W miniony piątek, 9 maja w sali teatralnej PWST w Krakowie gościł jeden z najwybitniejszych himalaistów na świecie – Peter Habeler. W spotkaniu brali udział także Piotr Pustelnik i Krzysztof Wielicki.
Prelekcja miała tytuł taki sam jak książka, którą Peter napisał we współpracy z Karin Steinbach: „Celem jest szczyt”.
Od samego początku dla mnie, a także dla wszystkich wspinaczy mojego pokolenia celem był szczyt. Chcieliśmy przede wszystkim wejść na szczyt – wyjaśnił z naciskiem.
Szczęście
Peter Habeler jest Austriakiem, urodził się 22 lipca 1942 roku w Mayrhofen, w tyrolskiej dolinie Zillertal. Jak przyznał podczas prelekcji, na swojej górskiej drodze miał wiele szczęścia, o czym świadczy także właśnie miejsce urodzenia. Góry towarzyszyły mu właściwie od kołyski i bardzo szybko zaczął z tego korzystać, będąc także nieustannie pod wrażeniem górskiej przyrody. Szczęśliwie pasję syna wspierała matka, która wychowywała Petera samotnie, bez ojca.
Jej też nie było łatwo, musiała wychowywać dzieci samodzielnie. Dzięki jej postawie mogłem wejść w górski świat, bardzo dużo jej zawdzięczam. Dolina Zillertal, w której dorastałem, to przede wszystkim granitowe ściany, choć zdarzają się też odcinki lodowe. Do tego szczęścia należy dołożyć także to, że miałem bardzo dobrych nauczycieli w górach, to właśnie oni mieli na mnie największy wpływ. Jako dziecko nauczyłem się najwięcej. Bardzo ważny jest instynkt, który wypracowujemy sobie właśnie w okresie dzieciństwa. To później procentuje.
Peter już w wieku 15-16 lat mierzył się z poważnymi wyzwaniami wspinaczkowymi na skalnych i lodowych drogach. – Im stromiej, bardziej niepewnie i trudno, tym ciekawiej – mówił do krakowskiej publiczności. – To jest ta wisienka na torcie.
Potem przyszła pora na pierwsze przełomowe wspinaczki „śladami” Waltera Bonattiego. W 1967 roku wraz z Michaelem Meierem dokonał piątego przejścia Centralnego Filara Freney na Mont Blanc. W 1961 roku tam właśnie dokonała się tragedia – pod przywództwem Waltera Bonattiego na Filar wybrali się najlepsi wspinacze włoscy i francuscy. Nadeszło załamanie pogody, skały szybko pokryły się lodem i ostatecznie z siedmiu członków zespołu czterech poniosło śmierć.
W naszym wieku i bez doświadczenia uderzenie na tę drogę, było w pewnym sensie bezczelnością. Ale żeby być dobrym wspinaczem, trzeba być nieco bezczelnym albo zwariowanym. Dwa dni w ścianie i udało nam się osiągnąć szczyt. To był dla nas dowód, że możemy pokonywać najtrudniejsze ściany na całym świecie.
Peter przyznał, że dla jego pokolenia Walter Bonatti, który zmarł w wieku 81 lat, był wielkim człowiekiem, kimś w rodzaju świętego. Dla Petera był najważniejszym wspinaczem.
Wreszcie Peter wyjechał w Yosemite, gdzie miał szczęście wspinać się z Dougiem Scottem. W 1970 wraz z nim pokonał Salathe Wall na El Capitan – stając się tym samym pierwszym Europejczykiem, który przeszedł amerykańską drogę bigwallową. Te doświadczenia szybko zaprocentowały – w 1974 roku wraz z Reinholdem Messnerem pobili rekord na północnej ścianie Eigeru, którą pokonali w 10 godzin. Wyczyn został pobity dopiero w 2004 roku przez Ueli Stecka i Stephana Siegrista, którzy tę drogę przeszli w 9 godzin.
O Reinholdzie Messnerze Peter powiedział: To był najlepszy partner wspinaczkowy, jakiego kiedykolwiek miałem. Był twardy i bardzo odważny, prawie nigdy się nie cofał, dlatego wszystko było z nim możliwe.
Himalaje bez tlenu
Wraz z sukcesami na coraz trudniejszych drogach Peter Habeler i Reinhold Messner postanowili w Himalaje przenieść wspinanie w stylu alpejskim. Udało im się to w 1975 roku, kiedy pokonali północno-zachodnią ścianę Gasherbrum I (8080 m).
Jeszcze w bazie spotkali polską wyprawę, w której m.in. była Wanda Rutkiewicz (wówczas kierowniczka i organizatorka wyprawy kobiecej na Gasherbrumy). Polacy chcieli atakować Gasherbrum II.
Te szczyty ze sobą sąsiadują, więc często gościliśmy u Polaków, naturalnie zawsze było się też czego napić – opowiadał z uśmiechem Peter. – Byliśmy wtedy młodzi i bardzo ambitni, koniecznie chcieliśmy wejść bez tlenu na Gasherbrum I. Dla mnie była to pierwsza wyprawa tak wysoko, wspaniałe doświadczenie.
Całość akcji wejścia na szczyt zajęła im w sumie tylko trzy dni. Himalaiści nie używali liny.
Przed szczytem musieliśmy zabiwakować, następnego dnia udało nam się zdobyć szczyt i zeszliśmy w ciągu jednego dnia do bazy. Mieliśmy doskonałą kondycję na tych wyjazdach, dzięki czemu byliśmy szybcy. Bardzo nam się śpieszyło na szczyt, ale jeszcze bardziej na dół. Podobnie jak niektórzy polscy wspinacze, preferowałem małe zespoły wspinaczkowe. Jeżeli masz dobrego partnera, a takim był Messner, to właściwie wszystko jest możliwe. Jako, że byliśmy tylko we dwóch, nie mogliśmy zabierać za dużo wyposażenia, bardzo często nie zabieraliśmy nawet liny. W dziesięcioosobowym zespole zawsze dochodzi do jakiś nieporozumień i nie udaje się zdobyć szczytu właśnie z tego powodu – mówił Peter.
Wreszcie nadszedł czas na cel dotąd nieosiągnięty przez nikogo. W 1978 roku Peter i Reinhold postanowili podjąć próbę zdobycia najwyższego szczytu świat bez tlenu.
Do 9 tys. brakuje 150 metrów. Wiedzieliśmy, że wcześniej były próby zdobycia Mount Everestu bez użycia tlenu, m.in. przez ekspedycję szwajcarską, ale nikomu nie udało się dotrzeć na wierzchołek główny – opowiadał Peter o swoim najbardziej przełomowym wydarzeniu w górskim życiu. – Jednym z największych problemów od strony nepalskiej jest lodospad Khumbu, który można porównać do wiszącego lodowca. Całą drogę przez lodowiec Khumbu ubezpieczaliśmy samodzielnie z pomocą Szerpów, nie było tam gotowych poręczówek, czy drabin. Był to czas przed monsunem, byliśmy jedyną ekspedycją w tym rejonie. Zdobycie tej góry bez tlenu było dla nas przede wszystkim wyzwaniem psychicznym – czy uda nam się wejść na szczyt, gdzie jest około 30 procent ciśnienia w stosunku do poziomu morza? Przed nami wielu lepszych wspinaczy próbowało, a jednak nikomu się to nie udało. Dojście na Przełęcz Południową nie było wielkim problemem, ale wyzwaniem było pokonanie ostatnich 850 metrów na szczyt. Wierzyliśmy jednak bardzo mocno, że nam się uda. Koniec końców miała to być tylko próba, więc ją podjęliśmy. Dzięki długiemu pobytowi w bazie i częstemu wychodzeniu w górę byliśmy świetnie zaaklimatyzowani. Zawsze staraliśmy się mieć jak najlżejszy plecak, ważący około 2-3 kilogramy. Gdy 6 maja znaleźliśmy się na Przełęczy Południowej była wspaniała pogoda, mimo że było bardzo zimno. Gdy 8 maja w nocy wyszliśmy z namiotu do ataku szczytowego, mieliśmy świadomość, że jak nie znajdziemy się na szczycie w godzinach wczesnego przedpołudnia, trzeba będzie zawracać. Podstawowym problemem było zimno, pomimo że jak na tamte czasy, mieliśmy najlepsze wyposażenie. Jednak brak pewności jak nasz organizm będzie reagował na tej wysokości, był dodatkowym wysiłkiem. Na drodze normalnej trudnościami jest wysokość i każdy kolejny krok. Ja zostawiłem swój plecak przed szczytem, Reinhold filmował. Na tej wysokości i w tych warunkach działał już w zasadzie sam instynkt, a nie głowa. 15-20 kroków, padasz na kolana i odpoczywasz. I tak dalej. Reinhold został na szczycie nieco dłużej od mnie, ja tam spędziłem około 15 minut. Zostawiliśmy linę i cały czas zastanawiałem się jak zejdziemy z Uskoku Hilarego. Jednak szczęśliwie się udało, dwa dni później byliśmy w bazie.
Natomiast opowiadając o wyprawie na Kanczendzongę Peter zauważył:
Kanczendzonga to wspaniała i przepiękna góra. Są tam jednak bardzo silne załamania pogody, ale w tamtych czasach było nam łatwiej, nie mieliśmy komputerów, pogodę sprawdzano przez obserwację nieba i wystawienie palca na wiatr… Nie dysponując techniką i informacją, musieliśmy całkowicie skupić się na górze i na własnej ocenie sytuacji.
I dodał:
Zawsze bardzo ważne było dla mnie, żeby wspinać się z dobrymi ludźmi. Ale nie tylko dobrymi wspinaczami, lecz z dobrymi przyjaciółmi, partnerami na których można liczyć.
Polskie wyprawy
Peter Habeler od początków swoich wypraw miał kontakt z Polakami. Na wyprawach na Nanga Parbat, czy Dhaulagiri spotkał m.in. Kukuczkę, Rutkiewicz, Wielickiego, Pustelnika, Kurtykę.
Zawsze miałem z nimi dobry kontakt – mówił w Krakowie. – Otrzymywaliśmy z Messnerem wiele pomocy od polskich wypraw. To byli ludzie, którzy mieli wielki wpływ na rozwój wspinaczki w Himalajach. Nie znam nazwisk obecnych młodych polskich himalaistów, ale ci których spotkałem byli twardymi ludźmi, którzy wiele dokonali i przełamali wiele barier.
Z kolegami z himalajskich baz spotkał się także w Krakowie. Na scenę weszli Piotr Pustelnik i Krzysztof Wielicki.
Straszne wzruszanie mnie ogrania, bo wychowałem się na takim stwierdzeniu, że postęp jest tylko wtedy możliwy, gdy się przekracza pewne bariery. I mamy tu dwóch panów, którzy złamali niesamowite bariery w himalaizmie i dlatego przeszli do historii świata. Pierwsze wejście bez tlenu na Mount Everest było bez precedensu i granice się przesunęły. Krzysztof z kolei otworzył szybkie wejścia na ośmiotysięczniki – powiedział Piotr Pustelnik.
Gdy widziałem te zdjęcia z wypraw komercyjnych (Peter pokazywał film nakręcony podczas swojego beztlenowego zdobycia Mount Everestu oraz zdjęcia z obecnej sytuacji na Mount Evereście – red.), to pomyślałem, że urodziliśmy się we właściwym momencie i nie musimy już teraz zdobywać tej góry. Tak jak oni w 78. byli sami, tak i my byliśmy sami. Dziś Mount Everestu trzeba omijać szerokim łukiem, na szczęście gór jest tak dużo, że można sobie wybrać inne cele – powiedział Krzysztof Wielicki. – Peter zauważył także mądrze różnicę w koncentracji zespołów kiedyś i dziś. Kiedyś człowiek chciał jak najszybciej zdobyć górę, żeby wrócić do domu. Teraz dom przychodzi do bazy – komputery, mama, tata, dzieci, kobiety, dziewczyny. Dziękujemy, że przyjechałeś do naszego małego kraju! – zakończył ze śmiechem.
Z sali padło pytanie: dlaczego Peter nie uczestniczył w wyścigu o Koronę Himalajów?
Odpowiedź: W 75. roku ożeniłem się i przypuszczalnie gdybym wymógł na żonie zgodę na udział w tym wyścigu, to by uciekła. Mimo to, później i tak uciekła :) Trudno jest w tak dużym gronie dyskutować problem żon alpinistów. A tak na poważnie, Reinhold czy Kukuczka byli w tym czasie szybsi i mieli więcej szczytów na koncie.
Peter ma już 72 lata, a mimo to nadal aktywnie się wspina. Jak przyznał: Wspinam się dużo, co mi dobrze robi. Wspinaczka jest zdrowa!
Prowadzi własną szkołę alpejsko-narciarską (w 1999 roku za zasługi w dziedzinie poprawy bezpieczeństwa w Alpach przyznano mu tytuł profesorski!), podczas prelekcji powiedział: Z hobby udało mi się zrobić zawód. Sprawia mi wiele radości pomoc w spełnianiu marzeń. Jest to zawsze wspaniałe przeżycie.
Aneta Żukowska (dziękuję za pomoc Neli)
Comments 1