Pod koniec upalnego sierpnia 2020 ruszyliśmy na północ, by kolejny raz przekroczyć Bałtyk i zanurzyć się w baśniowej krainie wielkich drzew, ukrytych jezior, wijących się szutrowych dróg i falujących w złotym słońcu łąk. Znałem już Szwecję z wcześniejszych wędrówek, dlatego wiedziałem, czego się spodziewać: prostoty, otwartości, przyjaznego prawa, czystej wody i wyjątkowego poczucia wolności.
***
W tym roku postanowiliśmy poznać położony na południowy zachód od Sztokholmu region Södermanland, który wydał nam się świetnym wyborem na odbycie bikepackingowej wycieczki marzeń. Trzystukilometrowa pętla ze startem i metą w Södertälje, którą rozkoszowaliśmy się przez pięć kolejnych dni, już samym swoim tempem realizowała jeden z moich ulubionych elementów szwedzkiej filozofii, wyrażony słowem lagom – nie za dużo, nie za mało, ale dokładnie w sam raz.
Nie chcieliśmy się śpieszyć, nie chcieliśmy bić rekordów dziennego dystansu, ani dojeżdżać na biwak zmęczeni. Wręcz przeciwnie, bawiliśmy się doskonale w wycieczkowym tempie, które pozostawia wiele miejsca na zajęcie się tym, co dzieje się na bieżąco – budowaniem relacji, oglądaniem krajobrazu, przerwami na kawę czy gubieniem i odnajdywaniem drogi. Tak przyjazne warunki stanowią doskonałą okazję do zaprezentowania w praktyce idei bikepackingu przyjaciołom– na naszym wyjeździe były obecne osoby, które pierwszy raz doświadczały połączenia podróży rowerowej z biwakowaniem w terenie, na szczęście bez presji wyniku, czasu czy nadmiernej trudności. Jeśli nie myślimy o tym, ile kilometrów zostało nam jeszcze do przejechania i wiemy, że prawo Allemansrätten pozwala na swobodne biwakowanie – właściwie gdziekolwiek, cała wycieczka nabiera niewyobrażalnej płynności pozbawionej ram i stresu.
Zupełnie naturalnie przebiegał także rytm dnia. Nie pamiętam, abyśmy często spoglądali na zegarek (może zdarzyło się to raz, kiedy czekaliśmy na przeprawę promem do Skanssundet). Czas mierzyliśmy śpiewem ptaków, płynną zmianą temperatury, poczuciem narastającego apetytu, czy w końcu kątem padania promieni słońca. Nie doświadczaliśmy też wyraźnej granicy między dniem a nocą. Powolne przechodzenie w sen trwało tak naprawdę parę godzin– od szaleństwa dnia i tańców przy zachodzie słońca do spokojnych rozmów przy wieczornym ognisku i cichutkiego bujania się w hamaku, sam na sam ze wspomnieniem dnia.
Od biwaku do biwaku przemieszczaliśmy się szutrowym rajem. Tylko pierwszego dnia, tuż po opuszczeniu Södertälje w kierunku południowo-zachodnim, zmagaliśmy się z korzeniami i kamieniami na pieszym szlaku Sörmlandsleden, zmuszającymi do licznych przeniosek. Kiedy przestaliśmy kurczowo trzymać się szlaków „dzikich” i zaczęliśmy korzystać także ze „zwykłych” dróg, z zaskoczeniem odkryliśmy, że drogi oznaczone na mapie na żółto nie zawsze oznaczają ruchliwą drogę wojewódzką. W większości przypadków była to szeroka szutrowa aleja przecinająca las długim na kilkanaście kilometrów pasem, albo asfalt wijący się wśród pól zieleni, pastwisk lub brzegami jezior. Gdyby ktoś zapytał mnie o polecenie konkretnej trasy po Södermanland, to poleciłbym wyznaczenie tylko punktów, do których chce się dojechać – trasa ułoży się sama i z całą pewnością będzie bardzo atrakcyjna.
Na ogół staram się kończyć dzień w pięknym miejscu, dlatego spaliśmy zawsze w rezerwatach przyrody. Zaskakujące, że praktycznie każdy rezerwat w Szwecji ma wyznaczone miejsce do biwakowania, ponieważ poza funkcją ochronną mają one pełnić także funkcję udostępniania przyrody ludziom. Brzmi to tak, jakby zarządzający terenem mówił: „Zapraszam, to jest właśnie miejsce prawdziwe, czyste. Ten rezerwat jest między innymi po to, żebyś mógł doświadczyć przyrody w jej pełnej krasie”. Dzięki temu stajemy się wrażliwsi na naturę, bo przebywamy w niej dłużej, a nie tylko przez krótką chwilę. Miejsca noclegowe wyznaczyłem tak, aby każdy z odwiedzanych rezerwatów był nad wodą – jeziorem schowanym wśród skał, albo nad głęboko wcinającą się w ląd zatoką. Nie mieliśmy oporów, by kąpać się nago. Po co wozić ze sobą zbędny strój kąpielowy, kiedy nasza skóra jest wszystkim, czego potrzebujemy do pływania?
