Na polskim rynku latarek czołowych od pewnego czasu panuje względny spokój i stagnacja. Swoistym zaburzeniem sytuacji będzie niewątpliwie podjęcie nierównej walki o wymagającego klienta przez firmę Fenix, kreującą się na nowego potentata, a dotychczas będącą zupełnie nieznaną marką na polskim rynku.
Pod koniec lipca miałem niesamowite szczęście pozyskać do testów najnowszy produkt tej firmy – latarkę czołową HL50. Przesyłka od polskiego dystrybutora, firmy PPHU Kolba z Będzina, przyszła w przeddzień mojego miesięcznego wyjazdu jaskiniowego, zatem nadarzyła się świetna okazja do jej przetestowania w niezwykle wymagających warunkach oraz weryfikacji zapewnień producenta o rzekomej niezniszczalności tego nowego produktu.
Obszar testowy nr 1 – mieszkanie
Czołówka zapakowana była w blister co, nie ukrywam, dość mocno mnie zirytowało. Producent kompletnie nie przemyślał prostego sposobu jego otwarcia – dłuższą chwilę walczyłem z nożyczkami żeby przeciąć dość twardy plastik. Po wydobyciu kompletu przyszedł czas na przyjrzenie się całości. Od pierwszego wrażenia zakochałem się w solidnym wykonaniu elementów – korpus czołówki jest w całości wycięty ze stopu aluminium, pojemnik na baterię uszczelniono o-ringami, szybkę diody przykręcono na cztery śruby, a wyłącznik odlano z grubej gumy. Moją uwagę zwrócił także wypalony na bocznej ściance numer seryjny – rzecz niespotykana w czołówkach z tej półki cenowej.
Wg instrukcji, latarka zasilana jest z pojedynczego „paluszka” w rozmiarze AA, bądź też może być zasilana z 3V ogniwa CR123A, praktycznie nieznanego w Polsce. Różnica w długości obu ogniw rekompensowana jest poprzez zastosowanie odpowiedniej przedłużki korpusu oraz plastikowej wkładki. Elementy te, konieczne do zamontowania wraz z użyciem ogniw AA, dostarczane są oczywiście w komplecie wraz z latarką, ponadto producent dorzucił zapasowy komplet uszczelek typu o-ring.
Zdecydowanie nietypowym rozwiązaniem jest sposób mocowania czołówki. W tradycyjnym rozwiązaniu, gumowe paski na głowę mocowane są bezpośrednio do głowicy latarki. Tu zaś, głowica jest elementem całkowicie niezależnym, osobną latarką, którą w każdej chwili można zdjąć z zawiesia i użytkować niezależnie. W komplecie dostarczane jest metalowy uchwyt z gumowym paskiem z regulacją długości. Zawiesie to utrzymuje latarkę w odpowiedniej pozycji za pomocą metalowego klipsa, wewnątrz którego można dowolnie pochylać głowicę. Pomyślano również o zabezpieczeniu latarki przed przypadkowym wypadnięciem z klipsa – zastosowano dodatkową opaskę, która zahaczona o gumowy pasek z pewnością ochroni głowicę przed utratą.
Pierwotnie byłem sceptykiem takiego mocowania, niemniej po założeniu całości na głowę okazało się, że jest to bardzo sprytny patent! Nie ma mowy o ograniczeniach w kącie nachylenia głowicy – tu regulacja jest płynna w zakresie ±90º. Jedyną wadą, jednak mało znaczącą, okazuje się być niecentralne ułożenie źródła światła – niemniej coś za coś.
Po zapakowaniu do latarki bateryjki AA, pierwszy test wykonałem w jedynym prawdziwie ciemnym pomieszczeniu – łazience. Jakież było moje pozytywne zaskoczenie jasnością strumienia świetlnego oraz szerokim kątem świecenia – 365 lumenów neutralnej bieli rozświetliło pomieszczenie, ukazując kurz w każdym zakamarku… Zdecydowałem więc zmienić miejsce zabawy na bardziej bliskie naturze…
Obszar testowy nr 2 – obóz jaskiniowy na Jurze Szwabskiej, Niemcy
Przez pierwsze kilka dni, żeby przypadkiem nie popsuć latarki przedwcześnie, użytkowałem czołówkę jak przystało na przeciętnego turystę, tj. w drodze do namiotu, podczas spacerów po lesie czy nocnego zerkania na mapę. Już pierwszej nocy byłem pozytywnie zaskoczony jakością światła – kąt świecenia idealnie odpowiada potrzebom ludzkiego oka, natomiast temperatura barwowa pozwala na dość dobre odwzorowanie kolorów. Było to szczególnie istotne podczas czytania map – koledzy korzystający z innych czołówek, z zimnym światłem, mieli spore problemy przy rozróżnianiu niektórych barw, ponadto ich czołówki nie posiadały trybu „low-power”, przez co byli oślepiani przez zbyt mocne światło.
