Przemierzała Polskę rowerem przez 1500 km, by na nowo odkryć swoje korzenie. Zanurzyła się w polskiej kulturze i przyrodzie. Jak to jest ponownie odkryć Polskę po dwudziestu latach i przeżyć bliskie spotkanie z żubrami, opowiada Sophie Planque w rozmowie z Julią Klimek.
***
Julia Klimek: Czy Polska jest takim krajem, jak to sobie wyobrażałaś?
Sophie Planque: Jest inna – jako dziecko co roku jeździłam do Polski, żeby zobaczyć się z rodziną ze Środy Wielkopolskiej. Moje wspomnienia z dzieciństwa w Polsce to tereny rolnicze, brak dobrych dróg, ciężkie zimy i tak dalej. Odkąd byłam tu ostatni raz, minęło jakieś 20 lat. Naprawdę ciekawe jest dla mnie to, jak Polska staje się coraz bardziej nowoczesna, ale jednocześnie zachowuje tradycyjne zwyczaje i zabytkowe domy. Widać też nowe, wspaniałe budynki, jak na przykład w Warszawie. Kiedy wjechałam do tego miasta, zaskoczył mnie widok dużych, pięknych obiektów. To inna Polska, niż ta, którą znalazłam, ale przy tym nie aż tak odmienna. Rozwija się w bardzo fajny sposób. Miło było ponownie odkryć Polskę i poznać nowe regiony.
Rozmawiając z Francuzami o Polsce, odnoszę wrażenie, że jesteśmy dla nich zupełnym wschodem Europy. Czy też tak to odbierasz?
To zależy, dokąd się udawałam. Oczywiście granice się bardzo zmieniły i na niektórych odcinkach na wschód od Warszawy można „poczuć” wpływ historii, jak na granicy Białorusi i Polski. Doświadczyłam tego, że Polska ma słowiańską kulturę i historię, ale jednocześnie nie jest to tak bardzo „na wschód”, jak sobie wyobrażamy. To nowoczesny kraj i nowocześni ludzie, którzy podtrzymują swoje tradycje – ta równowaga jest interesująca. Francuzi i Belgowie po prostu sugerują się szkolną wiedzą na temat Polski.
Według Polaków, których spotykałam, ostatnie 20 lat było najlepszymi latami w historii dzięki Unii, rozwojowi miast i transportu drogowego. Dla mnie nie różni się zbytnio od innych miejsc. Powiedziałbym nawet, że jest czystsza i czasem lepiej przystosowana niż Francja. Oczywiście nadal można tu poczuć przeszłość, ale ludzie idą dalej. Ciężar historii nie jest już tak wielki. To pokolenie chce, żeby wszystko było inne i można to poczuć.
Co było dla Ciebie największym zaskoczeniem?
Że boczne drogi są nadal bardzo złe (śmiech). Naprawdę zaskoczył mnie fakt, że wszędzie jest mnóstwo dzikiej przyrody i terenów podmokłych. Może niekoniecznie pod Poznaniem, bo tamte okolice są bardziej rozwinięte rolniczo. Ale istnieje pewien rodzaj równowagi. Zaskoczyło mnie też to, jak bardzo pokochałam tereny wiejskie – są takie piękne! Między polami wciąż można zobaczyć mniejsze, nietknięte rzeki lub małe jeziora. Bardzo różnią się od dzisiejszych francuskich wsi. My wszystko osuszyliśmy, by stworzyć pola i zmieniliśmy bieg rzek. Pod tym względem w Polsce jest cudownie, bo we Francji przez podobne działania mamy duże kłopoty z coraz gorętszymi latami i suszą.
Czerwiec to wyjątkowy miesiąc, ponieważ to czas przesilenia, rośnie dużo kwiatów, a pogoda jest po prostu idealna — nie za gorąco i nie za zimno. To był najlepszy czas na ponowne odkrycie Polski. Wybierałam boczne, mniejsze trasy – gruntowe i piaszczyste, bo to doskonały sposób na poznawanie ludzi i obserwowanie dzikiej przyrody. Widziałam wilki, łosie, jelenie. Na terenach podmokłych żyje wiele pięknych, dzikich zwierząt i ptaków. Dzięki temu na nowo zakochałam się w równinach i terenach wiejskich.
Jak reagowali na ciebie ludzie?
Spotykałam się z dwiema różnymi reakcjami: kobiet i mężczyzn. Zwykle, gdy podróżuję z mężem, mam większy kontakt z kobietami, od razu tworzy się między nami więź. Kiedy jeździłam sama po Polsce, było odwrotnie – miałam lepszy kontakt z mężczyznami. Byli bardzo zainteresowani moim projektem. Panie na wsiach trochę się mnie bały, nie wiem dlaczego. Może dlatego, że podróżowałam samotnie? Gdzie jest mój mąż, dlaczego nie ma go ze mną?
Z młodszymi kobietami trudno było nawiązać kontakt, ze starszymi łatwiej. Nauczyłam się paru zdań po polsku, aby wyjaśnić, co robię, dokąd zmierzam i dlaczego jestem w Polsce. To stwarzało natychmiastowe, miłe więzi z ludźmi. Podobało im się, że chcę ponownie połączyć się z Polską i moimi korzeniami. Oczywiście za każdym razem pytano mnie, dlaczego mama nie nauczyła mnie mówić po polsku, co jest długą historią. Ale były to bardzo miłe, interesujące i wzbogacające momenty.
Udało ci się osiągnąć cel swojej podróży i odnaleźć ponownie korzenie?
W inny sposób. Dzięki przemierzaniu Polski na rowerze spotkałam ludzi i zaczęłam więcej rozumieć: skąd pochodzą moje reakcje i upodobania. Na przykład trochę lepiej rozumiem, dlaczego moja mama chce zawsze stawiać kwiaty przed domem. To taki mały szczegół, ale wiele wyjaśnia w moim życiu. Odnajduję swoją tożsamość, odkrywam ją na nowo. Myślę sobie „och, to pochodzi z Polski, a nie z Francji!”.
Odkrywam te części mnie, te stany ducha, tę miłość do kwiatów, które pochodzą z polskiej strony. Ponownie nawiązałam kontakt z rodziną. Po śmierci mojej babci nastąpił w pewnym sensie podział w rodzinie, przez co przez kolejne 20 lat spotkałam moich kuzynów ani cioci. Ponowne spotkanie tych ludzi to była najważniejsza i najbardziej emocjonalna część tej podróży – ponowne, prawdziwe połączenie się z nimi i poczucie, że tu przynależę.
Próbowałaś polskiej kuchni?
Oczywiście, codziennie! Kiedy tylko mogłam, chodziłam na obiady do małych restauracji i brałam zupy, pierogi, wszystkie te pyszne, tradycyjne posiłki. Wszystko było smaczne! Najbardziej smakowało mi ciasto Marcinek w Białowieży. Zjadłam jakieś 50 pierogów w trakcie swojej wycieczki. Kosztowałam różnych wersji: z mięsem, kapustką, ruskie… Polskie jedzenie i buraczki są naprawdę przepyszne. Moja ciocia (siostra babci) zrobiła mi najlepszego polskiego kotleta z ziemniakami z własnego pola i buraczkami.
Na swoim Facebooku pisałaś, że trochę się bałaś przed tą podróżą.
Bałam się z wielu powodów. Dwadzieścia lat to bardzo długi czas i lękałam się, że nie poczuję tego „połączenia” z Polską. Że poczuję zbyt wiele różnic albo że tego ponownego zetknięcia z nią nie polubię. Kiedy masz w głowie jakąś wizję, a ona nie spełni się w taki sposób, jak byś chciała, to może się zrodzić rozczarowanie. Nie miałam żadnych oczekiwań. Chciałam po prostu zobaczyć, co poczuję i jak zareaguje moja polska rodzina na moje przybycie. Miałam w głowie wiele pytań. Ale już pierwszego dnia wiedziałam, że to był dobry pomysł! Od razu poczułam więź z Polską. Wiatr wiał od strony pleców i popychał mnie do przodu – dla mnie to był taki znak, że wszystko będzie OK.
Reakcje ludzi były dla mnie bardzo ważne. Rozmawiałam z nimi, wyjaśniałam swoją historię, a oni witali mnie w piękny sposób. Zapraszali mnie do siebie na obiad czy nawet na śniadanie. Trzy razy zaproponowano mi nocleg i za każdym razem korzystałam z tej okazji. Czułam, że tu pasuję i że jest między nami jakaś więź.
W jakim języku się porozumiewałaś?
Za każdym razem próbowałam mówić po polsku w takim stopniu, w jakim potrafiłam. Gdy chciałam wejść w szczegóły, zaczynałam mówić po niemiecku, bo niektórzy znali ten język. Z częścią ludzi komunikowałam się w języku angielskim. Moim celem było poznanie „dzikiej” Polski, więc głównie przemieszczałam się przez małe miejscowości i unikałam wielkich miast (poza Warszawą, Toruniem, Poznaniem i Białymstokiem), a tam ludzie nie mówią zbyt dobrze po angielsku. W rozmowach ze starszymi ludźmi używałam Google Translate – mówiłam jakieś zdanie, a aplikacja tłumaczyła je na polski. To był powolny proces, ale przynajmniej działał. Oczywiście starszych ludzi bawił widok mnie z aplikacją.
Dlaczego nazwałaś swój rower „Baba Jaga”?
To był pomysł mojego męża. Wyjaśniłam mu, że gdy byłam mała, moja babcia opowiadała mi o babie-jadze i przestrzegała mnie, by nie chodzić do lasu (bo lubiłam sama wychodzić). Bałam się tych opowieści. Kiedy powiedziałam, że chcę odkryć dziką stronę Polski i pedałować przez lasy, mój partner powiedział: twój rower to Baba Jaga! Zaciągnie cię do lasu!
Pomyślałam, że to świetny pomysł, żeby nawiązywać kontakt z ludźmi — bo to rozbawiało każdego, kogo spotykałam. Podróżowałam po bardzo „głębokich” rejonach Polski. Czasami nie widziałam słońca przez kilka dni, bo byłam tak daleko w lesie. Nie wiedziałam nawet, jaka jest pogoda w ciągu dnia. Dlatego „Baba Jaga” miała sens.
Nie bałaś się spać na dziko?
Kiedy zbliżałam się do wschodniej granicy, to nie spałam na zewnątrz, bo wszędzie było pełno żołnierzy i nie czułam się z tym pewnie. Spałam wtedy w hotelu w Białowieży. Potem przez większość czasu nocowałam na dziko. Pewnego razu zaskoczyły mnie żubry. Jechałam piaszczystą ścieżką i byłam bardzo skupiona na drodze. Kiedy podniosłam głowę, dwa wielkie żubry stały jakieś 6 metrów ode mnie. One też były zaskoczone moją obecnością, bo nie robiłam hałasu. Wystraszyłam się, że mogą pobiec w moim kierunku i zaatakować, ale na szczęście uciekły w drugą stronę. Kiedy śpisz w hamaku, zwierzęta często cię nie widzą i podchodzą bardzo blisko, na przykład jelenie. Jednej nocy obudziło mnie jakieś tupanie i łamanie gałązek — dwa metry ode mnie stał jeleń i patrzył na mnie. Krzyknęłam, żeby odszedł, a on wydał z siebie ryk i odbiegł. To było bardzo zabawne.
Ale to tylko zwierzęta. Bardziej boję się ludzi. Znalazłam się raz w niebezpiecznej sytuacji, kiedy nocowałam na plaży przy jeziorze, gdzie było dozwolone biwakowanie. O drugiej w nocy podeszło do mnie czterech pijanych mężczyzn, którzy zaczęli na mnie świecić i rzucać we mnie śmieciami. Odchodząc, rzucili we mnie petardą i naprawdę mnie to przeraziło, bo mogli podpalić mój hamak i śpiwór. Na szczęście petarda wpadła w mokrą trawę i nie wybuchła. Następnego dnia mieszkańcy tej miejscowości zaprosili mnie do siebie na śniadanie i pomogli mi się uspokoić po tym wydarzeniu.
Nasza wschodnia granica rozczarowała cię pod względem politycznym.
Puszcza Białowieska jest potężnym symbolem dzikiej przyrody w Europie. To ostatni pierwotny las Europy, a teraz dzieli go ogromny mur o pięciu metrach wysokości. Ma wpływ na ekosystem, zwierzęta, ale i na ludzi — fakt, że stoi tam mur, nie jest tylko detalem. Uważam, że to blizna na lesie. Kiedy chcesz poczuć połączenie z naturą, to jest to bardzo smutny widok. Czułam się tym zawstydzona.
Po przybyciu do Białowieży byłam zaskoczona, że puszcza nie jest już cichym i spokojnym miejscem. Helikoptery, ciężarówki, żołnierze. W dzień mojego przyjazdu rząd ustalił nową strefę buforową, więc wszyscy byli tym zaniepokojeni. Dla mnie był to stresujący moment, bo nie wiedziałam, czy mogę w tym miejscu zostać. Czułam się trochę jak na terenie wojennym, pomimo tego, że jesteśmy w NATO i strefie Euro. Jednocześnie poznawałam życzliwych ludzi, którzy opowiadali ciekawe historie o życiu lokalnej społeczności. Trzeba szukać pozytywów tam, gdzie się da.
Miałaś poczucie, że Polska jest podzielona politycznie?
Tak jest chyba wszędzie — mieszkańcy wsi są bardziej konserwatywni, a w dużych miastach mają otwarte umysły. Choć to prawda, że światopogląd ludzi ze wschodu Polski jest inny niż tych z zachodu. Naprawdę było czuć, że ludzie chcą tego muru. Ta sytuacja jest bardzo skomplikowana, choć osobiście nie podzielam tych poglądów. Trudno mi było wyrobić sobie opinię, patrząc na to z perspektywy kogoś mieszkającego we Francji. To jednak nie zmieniało ich podejścia do mnie. Jeden młody człowiek powiedział mi, że po raz pierwszy w historii Polacy mogą się czuć bezpiecznie. Rozumiem ten punkt widzenia, bo widziałam, że ludzie naprawdę boją się Rosji, niepokoją się kwestiami migracyjnymi i tak dalej.
Planujesz napisać coś o swojej podróży?
Dwa francuskie magazyny poprosiły mnie o artykuły: jeden konkretnie o Białowieży, a drugi o całej podróży. Myślę też o napisaniu książki. Jestem również w kontakcie z innym magazynem, który zdecyduje, czy jest zainteresowany moją historią.
Czy czas spędzony w Polsce poprawił twoje umiejętności językowe?
Pod koniec swojej podróży byłam w stanie zrozumieć prawie wszystko, co mówili do mnie ludzie. Wciąż nie umiem dobrze mówić, jestem nadal w fazie „biernej znajomości języka”.
Jestem z tego bardzo zadowolona, to dla mnie takie symboliczne. Bardzo trudno jest się nauczyć polskiego, szczególnie kiedy masz jakąś osobistą historię z nim związaną. Ta podróż była dla mnie bardziej intensywna niż rowerowa wyprawa z Alaski do Patagonii, bo wychodziła z serca.
***
Wyprawę Sophie Planque sponsorowała Columbia Sporstwear, której dziękujemy za pomoc w skontaktowaniu się z podróżniczką.