Zaczęliśmy od noclegu w Parku Narodowym Tyresta tuż pod Sztokholmem. Przemieszczanie się rowerem po parku jest niedozwolone, więc do punktu biwakowego nad jeziorem Årsjön urządziliśmy sobie spacer. Przy odrobinie szczęścia można nocować tam bez namiotu czy hamaka, bo tuż nad wodą ustawiono przestronną wiatę.
Nocowaliśmy nad wąskim, ale malowniczym jeziorem Marviken, które nad ranem obudziło nas nieprawdopodobnie żywiołowym koncertem ptasich treli, dając przy okazji możliwość obejrzenia tańca mgieł snujących się nad taflą wody. Trwało to kilka kwadransów, nim słońce podniosło temperaturę i zakończyło bajkowy pokaz.
Najgłębiej zapadający w pamięć i najbardziej niezwykły – Dagnäsön to magiczny półwysep na jeziorze Båven, który w całości jest rezerwatem chroniącym pozostałości pradawnego lasu. Spotkaliśmy się tam z naturą wyłamującą się naszemu ludzkiemu pojmowaniu czasu. Nad półwyspem góruje imponująco wielki dąb, strażnik całej okolicy. Jego rozpościerające się w promieniu kilkunastu metrów konary były dla nas baldachimem podczas nocnego podziwiania gwiazd, a aby objąć pień potrzeba było aż sześciu osób. Równie malownicza jest droga prowadząca do półwyspu – szutrowa aleja, gładko ułożona wśród pagórkowatych pól.
Tuż obok rezerwatu Stendörren, w towarzystwie dynamicznego archipelagu skalistych wysepek. Znaleźliśmy tam obszerny skalny taras, tak wielki, że kilkadziesiąt osób mogłoby z powodzeniem na nim leżeć i obserwować zachód słońca.
Ostatnią noc spędziliśmy w rezerwacie Eriksö na wyspie Mörkö. Tutaj poczuliśmy się trochę jak urwisy, bo dotarcie do rezerwatu wymagało przeskoczenia dwóch płotów. Nie mówcie nikomu!
Garść porad:
- Na start wycieczki dotarliśmy naszym ośmioosobowym busem, za którym ciągnęliśmy przyczepkę z rowerami. Dzieląc koszt transportu na sześć osób, zapłaciliśmy naprawdę niewiele w porównaniu na przykład do lotu samolotem.
- Noclegi w rezerwatach są dla mnie sposobem stuprocentowo skutecznym, legalnym i pięknym. Nie widzę potrzeby szukania innej bazy noclegowej.
- Trasę przejazdu wytyczałem za pomocą aplikacji Komoot, która umożliwia wybór między jazdą MTB, gravelową, touringową lub szosową. Pozwala to dobrze dopasować wycieczkę do naszych możliwości i wyobrażeń.
- Rower MTB lub gravel pozwolą na praktycznie nieograniczoną swobodę eksploracji regionu. Touringowe sakwy mogą przeszkadzać na niektórych trudniejszych odcinkach leśnych. Bardzo żałowałabym wybierając rower szosowy, bo nie mógłbym dotrzeć do schowanych daleko od asfaltu uroczych zakątków.
- Cały region Södermanland jest tak niebywale piękny, że nie trzeba szczególnie skupiać się na konkretnej trasie – wszędzie będzie bardzo atrakcyjnie. Byłbym nawet skłonny pojechać tam bez planu, albo mając zaznaczone na mapie tylko interesujące mnie punkty noclegowe.
- Warto uważnie zaplanować punkty zaopatrzenia. Sklepy są tylko w dużych miejscowościach, na pewno nie ma ich we wsiach.
- Nie ma najmniejszego problemu z dostępem do wody. Pozyskamy ją z okolicznych źródeł lub od uprzejmych gospodarzy. Nabieraliśmy także wodę z jezior, ale w tym wypadku zalecam użycie filtrów.
- Niektóre rezerwaty mają wyznaczone miejsca na rozpalanie ognisk, ale zawsze należy zwrócić uwagę na lokalne przepisy przeciwpożarowe.
- Nocleg z użyciem hamaków okazał się strzałem w dziesiątkę, bo cztery z pięciu naszych biwaków rozbiliśmy w terenie bardzo nierównym, z licznymi głazami albo na skalistym podłożu, gdzie namiot nie dałby sobie rady.
- Pamiętajmy o zasadach Leave No Trace, a szczególnie o tej dotyczącej wykonywania czynności higienicznych w oddaleniu od zbiorników wodnych! To szalenie istotne, aby nie wprowadzać do jeziora czy rzeki mydła, szamponu ani pasty do zębów, nawet jeżeli są biodegradowalne.
Rafał Palowski
*
Fotorelacja Coffee Tea Trip:
*
Materiał ukazał się w 13. numerze Outdoor Magazynu (wiosna 2021)