Również opady deszczu czy poranna wilgoć w żaden sposób nie zakłóciły pracy latarki, w każdej chwili była gotowa do pracy. No, prawie każdej…
Producent całkowicie nie przemyślał faktu, że wrzucenie czołówki do plecaka spowoduje jej przypadkowe załączenie. Wielokrotnie się o tym przekonałem, raz boleśnie, kiedy zapomniałem zabrać zapasowego ogniwa, a latarka po wyjęciu z plecaka była całkowicie „martwa”. Wystarczyłoby schować przycisk nieco głębiej do obudowy oraz programowo wyeliminować chwilowe, krótkie naciśnięcia, aby uchronić użytkowników od takich przykrych niespodzianek. Jest to zdecydowanie największa wada tej czołówki, która dała mi się we znaki podczas „turystycznego” zastosowania.
W kolejnych dniach pobytu przyszedł czas na testy jaskiniowe. Odwiedzane przeze mnie jaskinie były niezmiernie błotniste, co napawało mnie czarnymi myślami odnośnie sprawności tego sympatycznego Fenixa. I tym razem HL50 pozytywnie mnie zaskoczył, dzielnie znosząc błoto we wszelkiej postaci – od formy gęstego kleiku po brązową, zapiaszczoną wodę. Po wyjściu z jaskini ciężko było odkleić czołówkę z kasku, błotniste formy działały jak super-glue, a latarka wciąż świeciła! Kolejny test to mycie sprzętu w rzece – czołówka przeleżała ponad pół godziny na głębokości ok. 1m, bez żadnego uszczerbku na szczelności. Nikt z kolegów, którzy współdziałali ze mną w jaskiniach, nie chciał podjąć takiej próby z własną lampką, zakładając z góry konieczność kupna nowej sztuki po takim teście…
Największym problemem w działalności jaskiniowej była wymiana baterii. Bez ściągnięcia kasku z czołówką ich wymiana „na czuja” jest niemożliwa. Ponadto drobny skok gwintu zasobnika stawia realne trudności w prawidłowym załapaniu gwintu zakrętki, szczególnie gdy dostanie się nań nieco błota. Niemniej nie jest to czołówka dedykowana do speleologii, więc nie można od niej oczekiwać za wiele w tym zakresie.
Obszar testowy nr 3 – wyprawa jaskiniowa do Czarnogóry
Podczas zarzynania czołówki w błocie w niemieckich jaskiniach sądziłem, że nie będę już miał czego testować w Czarnogórze. Jednak solidne wykonanie HL50 sprawiło, że dotrwała bez uszczerbku do tego wyjazdu, można się więc nią było pobawić i w czarnogórskich podziemnych pustkach.
Tym razem, ze względu na zastosowanie jako podstawowego oświetlenia karbidowego, czołówka służyła jako światło rezerwowe oraz z przeznaczeniem na doświetlenie dojścia i powrotu z jaskini. Przy zastosowaniu baterii AA, czołówka wraz z zawiesiem ważyła równo 95 g, co w połączeniu z niezwykle małymi wymiarami zapewniało komfort noszenia na szyi podczas wielogodzinnych akcji jaskiniowych – latarki praktycznie nie było czuć.
Przetestowałem również zachowanie czołówki przy rozładowanej baterii. Moje obawy o pozostanie w ułamku sekundy w całkowitej ciemności po przekroczeniu dolnego poziomu napięcia baterii, podobnie jak dzieje się to z czołówkami jednej z najbardziej znanych francuskich firm tej branży, zostały rozwiane. Fenix HL50 skokowo zmniejsza strumień świetlny przechodząc samoczynnie na kolejne niższe tryby, sugerując użytkownikowi wymianę ogniwa. Na najniższym trybie czołówka świeci aż do zamienienia ostatnich wolnych elektronów w energię świetlną – jest to zachowanie szczególnie pożądane w jaskiniach w sytuacjach awaryjnych.
Będąc przy dywagacjach na temat sytuacji awaryjnych – dziwi fakt, że producent nie przewidział przejściówki do zasilania czołówki „paluszkiem” AAA, nawet jedynie w opcji z najniższą jasnością. Jak bardzo przydatna byłaby to możliwość, przekonałem się podczas jednego ze spacerów, kawałek od obozowiska, kiedy to bateria AA odmówiła posłuszeństwa, a współtowarzysze mieli w zapasie jedynie „chude” ogniwa AAA. Efekt? Wracałem potulnie za nimi, po ciemku…
Podsumowanie
Jest to najlepsza z uniwersalnych czołówek, jaką miałem dotychczas w rękach. Nie próbuję porównać tutaj tego małego, sympatycznego Fenixa do olbrzymich czołówek dedykowanych do speleologii czy prac specjalistycznych lecz w kategorii czołówek turystycznych zajmuje zdecydowanie zasłużone, pierwsze miejsce. Do jej największych zalet można zaliczyć całkowitą wodoszczelność, odporność na błoto i brud, płynną regulację kąta pochylenia, optymalny kąt świecenia, przyjemną dla oka temperaturę barwową oraz możliwość odłączenia uchwytu (zawiesia) od głowicy latarki. Wśród głównych wad można wymienić źle przemyślany wyłącznik, w wyniku którego latarka dość często załącza się samoczynnie podczas transportu oraz brak możliwości pracy na popularnych w Polsce ogniwach typu AAA.
Śmiało mogę polecić tę czołówkę każdemu wymagającemu turyście oraz grotołazom, jako latarkę zapasową.
Adam Pyka
(materiały prasowe firmy Kolba, dystrybutora marki Fenix)