Pierwszy raz pojechałem tam zimą. W kwietniu zostałem sam, bez pieniędzy, bez pracy. Miałem 10 baksów w kieszeni. Mieszkałem w trailer parku dla takich trochę „odrzutków”, na podłodze z dwoma psami, muzykiem i elektrykiem, który miał spore doświadczenie – „przerobił” chyba całą tablicę Mendelejewa.
W każdym razie pamiętam, że pomyślałem – „fuck that”, co ja teraz zrobię? Poszedłem więc na snowboard z kumplami narciarzami. Zapytali mnie, jak leci, a ja im na to, że trochę średnio u mnie ostatnio, ale że dam radę jakoś. Tego samego dnia przeprowadzili mnie do siebie. Chłopaki szerowali (przyp.red.: dzielili) dom i dali mi dach nad głową na miesiąc. Mogłem korzystać z ich lodówki, pożyczali mi swoje samochody, jeżeli chciałem gdzieś jechać. Odwdzięczyłem im się zdjęciami – to było jedyne, co mogłem dać. Po drodze załapałem jakieś dwie małe fuchy, więc kupiłem trochę piwka, jedzenie i wydrukowałem zdjęcia. Wiem, że wiszą w ich nowych domach. To miłe.
To była jedna z przygód, które przeżyłem w Stanach. Zjechałem chyba całą Kalifornię. Mieszkałem tam w sumie przez 16 czy 17 miesięcy, więc dość spory kawał czasu. To było moje marzenie. Chciałem zobaczyć, jak wygląda ten raj na ziemi, poczuć powietrze, posmakować kalifornijskiego życia. Teraz mam tam kilku znajomych, z którymi utrzymuję kontakt. Mimo, że już znam to miejsce, myślę, że będę do niego często wracał przez całe swoje życie. Jest w tym coś magicznego – w tych parkach, górach, pustyniach i dzikim wybrzeżu.
Dla mnie dogadanie się z ludźmi to priorytet. Szczególnie, jeżeli jedziemy w miejsce, gdzie dużo czasu będziemy spędzać razem. Jadąc na zdjęcia, staram się otaczać ludźmi, z którymi się dobrze czuję i którzy – mam nadzieję – też czują się dobrze w moim towarzystwie. Jeżeli jadę na zdjęcia do pracy, i mam z góry narzuconych modeli, to też staram się z nimi złapać jak najlepszy kontakt, dużo rozmawiać, śmiać się. Otwieram się tak, żeby oni też mogli się otworzyć. Myślę, że to bardzo pomaga. To taka trochę zabawa w psychologa, bo chcesz, żeby ludzie przed obiektywem czuli się swobodnie, żeby byli jak najbardziej naturalni. Bardzo mi na tym zależy, bo takie są moje zdjęcia i chcę, żeby było w nich jak najwięcej naturalności. Przy zdjęciach sportowych czasem jest trudniej z powodu terenu, pogody. Czasem komunikacja jest ograniczona, trudniej jest się zrozumieć. Ale nigdy nie powodowało to żadnych konfliktów, raczej kończyło się śmiechem.
Myślę, że zawsze kiedy bierzemy fotografa czy filmowca do ekipy (lub nawet – jeżeli fotograf bierze sportowców czy innych ludzi na sesję), to stajemy się jedną wielką paczką i każdy ma w niej ważną rolę do odegrania. Trudno mi powiedzieć, dlaczego ludzie mnie biorą. Pewnie dlatego, że robię dobre zdjęcia – to już trzeba ich spytać! Niewykluczone jednak, że często na ich decyzję wpływają inne względy – zwykłe relacje między ludźmi. Myślę, że umiejętności fotografa i te relacje idą w parze. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Otaczam się ciekawymi ludźmi, każdy ma fajną historię do powiedzenia, każdy ma inną osobowość, którą można fajnie pokazać na zdjęciach.
Miejsce i ludzie to podstawa. Sprzęt ma drugorzędne znaczenie. Jeżeli masz fajnych ludzi i piękną miejscówkę, to zdjęcia robią się same. Za każdym razem, gdy jestem w nowym miejscu, wszystko jest dla mnie świeże, łatwo jest znaleźć fajny kadr, światło pada w ciekawy sposób… To wszytko sprawia, że chce ci się robić zdjęcia jeszcze bardziej, że chcesz robić ich więcej, i chcesz, żeby były lepsze. Oczywiście, sprzęt też ma dla mnie znaczenie – jestem na takim etapie, że muszę mieć topowy aparat i obiektywy, nie może być tak, że coś nie działa.
Jeżeli na wyjeździe mam być fotografem, to nim jestem. Aparat w plecaku oznacza, że nie będę robił wielu rzeczy tak, jak bym chciał. Nie do końca potrafię się wyluzować, kiedy wiem, że mam to urządzenie przy sobie – chyba z natury skanuję teren i myślę o zdjęciach.
Inspirują mnie podróże, natura, poznawanie ludzi, przyglądanie się świa tu. Inspirują mnie inni fotografowie i ich zdjęcia. Jestem fotografem samo ukiem, nie skończyłem żadnych kursów, szkół, do wszystkiego doszedłem- – metodą prób i błędów, zadając pytania i szukając odpowiedzi. Czasem eksperymentując. Inspiruje mnie sztuka, muzyka, lubię się czasem dosłownie gapić na ludzi lub na coś – to chyba trochę takie skanowanie rzeczywistości. Staram się czerpać bodźce z każdej możliwej strony, ale też często uciekam od tego. Odkładam aparat, odkładam zdjęcia, nawet mógłbym powiedzieć, że nie lubię o tym rozmawiać, bo to jest trochę taki intymny świat. Fajnie jest przez niego płynąć samemu, nie analizować tych wszystkich zdjęć – bo i po co? Dobrze jest się czasem od tego odciąć.
W pracy chyba jestem zwykłym człowiekiem, który patrzy trochę inaczej niż inni – patrzy prostokątem, a wszystko jest obiektem, żywym lub nieruchomym. A tak na serio, to w pracy jestem taki sam jak na co dzień, bo ta praca to moja pasja i miłość, więc kiedy idę pracować, robię coś, co kocham – tak naprawdę to nie pracuję. I chciałbym, żeby tak zostało do końca.
***
Jego przygoda z fotografią jest następstwem pasji sportowej – jazdy na deskorolce i snowboardzie. Początkowo Marek specjalizował się w fotografii snowboardowej, później tematyka jego zdjęć poszerzyła się na inne sporty górskie oraz lifestyle związany z modą sportową i różnymi outdoorowymi aktywnościami.
***
Artykuł ukazał się w 5. numerze Outdoor Magazynu (październik, 2018), dostępnym w wersji elektronicznej oraz tradycyjnej w księgarni internetowej Wspinanie.pl.