18 września 2013 roku Anita Parys wraz z Karimem Hayatem weszli na dziewiczy sześciotysięcznik w Karakorum, który nazwali „Szczytem Przyjaźni”. O tym eksploracyjnym wyczynie rozmawiamy ze zdobywczynią – Anitą Parys.
Aneta Żukowska: W niedawno opublikowanym na łamach naszego portalu wywiadzie z Małgorzatą i Janem Kiełkowskimi mowa była o tym, że współcześni alpiniści i wspinacze powinni skupiać się na eksploracji. Niewątpliwe Twój ostatni wyczyn należy do tej kategorii. Dlaczego obrałaś sobie za cel właśnie dziewiczy szczyt w wymagającym Karakorum?
Anita Parys: Na ten pomysł wpadł Janusz Majer z udziałem Krzysztofa Wielickiego. Po konsultacji z Karimem Hayatem, wspinaczem i właścicielem agencji „Mountains Expert Pakistan” (która organizowała nasz zeszłoroczny wyjazd), zaczęli go wspólnie realizować. Ja dołączyłam do projektu w zeszłym roku i ten pomysł bardzo mi się spodobał. To wspaniałe być tam, gdzie jeszcze nikogo nie było.
Gdzie dokładnie leży zdobyty przez Was szczyt i jaką ma wysokość?
Szczyt leży na granicy Khunjerab Mountain Group i Shuijerab Mountain Group w Ghidims Valley, okolica Shimshal w Północnym Pakistanie. Ma wysokość 6061 m [lub 6063 m – w zależności od metody pomiaru – red.], co zmierzyliśmy zegarkami wyposażonymi w wysokościomierz i GPS-em po połączeniu się z Internetem.
Skoro przecieraliście dziewicze szlaki, zapewne było trudno o materiały dotyczące tego regionu. Na czym opieraliście się podczas Waszej wyprawy?
Rejon doliny Ghidims Dur jest właściwie zupełnie nieznany i nieopisany w literaturze. Korzystaliśmy z niedokończonej jeszcze wtedy monografii Jerzego Wali i Janusza Majera „The Ghidims Valley and Surroudings”. W całej dolinie i bocznych dolinkach większość szczytów jest niezdobyta. Jest tego ogrom, a szczyty są przepiękne!
Zanim zachęcimy wszystkich do tego typu przygód, powiedz: w czym tkwią największe trudności takiej wyprawy?
W tym, że tak naprawdę nigdy do końca nie wiemy, co nas spotka po drodze. Jakie trudności techniczne, czy da się to zrobić, czy nie. Potencjalną drogę wybiera się na podstawie dobrego zdjęcia, albo zwyczajnie przeczucia, że tędy się uda.
I Wam się udało. Jak wyglądał atak szczytowy?
Z bazy wyruszyliśmy w trójkę. Wspólnie z miejscowym góralem Bulbulem z Shimshal, który bardzo chciał z nami iść. Mieliśmy się wspinać także z Ilyasem Khanem, który również był członkiem naszej wyprawy, ale miał kłopoty żołądkowe. Okazało się, że Bulbul na doświadczenie, więc nie widzieliśmy problemu. Każdy załadował swój plecak i ruszyliśmy ze sprzętem do góry. Niestety, tego dnia nie czułam się najlepiej, więc założyliśmy ABC na wysokości mniej więcej 4500 m. Następnego dnia na szczęście wszystko już było dobrze i wyruszyliśmy do obozu I, który założyliśmy na wysokości 5200 m. Z tego miejsca widzieliśmy już grań. Wydawało się, że właściwie będzie banalnie. Nie było tak jednak do końca. Następnego dnia o godz. 5.00 rano wyruszyliśmy do góry. Początkowo wszystko szło bardzo sprawnie, ale w wyższych partiach pojawiło się bardzo dużo szczelin, które w znacznej większości były ukryte pod śniegiem i często trzeba było je obchodzić w eksponowanym terenie. Wtedy musieliśmy się normalnie asekurować. Myślę, że to były jakieś dwa wyciągi. Resztę drogi pokonaliśmy z asekuracją lotną. Szczyt nie był bardzo skomplikowany technicznie. Na topie byliśmy w okolicy godz. 14.00, a w obozie I około 17.00, czyli po 12 godzinach od wyjścia. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale czuliśmy się świetnie. Do bazy wróciliśmy następnego dnia po południu.
