Rynek zegarków dla biegaczy górskich, od dłuższego czasu jest podzielony na dwie główne części. Nie tak dawno, pojawił się na nim zupełnie nowy gracz zza wielkiej wody, który próbuje odkroić sobie coraz większy kawałek tego bardzo smacznego ciacha. Na całe szczęście, poza przemyślaną strategią marketingową, angażującą czołowych polskich sportowców, COROS ma jeszcze inne argumenty, dzięki którym korzysta tam, gdzie dwóch się bije.
***
Miałem okazję (czy przyjemność, to się okaże nieco dalej) testować drugą edycję podstawowego modelu tej amerykańskiej marki, której pierwszymi dwoma produktami były… inteligentne kaski rowerowe. W połowie maja 2018r. COROS zaprezentował jednak swój debiutancki nadgarstkowy kombajn multisportowy – Pace. No i się zaczęło! W sierpniu ubiegłego roku, światło dzienne ujrzał następca „pejsa”, reklamowany jako najlżejszy zegarek z GPS na rynku (30g w wersji z nylonowym paskiem). Jak spisał się w czasie testów? Ano całkiem dzielnie, ale po kolei.
To, co dla wielu użytkowników jest czynnikiem decydującym, okazało się jedną z największych zalet zegarka. Przy codziennym użytkowaniu (rower, bieganie, piłka, tańce, ćwiczenia, w ciągu dnia cały czas na nadgarstku, przez większość nocy również), bateria spokojnie wytrzymywała dwa tygodnie, a warto zaznaczyć, że nie jest to półka „premium” za cztery minimalne krajowe, doładowywana energią z wnętrza ziemi i światłem księżyca w pełni. Brawo, podstawowy model z tak pojemnym magazynkiem (i jednocześnie tak niską wagą), to naprawdę atrakcyjna opcja dla kogoś kto jeszcze kilka lat temu był zmuszony inwestować w „high-end stuff” żeby spokojnie kicać 100+ po pagórkach. Co ciekawe, wspomniany sprzęt muszę ładować częściej, niż COROS’a.
Jeśli chodzi o pomiar GPS, to poza pierwszym uruchomieniem, gdzie zdarzyło się czekać na kompletny sygnał parę minut, szukanie odbiorników trwało kilka sekund. Ani razu ślad nie notował „skoku w bok”, nie gubił satelitów, nie wołał jeść i nie płakał. Jestem zadowolony – z zastrzeżeniem, że nie robiłem bezpośredniego porównania za pomocą dwóch lub trzech różnych zegarków, zamocowanych na tym samym nadgarstku podczas jednego treningu. A dopiero to pokazałoby kto w wyścigu o tytuł mistrza dokładności pomiaru, ma najlepsze argumenty.
Nie mam też żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o uśredniony pomiar tętna z nadgarstka, choć oczywiście w trybie bez GPS nie był odświeżany w sposób ciągły, a raz na jakiś czas, ale może to i dobrze, bo ciągłe bombardowanie skóry zielonym światłem może z czasem doprowadzić do jej delikatnego zniszczenia, co kiedyś empirycznie odkryłem. Należy też pamiętać, że pomiar nadgarstkowy nie jest aż tak dokładny, jak pomiar z pasa piersiowego. Przyczepić mógłbym się jedynie do odczytu podczas wykonywania rytmów, kiedy to zegarek przegapił parę skoków tętna, ale wybaczam z uwagi na dużą dynamikę ruchu nadgarstka podczas tego konkretnego typu treningu. 😉
Menu zegarka jest dość proste, intuicyjne, ani trochę nie brakowało mi funkcji dotykowych, wszystko do swobodnego pokierowania dwoma przyciskami i pokrętłem (którym jest jednocześnie jeden z tych przycisków). Dla tych, którym robi różnicę strona graficzna/wizualna, została przygotowana naprawdę duża ilość wzorów tarczy zegarka, które swobodnie można załadować do niego z poziomu smartfona. Plus za to. Oczywiście sama jakość wyświetlanego obrazu pozostawia wiele do życzenia jeśli chodzi o kontrast i nasycenie barw, ale gdyby COROS poszedł w stronę rynku smartwatch’y i smartband’ów, z pewnością straciłaby na tym żywotność baterii. Ten zegarek nie ma ładnie świecić – on ma dobrze i długo działać! Słówko jeszcze o pasku – w wersji nylonowej jest zapinany na rzep, ale możemy też wybrać (nieco cięższą) wersję silikonową. Zamiana trwa kilka sekund i nie stwarza większych problemów.
