicz i Józkiem Soszyńskim znajdziecie w 29. numerze Outdoor Magazynu – dostępność i opis treści numeru.
Okładka