Ale w tym miejscu muszę wspomnieć, że to nie był jedyny dziewiczy szczyt zdobyty podczas tej wyprawy. Następnego dnia po powrocie do bazy − był to już nasz ostatni dzień − Karim zdecydował rano, że spróbuje zaatakować solo jeszcze coś mniejszego. I udało mu się! Ja niestety byłam zbyt zmęczona, żeby się do tego przyłączyć. Wrócił w nocy, wykończony, ale wszedł, sam się asekurując, na wierzchołek w pobliskiej dolince. Zdobył szczyt o wysokości 5880 m , który nazwał Umeed Sar, co znaczy „Szczyt Nadziei”. Bardzo się cieszył! Karim, jeszcze raz gratuluję!
My również dołączamy się do gratulacji. Wy natomiast zdobyty przez Was szczyt nazwaliście „Dust Sar”, czyli „Szczyt Przyjaźni” – skąd właśnie taka nazwa?
Podczas zeszłorocznej, wspólnej wspinaczki zaprzyjaźniliśmy się z Karimem. Utrzymywaliśmy kontakt przez cały rok, a tym potem powstał plan naszej polsko-pakistańskiej malutkiej wyprawy. Więc kiedy Karim po zdobyciu szczytu zaproponował taką nazwę, nie zastanawiałam się. Bardzo mi się spodobała.
Nie do końca wiedziałaś, co Cię tam może spotkać, musiałaś być więc pewna swoich dyspozycji fizycznych. Jak wyglądały na co dzień Twoje przygotowania do wyprawy?
Niczego nie byłam pewna. W zeszłym roku byłam po raz pierwszy w górach wysokich. Wiedziałam tylko tyle, że wtedy nie byłam do końca dobrze przygotowana. Byłam za wolna. Po zeszłorocznej wyprawie właściwie od razu postanowiłam, że będę chciała jechać również w tym roku. Zakochałam się w tych górach. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zaczęłam ćwiczyć od razu, ale tak naprawdę jestem osobą aktywną i uprawiającą sport na co dzień. Mój trening wyglądał tak, że po pracy szłam do fitness clubu na godzinę ćwiczeń wzmacniających, aerobowych lub siłowych, potem kolejną godzinę spędzałam w parku. Pół godziny biegałam, kolejne pół chodziłam po schodach. Czyli dzienny trening trwał dwie godziny. Starałam się ćwiczyć pięć razy w tygodniu.
Nie wiedziałam, czy tak właśnie powinno to wyglądać. Z nikim tego właściwie nie konsultowałam, a w Internecie też niewiele znalazłam informacji na temat takich przygotowań. Okazało się jednak, że w tym roku moja kondycja była bardzo dobra, a poza tym, co wydaje mi się kluczem do sukcesu, od samego początku bardzo dobrze znosiłam wysokość. I czułam się świetnie.
Jakie wyposażenie sprzętowe zabraliście ze sobą na tę wyprawę?
Przyznaję, że tym zajmował się głównie Karim, ma przecież o wiele większe doświadczenie ode mnie. Ja zajmowałam się apteczką, jedzeniem i „panowaniem nad sytuacją” :). Mieliśmy głównie sprzęt zimowy. Liny, raki, czekany, śruby lodowe, szable śnieżne, karabinki, małpy itd. Czyli właściwie wszystko to, czego używa się zimą.
Jak łączysz swoją pasję górską z życiem codziennym? Skąd bierzesz na to czas i… fundusze?