Jeśli chodzi o bebechy tego urządzenia i smaczki aplikacji mobilnej, to do analizy dostajemy szereg ciekawych i szczegółowych danych, łącznie z kadencją, długością kroku, mocą biegową i opisaną efektywnością treningu. Nie wszystkie oczywiście mają dla przeciętnego amatora znaczenie, ale znajdą się tacy, którzy zrobią z nich faktyczny użytek. Mi osobiście bardzo przypadły do gustu markery efektywności. Jest w tym jakaś wartość motywacyjna. Wszystko oczywiście jest długoterminowo rejestrowane w aplikacji mobilnej. Mamy tam też dostęp do różnych ciekawostek, o których nie będę się rozpisywał z prostego powodu – nie czułem potrzeby, żeby z nich korzystać.
Pace 2 nie posiada co prawda funkcji nawigacji po trasie, co może być w oczach niektórych górskich napieraczy minusem decydującym o wyborze innego modelu, lub w ogóle innej marki, ale trzeba uczciwie przyznać, że w tym segmencie cenowym (okolice 1000zł), na rynku nie znajdziemy ani jednego urządzenia z funkcją wgrywania map. Nasz ślad widzimy dopiero po zakończonym treningu, na tarczy zegarka, a także w aplikacji mobilnej po wykonaniu synchronizacji. Do codziennych treningów w dobrze znanym terenie – czegóż chcieć więcej?
Skupię się teraz na subiektywnych plusach i minusach, które zdążyłem wychwycić podczas trwania okresu testowego. Po pierwsze: waga, a co za tym idzie – „przeszkadzalność” na nadgarstku. Z zegarkiem jest trochę jak z pozostałymi elementami zbroi biegowej. Najlepiej sprawują się wtedy, kiedy nie czujemy, że je nosimy. Jeśli coś nam ciąży, przeszkadza, uwiera – jest do bani. COROS Pace 2 nie ciąży, nie czuje się go na nadgarstku (innych członków nie sprawdzałem) i zdecydowanie nie jest do bani. Po drugie – mój osobisty top smaczek jeśli chodzi o funkcjonalność tego urządzenia. Zdarza się Wam biegać po zmroku? No pewnie, że tak. A zdarza się Wam nie zabrać czołówki? Oczywiście. Na kłopoty – COROS. Wystarczy unieść nadgarstek w stronę twarzy i ekran automatycznie się podświetla. Ależ mi tego brakowało! Numero Tres – to, o czym już pisałem wcześniej, a co sprawiło miłą niespodziankę. Dwutygodniowy aktywny urlop bez ładowarki? Nie ma problemu, damy radę. Ta bateria jest naprawdę pojemna! No i w dodatku – Pace 2 jest stosunkowo niedrogi. A potrafi całkiem sporo!
Chcąc mówić o minusach, musiałbym zacząć kopać w najgłębszych pokładach mojego czepialstwa. Producent zabezpieczył zegarek automatyczną blokadą przycisków podczas trwania aktywności. Żeby odblokować funkcje, w tym: funkcję zatrzymania lub pauzowania treningu, musimy parę razy pokręcić małym pokrętełkiem. Jest to trochę irytujące, ale da się przeżyć. Druga sprawa – błogosławieństwo automatycznego podświetlenia, staje się przekleństwem podczas monitoringu snu. Oczywiście tylko jeśli nie zastygniemy w jednej pozycji. W moim przypadku, kiedy próbowałem zasnąć, wiercąc się z boku na bok, za każdym razem dostawałem w twarz strzałem z wyświetlacza. Więcej grzechów nie pamiętam, choć nawet niewielka ich ilość może wystarczyć do zniechęcenia fanatyków dwóch innych producentów. Jednak ofertą marki COROS zdecydowanie warto się zainteresować, jeżeli szukamy naprawdę dobrej jakości i zaawansowanej technologii w konkurencyjnej cenie. Bo jeśli odstawiając topowy model rynkowego wyjadacza na rzecz podstawowego egzemplarza marki COROS, jakim jest Pace 2, zauważa się tyle pozytywnych aspektów i tak niewiele przeszkadzajek, to strach pomyśleć jak przemyślanymi i zaawansowanymi kombajnami są modele z wyższych półek cenowych. 😉
Rafał Słociak
test dystrybutora marki COROS