Panele fotowoltaiczne najczęściej widzimy na dachach domów jednorodzinnych. Radosław Wroński udowodnił jednak, że czysta energia jest dostępna również dla mieszkańców osiedli. W pierwszym etapie na dachu swojego bloku zainstalował moduły, w drugim – stację ładowania samochodu elektrycznego w garażu. Czy to przykład wskazujący drogę na przyszłość? Niewykluczone.
***
Michał Gurgul: Co Cię skłoniło do zrealizowania tego pomysłu?
Radosław Wroński: Pierwsze było marzenie o posiadaniu własnego źródła energii. Trochę może zazdrościłem mieszkańcom budynków jednorodzinnych, którym łatwiej było zamontować taką instalację, i w końcu zacząłem szukać możliwości zrobienia tego samego w bloku. Znalazłem podstawy prawne do wykorzystania kawałku dachu, części wspólnej nieruchomości, uzyskałem zgodę wspólnoty, załatwiłem formalności, przygotowałem projekt i znalazłem wykonawcę.
Ale co się za tym kryło, ekonomia czy ekologia?
Jedno i drugie. Wszystkie tego typu inwestycje na tym polegają. Redukujemy ślad węglowy, ale sama inwestycja też musi się zwrócić. Dodatkową motywacją była dla mnie chęć przetarcia ścieżki i zwrócenia uwagi na niewykorzystany potencjał dachów w miastach.
Jesteś w stanie oszacować wpływ twojej inwestycji na środowisko?
Dane nie są dokładne, ze względu na rozbudowę w lipcu 2020 r., ale system monitorujący działanie elektrowni podaje, że od lipca 2017 r. do teraz nasza instalacja zaoszczędziła światu niecałe 4,5 tony CO2. To odpowiednik 17861 km przejechanych konwencjonalnym samochodem, a taką emisję zrekompensowałoby 114 drzew.
A finansowo?
Efekt najprościej jest wyrazić kosztem energii. Standardowa cena energii dla gospodarstwa domowego w tym momencie, z opłatą dystrybucyjną, to 60 gr/kWh brutto. W przypadku naszej instalacji, zakładając 25 lat eksploatacji, koszt 1 kWh to około 18 gr. Czyli nie jest to energia za darmo, ale jest ponad trzykrotnie tańsza niż ta z sieci.
Ile kosztowała instalacja?
W pierwszym etapie (zasilanie mieszkania) powstały 2kW mocy i ta instalacja kosztowała ok. 13 tys. zł brutto. Jest to jednak koszt zawyżony, bo od razu zainwestowaliśmy w falownik, który miał możliwość podłączenia dodatkowej mocy. W tym koszcie była również ujęta większość prac – szczególnie prowadzenia przewodów, które jest najtrudniejsze i najbardziej pracochłonne. Drugi etap wiązał się już ze znacznie mniejszą inwestycją. Dzięki wcześniejszym przygotowaniom dołożyliśmy 2,2 kW mocy, wydając około 6 tys. zł. Całość kosztowała trochę ponad 19 tys.. Co ciekawe, w ciągu 3 lat pomiędzy etapami ceny modułów spadły o ok. 30 proc.
Jak długo obejdzie się bez dodatkowych inwestycji?
Dla poprawienia żywotności i wydajności modułów warto je czyścić raz – dwa razy w roku. Robię to sam, więc nie ponoszę dodatkowych kosztów. Żywotność modułów producenci określają na 25-30 lat, falownik ma mniej więcej połowę tego czasu.
Co później?
Zużycie polega na spadku produktywności. Producenci dają gwarancję zachowania mocy, standard to 80 proc. mocy w 25 albo 30 latach. Oczywiście moduły można eksploatować dalej, ale wymiany może wymagać na przykład konstrukcja wsporcza. Obecnie najstarsze moduły fotowoltaiczne mają ponad 37 lat, a niektóre zachowały nawet 90 proc. sprawności. Więc te szacunki podawane przez producentów są raczej ostrożne.
Mniejsze zanieczyszczenie, oszczędność na prądzie, ale także jazda „za darmo”? Opowiedz proszę o swoim samochodzie i możliwościach ładowania.
To KIA e-Niro z akumulatorem 64 kWh netto, model z 2020 r. Zasięg zależy od pogody i prędkości. Przy średniej 90 km/h mamy ponad 400 km zasięgu. W przypadku prędkości 120 km/h, około 300 km. Rodzaje ładowania są dwa. Na trasie interesuje nas ładowanie szybkie z ładowarek prądu stałego. Z grubsza mówiąc, w optymalnych warunkach w 30-40 min da się uzupełnić kolejne 200 km zasięgu autostradowego. Natomiast w garażu ładujemy auto w sposób powolny, prądem przemiennym. Maksymalna moc, jaką można ten konkretny model ładować, to 11 kW. Wtedy od zera do pełna naładujemy baterie w około 7 godzin. Na co dzień jednak prawie nigdy nie ładuje się w ten sposób samochodu, bo przejeżdżając 20-50 km, zużywamy raptem kilka kWh. Niewielkie uzupełnienie jest w pełni osiągalne z dużo mniejszymi mocami. Najlepiej wykorzystać energię słoneczną bezpośrednio. Nasz system włącza ładowanie wtedy, kiedy są nadwyżki energii, czyli jakaś moc produkowana minus to, co zużywa w danej chwili mieszkanie. Nasza codzienna moc ładowania 2kW jest w zupełności wystarczająca.
Wróćmy do kwestii budowy. Co było największą trudnością technologiczną i formalną montażu prywatnej elektrowni na dachu budynku wielorodzinnego?