Bardzo ciężko mi pogodzić te dwie rzeczy. Szczególnie, że mieszkam w Toruniu i do gór mam „spory kawałek”. Chcąc jechać na miesiąc do Karakorum i zimą przynajmniej raz w Alpy na narty, bo to moja druga miłość, wykorzystuję właściwie cały urlop. Na resztę zostają niestety tylko weekendy. Jeśli natomiast chodzi o fundusze, to (pewnie tak jak większość) staram się pozyskiwać sponsorów. W tym roku nie było to łatwe ze względu na sytuację w Karakorum, o której wszyscy wiemy. Tym bardziej chciałabym serdecznie podziękować moim sponsorom, firmom Apator, Caldena i Sky&Sand, za zaufanie i wiarę we mnie, mimo tej niespokojnej sytuacji.
Was atak terrorystyczny pod Nanga Parbat nie odstraszył, mimo że wielu wspinaczy zrezygnowało ze swoich górskich planów w tamtym rejonie. Czy Wy również obawialiście się jakichś problemów z tym związanych? Czy przełożył się to jakoś na Waszą wyprawę?
To prawda. Bardzo dużo osób wspinających się i turystów zrezygnowało z wyjazdu do Karakorum. My w tym roku ponownie wybieraliśmy się tam całą grupą, mieliśmy plany. Niestety, atak pod Nangą Parbat oraz śmierć Artura Hajzera pokrzyżowały te plany. Ostatecznie po wielu konsultacjach, przemyśleniach, namowach i zapewnieniach ze strony Karima, że wojsko chroni w tej chwili obcokrajowców, zdecydowałam się jechać sama. To chyba dobre miejsce, żeby wspomnieć o tym, że te zapewnienia okazały się prawdą. Właściwie po dwóch dniach pobytu w Dolinie Hunzy zupełnie zapomniałam o niebezpieczeństwach. Było dokładnie jak w zeszłym roku. Ku mojemu zaskoczeniu byli też turyści z Niemiec, USA oraz para ze Szwecji. W jedną stronę udało nam się bez problemu polecieć z Islamabadu do Gilgit, z powrotem jechaliśmy Karakorum Highway, czym byłam przerażona, ale poczułam się bezpieczniej, gdy zobaczyłam, że co 15 km wsiada do naszego auta nowa eskorta policji. Nie było wcale tak źle… choć przez Chillas przejeżdżałam, prawie leżąc na tylnym siedzeniu. Zachęcam serdecznie do odwiedzania Doliny Hunzy, nie ma się czego obawiać, a jest to naprawdę wymarzone miejsce do wspinania, eksploracji, trekkingów.
Jak już mówiłaś, to nie był Twój pierwszy raz w Karakorum, ale drugi – brałaś udział także w ubiegłorocznej ekspedycji m.in. z Januszem Majerem i Krzysztofem Wielickim [wyprawa ta opisana jest w „Taterniku” 2/2013]. Co było wtedy Twoim celem?
W zeszłym roku również został zdobyty dziewiczy szczyt. Niestety, nie ja na nim stanęłam, ale zespół w składzie: Kasia Karwecka-Wielicka, Maciej Dachowski, Krzysztof Wielicki i Karim Hayat. Zdobyli szczyt śnieżno-lodowy o wysokości 5900 m, który nazwali Khushrui Sar, co w języku Wakhi znaczy „Piękny Szczyt”. Celem naszej zeszłorocznej wyprawy były wejście na dziewiczy szczyt sześciotysięczny oraz eksploracja lodowca Virjerab − i właściwie ten cel został osiągnięty. Podczas tej wyprawy próbowałam również z Karimem w dwuosobowym zespole atakować jeszcze jeden dziewiczy szczyt, ale, niestety, musieliśmy się wycofać ze względu na załamanie pogody. To był mój pierwszy raz w górach w wysokich; nie ustrzegłam się błędów, ale też dużo się nauczyłam.
