Już przedwczoraj, 13. dnia wyprawy, Mateusz Waligóra donosił o problemach technicznych. Korala w jego rowerze szwankowała, aż ostatecznie rozpadła się. Podróżnik nie był w stanie jechać dalej. Może jednak to jeszcze nie koniec?
***
14. dnia wyprawy, po 15 km korba przestała się kręcić. Mateusz Waligóra zdemontował ją po raz kolejny. Uszkodzone łożysko supportu wysypało się na ziemię. Zupełnie nowa część (jak podkreśla podróżnik – wysokiej klasy, marki (Race Face)) wytrzymał zaledwie 600 km.

Waligóra relacjonuje:
Znajdowałem się dokładnie pośrodku najtrudniejszego odcinka wyprawy i musiałem się jakoś wydostać. Za wszelką cenę nie chciałem rozpoczynać akcji ratunkowej, więc po analizie zapasów wody uznałem, że będę pchał dopóki mi się nie skończą. Pchałem dobre dwie godziny, gdy na horyzoncie zobaczyłem samochód. Zacząłem machać, a ten zmienił kierunek. Gdy otworzyły się drzwi samochodu, wysypała się z niego masa dzieciaków, niczym kuleczki z łożyska. W środku było 14 osób! Ale nie ostawili mnie, zapakowaliśmy rower na dach i ruszyliśmy w stronę osady Sevrei, w której obecnie jestem. Spróbuję znaleźć jakiś transport do 'stolicy’ Gobi – Dalandzadgad. Nie jest łatwo mi się poddać z tak głupiego powodu jak awaria roweru, więc na moją prośbę znajomy o imieniu Doogii próbuje znaleźć w Ułan Bator nowe części, a potem wysłać je do Dalandzadgad, żebym mógł naprawić rower i ruszyć dalej. Nie jest to proste, bo po pierwsze dostępność specjalistycznych części rowerowych w Ułan Bator jest pewnie na poziomie Suwałk, a po drugie w Mongolii trwa właśnie niemal tygodniowe święto Tsagaan Sar i większość sklepów jest zamknięta.
Mateusz Waligóra jeszcze się nie poddaje:
Tak bardzo nie chcę powiedzieć, że to koniec. Teraz wszystko w rękach dobrych ludzi. Jestem bezpieczny. Nie martwcie się.
Trzymamy kciuki!
Red.