Znalezienie drogi, podstawy do tego, że w ogóle wolno w ten sposób wykorzystać swój kawałek dachu w budynku wielorodzinnym. Wypracowanie porozumienia z administracją. Przygotowanie dokumentacji, sprawdzenie nośności dachu. W kwestiach technicznych: dobór komponentów (nie tylko falownika, modułu, ale też konstrukcji wsporczej), sposób prowadzenia przewodów, kwestie uziemienia.
Czy na początku było zdziwienie?
Trochę tak, ale również pozytywne zaciekawienie. Myślę, że tego typu przedsięwzięcia zawsze warto zacząć od rozmowy z administracją i mieszkańcami, jeszcze zanim wyślemy pierwsze pisma. Zebranie roczne wspólnoty to dobry moment, żeby na żywo rozwiać obawy, porozmawiać. Chyba lepiej najpierw zdobyć życzliwość, zanim zaczną się trudności formalne. W odwrotnej kolejności możemy się spotkać z oporem.
Powiedziałeś o części wspólnej dachu. Ile takich elektrowni, jak twoja, by się na nim zmieściło?
W praktyce, biorąc pod uwagę inne instalacje, kominy, ciągi komunikacyjne, 35-37 instalacji o mocy 4,2 kW. Natomiast potrzeby są różne. Średnia krajowa to 3 MWh rocznie, taką ilość energii zapewniłaby instalacja ok. 3,5 kW. W naszym przypadku, na same potrzeby mieszkania (bez ładowania samochodu), wystarczała instalacja o mocy 2kW. W dwóch budynkach wspólnoty, o których mówimy, jest 110 mieszkań. Więc miejsca nie wystarczyłoby dla wszystkich. Dużo tańszym i lepszym rozwiązaniem byłaby jedna wspólna instalacja dla wszystkich mieszkańców, ale póki co to nie jest możliwe.
Dlaczego?
Nie ma przepisów, które by to umożliwiały. Najbardziej obiecująca jest regulacja, która powstaje jako implementacja Dyrektywy RED II UE, mówiąca o tym, że prawo powinno umożliwiać zbiorowe wykorzystanie energii odnawialnej. Powstaje instytucja zbiorowego, wirtualnego prosumenta – lokatorzy uczestniczą w finansowaniu inwestycji i z wielkości ich udziałów wynika ilość mocy, jaką otrzymują. Mimo że instalacja będzie przyłączona w jednym punkcie do sieci (za licznikiem dwukierunkowym całej wspólnoty czy spółdzielni), to będzie traktowana przez prawo tak, jakby była włączona w odpowiednich kawałeczkach do indywidualnych instalacji poszczególnych lokatorów i każdy z nich jest traktowany jako prosument, posiadający jakąś moc. Podział jest wirtualny, prosument nie ma fizycznie podpiętej instalacji. Sam system rozliczeń prosumentów już istnieje i jest opłacalny.
Jednak już teraz niektóre wspólnoty montują na swoich dachach panele słoneczne.
Tak, ponieważ możliwe jest wykorzystanie ich do zasilenia części wspólnych. To jest oczywiście oświetlenie, ale też systemy monitoringu, domofony, elektronika, systemy ogrzewania, pompy ciepła, wentlacja mechaniczna w garażach, windy.
Czym jest Krakowska Elektrownia Społeczna, projekt, w który jesteś zaangażowany?
To ciąg dalszy pierwotnego marzenia, czyli wyjście poza własne potrzeby energetyczne w dwóch celach. Po pierwsze, umożliwienie sobie i innym inwestowania w odnawialne źródła energii. Po drugie, zagospodarowanie ogromnej liczby dachów, które się marnują. KES ma umożliwić zagospodarowanie tego potencjału. Spółdzielnia to forma działalności otwarta na nowych członków i bardzo demokratyczna.
Co to oznacza w praktyce?
Zastępujemy inwestycje własne potencjalnych inwestorów. Oni, zamiast budować instalację z własnych środków, pozwalają zrobić to nam.
I kupują prąd?
Ograniczenia prawne na to nie pozwalają, włączając instalację do czyjejś sieci wewnętrznej nie można sprzedawać mu prądu. Polskie ustawodawstwo wymaga posiadania w tym celu własnego przyłącza. Każda instalacja KES musiałaby mieć własne przyłącze do sieci energetycznej, poprzez które wprowadzałaby energię do tej sieci, wtedy mogłaby ją sprzedawać. Natomiast nasz model jest inny. Instalacja wprowadza energię do sieci wewnętrznej odbiorcy, tak samo jak w przypadku czyjejś własnej inwestycji. Różnica polega na tym, że eksploatujący nie jest właścicielem instalacji. Rozliczamy się z tytułu dzierżawy.
Czy to już działa?
Zaczyna. Przez pandemię powodującą ciężką sytuację naszych klientów niektóre gotowe projekty upadły, inne zostały odłożone. Ale jesteśmy na dobrej drodze, wkrótce uruchamiamy pierwszą instalację i będziemy podpisywać umowę z pierwszym klientem.
Z tego co wiem kilku znajomych poszło za twoim przykładem. Czy ktoś odważył się na budowę instalacji w bloku, czy to jednak raczej domy jednorodzinne?
Głównie jednorodzinne, bo ich przypadku jest znacznie łatwiej. Część znajomych faktycznie zainwestowała w moduły. Pomogłem też kilku osobom, które interesowały się instalacją takiego systemu jak mój w budynkach wielorodzinnych. Z tego co wiem, jedna zrealizowała swój projekt. W tej chwili takich instalacji indywidualnych na blokach jest zaledwie kilka w całej Polsce.
***
Więcej informacji na temat projektów Radosława Wrońskiego znajdziecie na stronie smoglab.pl.
***
Wywiad ukazał się w 13. numerze Outdoor Magazynu. Jeśli nie mieliście go jeszcze w ręce, zapraszamy: