W skitourowych szlakach przez Alpy można przebierać. Wiele z nich to kilkudniowe trawersy przez górskie przełęcze od schroniska do schroniska. Podczas takiej wycieczki można naprawdę nacieszyć się górami. Warto jednak przed dalszą wyprawą sprawdzić się w Tatrach.
Tatry Słowackie
Na początek warto zajrzeć za południową granicę. Nasi sąsiedzi, ze względu na ochronę przyrody i bezpieczeństwo turystów, zamykają co prawda na zimę szlaki powyżej schronisk (od początku listopada do połowy czerwca), ale mimo to terenów do uprawiania skitouringu w Tatrach Słowackich nie brakuje. Do dyspozycji narciarzy pozostają doliny: Żarska, Spalona, Smutna, Salatyńska, Pięciu Stawów Spiskich, Dzika, Dolina Zimnej Wody i Staroleśna.
Po słowackiej stronie mniej jest łatwych tras dla początkujących, gdyż większość wymaga stromych zjazdów. Na początek można wybrać jednak wycieczki na Salatyna albo na Smutną Przełęcz.
Piękna (ale i dość trudna) jest też długa wycieczka na Polski Grzebień z Doliny Wielickiej (start przy Śląskim Domu), stamtąd zjazd do Doliny Litworowej, wyjście na Rohatkę, kolejny zjazd do Zbójnickiej Chaty w Dolinie Staroleśnej. Turę można kontynuować na Czerwoną Ławkę, Baranią Przełęcz. Na koniec czeka nas zjazd do Doliny Kieżmarskiej.
Alpy Sztubajskie
Niezbyt odległym, przyjaznym na początek i jednocześnie bardzo ciekawym rejonem skiturowym są Alpy Sztubajskie. Główną bazą wypadową jest tu kompleks narciarski lodowca Stubai (noclegi w miejscowości Neustift lub w którymś ze schronisk). W ośrodku jest 6 wytyczonych szlaków skiturowych, o długości ok. 20 km.
Sporo osób zaczyna od wyratrakowanej 10-kilometrowej trasy Wilde Grub’n, prowadzącej niemal od samego parkingu do pośredniej stacji Gamsgarten (czy raczej od Gamsgarten do parkingu dla tych, którzy na nogach mają zjazdówki). Można tu spotkać wielu skiturowców podchodzących bokiem trasy zjazdowej. Dobre miejsce na rozgrzewkę! A gdy już się rozgrzejemy, warto spróbować sięgnąć wyżej…
Wielką zaletą ośrodka Stubaier Gletscher jest bez wątpienia to, że gdy wybieramy się na dłuższą turę, nie trzeba zaczynać podejścia od „poziomu zero” – pierwszy etap można wygodnie pokonać gondolą dojeżdżającą do pośredniej Gamsgarten lub górnej Eisgrat. Stąd zaczyna się wiele ciekawych wycieczek skiturowych, bo na brak możliwości wyboru w rejonie Alp Sztubajskich nie można narzekać – wystarczy spojrzeć na ośnieżone szczyty trzytysięczników Wilder Freiger, Zuckerhütl, Wildspitze czy Daunkogel.
Warto wdrapać się na nartach choćby na Zuckerhütl (3505 m n.p.m.) czy Wilder Pfaff (3458 m n.p.m.), a stamtąd czeka nas piękny zjazd przez lodowiec Sulzenau Ferner. Trzeba jednak pamiętać, że to poważny teren lodowcowy z licznymi szczelinami, więc nie ma żartów – niezbędny jest tu komplet wyposażenia lodowcowego (lina, prusiki, czekan, raki, karabinki, śruba lodowa).
Dobrą bazą dla skiturowców jest schronisko Franz-Senn-Hütte (miła wysokogórska atmosfera, pyszne jedzenie!). Stąd wyruszyć można na pobliskie szczyty, m.in. Schrankogl (3497 m n.p.m.), Ruderhofspitze (3473 m n.p.m.), Vordere Wilder Turm (3177 m n.p.m.) czy Wildes Hinterberg (3288 m n.p.m). To piękne, około 6-8 godzinne wycieczki. Trzeba jednak pamiętać, żeby dokładnie sprawdzić komunikaty lawinowe. Po intensywnych opadach śniegu robi się tu niebezpiecznie.
Rejon Ortlera
Również okolice Ortlera, najwyższego szczytu Południowego Tyrolu (3905 m n.p.m.) przyciągają skiturowców. W ten rejon warto wybrać się, kiedy pierwsze alpejskie wycieczki mamy już za sobą – znajdziemy tu bowiem wiele ciekawych tras z pięknymi widokami, ale jednocześnie dość wymagających.
Tutaj bazą do działania może być schronisko Branca (przyjemne miejsce z typowo południowotyrolską atmosferą i smacznym włoskim jedzeniem). Warto wyruszyć na któryś z otaczających je szczytów: Palon de la Mare (3703 m n.p.m.), Monte Vioz (3645 m n.p.m.) czy Pizzo Tresero (3602 m n.p.m.).
Ambitni i bardzo dobrzy narciarze wysokogórscy mogą przenieść się wyżej, do schroniska Pizzini. Stąd przy sprzyjających warunkach można pokusić się o podejście południową flanką pięknej białej piramidy Koenigspitze (3859 m n.p.m.). Tu jednak nie obejdzie się bez bardzo dobrych umiejętności poruszania się po górach w warunkach zimowych. Podejście śnieżnym (miejscami mocno oblodzonym zboczem) o nachyleniu 45-50 stopni to już wyzwanie dla najbardziej doświadczonych. Za to widoki ze szczytu – niezastąpione!
Haute Route
Ten alpejski klasyk jest celem wszystkich miłośników skitouringu. Haute Route to w dosłownym tłumaczeniu Wysoka Droga. Słynny trawers Alp z Chamonix do Zermatt prowadzi bowiem przez górskie przełęcze na wysokości około 3000 m n.p.m. i jest uznawany za najbardziej malowniczą turę w Alpach.
Punkt startu to lodowiec Argentière, na który wywozi kolejka Grands Montets. Dalej ponad 90 km (przez Alpy Francuskie, Szwajcarskie i Włoskie) trzeba pokonać na nartach.
Pierwszy przystanek po długim podejściu przez lodowiec to szwajcarskie schronisko Cabane du Trient (3170 m n.p.m.). Dalej kilkukilometrowy zjazd do miejscowości Champex (jedyne miejsce na trasie, gdzie trzeba zjechać do doliny). Kolejny etap to podejście masywem Grand Combin do schroniska Valsorey (3037 m n.p.m.). Stąd wąski żleb prowadzi na przełęcz Plateau du Couloir na wysokości 3650 m n.p.m. Dalej jeszcze dwa schroniska: Chanrion i Vignettes, z którego rozpoczyna się ostatni, ale najdłuższy (26 km) etap.
Droga wiedzie przez trzy przełęcze. Za ostatnią – Col de Valpelline (3557 m) – czeka nagroda: przepiękna panorama dwudziestu alpejskich czterotysięczników, z masywem Matterhornu na pierwszym planie. Potem już tylko długi zjazd do Zermatt.
Przez lata powstało mnóstwo wariantów tego alpejskiego trawersu, ale to najbardziej klasyczna wersja Haute Route. Jej pokonanie zajmuje 6 dni. Dzienne etapy to ok. 6-10 godz. Na dojście do Saas Fee potrzebne są dwa dodatkowe dni.
Na turę najlepiej chodzić od marca do 10 maja. Potem schroniska są zamknięte, chociaż warunki wciąż dobre, więc zdeterminowani narciarze sypiają w tzw. pomieszczeniu zimowym i gotują we własnym zakresie.
By pokonać trasę, potrzebna jest dobra kondycja, umiejętność sprawnego poruszania się w rakach po lodowcu i technika pozwalająca bezpiecznie zjeżdżać w każdych warunkach śniegowych.
Elbrus
Nawet na najwyższy szczyt Kaukazu, zaliczany do Korony Ziemi jako najwyższy szczyt Europy, da się wejść na fokach, choć to już propozycja tylko dla najbardziej doświadczonych.
Przed wejściem na Elbrus (5642 m) konieczna jest solidna aklimatyzacja. Wokół nie brakuje jednak trzytysięczników odpowiednich na całodzienne tury: m.in. Tchotchat Peak (3870 m), Gumatchi Peak (3810 m) czy Koiavgan Pass (3500 m). Popularnym miejscem na aklimatyzację jest też podejście na Czeget (3461 m n.p.m.), a stamtąd zjazd do doliny u stóp szczytu Nakra-Tau.
Na Elbrus najlepiej wybierać się w kwietniu i maju. Wtedy można spodziewać się dobrych warunków śniegowych.
Pierwszy etap to wspinaczka do bazy Garabashi (tzw. „Beczki”) na wysokości 3800 m n.p.m. Stąd jeszcze jedno wejście aklimatyzacyjne – tym razem na 4800 m do Skał Pastuchowa. Po nocy w beczkach Garabashi (pojemniki po paliwie rakietowym przerobione na schrony mieszkalne) czeka atak na szczyt.
Żeby porwać się na skitourowe wejście na Elbrus trzeba nie tylko jeździć bardzo pewnie na nartach w każdych warunkach śniegowych, ale też z łatwością poruszać się w rakach i z czekanem. Trzeba też wziąć pod uwagę, że wysiłek jest tu jeszcze większy ze względu na wysokość.
Barbara Suchy