W tym roku także początkowo atakowaliście inny szczyt, ale powstrzymała Was dwudziestometrowa ściana skał. Jak to wyglądało? Czy będziesz jeszcze raz próbowała wejść na ten szczyt? Jakie masz plany na najbliższe górskie wyzwania?
Tak, to prawda, nasz pierwszy atak szczytowy był na zupełnie inną górę. Szliśmy w trójkę, jeszcze z Ilyasem. Po założeniu C1 na 4900 m, postanowiliśmy atakować szczyt, który miał prawdopodobnie wysokość około 5900 m. Na wysokości około 5300 m zatrzymała nas skalna turnica na grani. Niestety, nie byliśmy w stanie się na nią wspiąć ze względu na brak odpowiedniego sprzętu do asekuracji i butów. Próbowaliśmy ją obejść, ale skończyło się to moim niewielkim lotem i wielkim strachem. Było tak krucho, że nie byliśmy w stanie się tam asekurować. Właściwie bez zastanowienia zarządziliśmy „wycof”. Nie sądzę, żebyśmy chcieli tam wracać. Teraz chciałabym powspinać się trochę zimą w Tatrach, żeby nabrać większego doświadczenia i w przyszłym roku móc zaatakować ponownie kolejny dziewiczy szczyt w Karakorum. Nawet już go w tym roku wybraliśmy, ale nie będę zdradzać szczegółów, bo nie chcę zapeszać…
Życzę w takim razie powodzenia!
***
Eksploracja Doliny Ghidims w Północnym Karakorum
W latach dwudziestych ubiegłego stulecia dwie ekspedycje dotarły do miejsca nazwanego Mandi Kuslalak, leżącego u wylotu doliny Ghidims. W 1925 roku wyprawa holenderskiego małżeństwa Visserów dociera do Mandi Kushlak z północy, z doliny Koksil, poprzez przełęcz Chapchingal i następnie udaje się na południe, by po przejściu przełęczy Boesan dotrzeć do doliny Shimshal.
W 1927 roku Brytyjczycy Henry F. Montagnier i Kapitan C.J. Morris docierają do Mandi Kushlak od południa, startując z Shimshal, a następnie kierują się na zachód wzdłuż rzeki Ghujerab i docierają do doliny Hunzy.
W lipcu 2000 roku amerykańska para John Mock i Kimberly O’Neil odwiedzają dolinę Ghidims i dwukrotnie przekraczają grań tworzącą dział wodny pomiędzy dolinami Hunzy i Oprang. Przechodzą kolejno Ghidims Pass South z zachodu na wschód i Ghidims Pass North ze wschodu na zachód.
W sierpniu i wrześniu 2012 roku działała w dolinie Ghidims trzyosobowa wyprawa: Birgit Walk (Austria), Detlef Seelig (Niemcy), Frank Gasser (Włochy). 7 września Birgid Walk i Frank Gasser weszli na Yawash Sar Middle 5786 m, a 30 sierpnia Detlef Seeling w towarzystwie Pakistańczyka Arshada Karima wszedł na wzniesienie 5350 m w grani oddzielającej lodowce Thirt i Fouth Ghidims Glacier, wzniesienie, które Jerzy Wala nazwał Panorama Peak. Z tego szczytu Detlef Seelig wykonał panoramę całego otoczenia, która miała duże znaczenie dla rozpoznania całego terenu, w tym wyglądu południowej strony wybitnych szczytów nad lodowcem First Koksil Glacier.
Na lodowcu tym działała wyprawa polska w 2011 roku. Na podstawie zdjęć i raportu wyprawy z 2012 roku Jerzy Wala i Janusz Majer opracowali kolejną monografię gór Płn. Karakorum: „The Ghidims Valley and Surroundings” 2013, jako Uzupełnienie I wcześniejszego opracowania „The Koksil Valley and Surroundings” 2012.
Janusz Majer
Comments 1