– Mam dość zapylenia. Chcecie się wybrać w skały? – zapytała Agata, która właśnie skończyła czwartkowy trening.
– Chyba trzeba będzie. – odpowiedział Maciek.
Magda i Łukasz pokiwali głowami z aprobatą. Cała czwórka wspina się razem od dwóch lat, mieszkają w stolicy i tutaj trenują na jednej ze ścian wspinaczkowych. Mają też wiele dobrych wspomnień z wypadów na Jurę Krakowsko- Częstochowską.
Agata i Maciek są parą, a Magda i Łukasz ich przyjaciółmi, którzy chyba parą nie są, ale nikt tego nie wie. Oni sami chyba też nie za bardzo. Nie ma to żadnego wpływu na wspinanie, które od jakiegoś czasu stało się sensem życia dla całej czwórki. Praca zawodowa jest tylko dodatkiem do wspinania. Celem stała się – CYFRA! Najlepiej, żeby była jak najwyższa.
– Nowe, srogie przejścia – odpowiadali jednogłośnie, kiedy ktoś pytał ich o plany na przyszłość.
Najtrudniejsze drogi, które udało się im do tej pory pokonać to te o wycenie VI.2. Wszyscy mieli jednak nadzieję na super wyniki. Każdy z nich zaczął się wspinać mając więcej niż 25 lat. Co z tego? Czuli się utalentowani. Uważali, że wiedzą w jaki sposób zaplanować idealny trening i jak osiągnąć maksimum swoich możliwości.
Dlatego dla Agaty, która pracowała w korporacji zajmującej się finansami, rozmowy z koleżankami z open space’u stały się źródłem cierpienia. Maciek miał lepiej, bo był informatykiem. Między informatykami za wiele się nie rozmawia. Magda to copywriter freelancer, dla którego źródłem utrzymania stała się praca w domu. Łukasz był nauczycielem w gimnazjum, co nie dawało mu za wiele czasu na plotki w pracy. Agata miała najgorzej. Dokuczała jej zwłaszcza jedna z koleżanek, Patrycja – obieżyświat.
– Byłaś w weekend na Jurze? – zapytała Agatę, Patrycja, która, co prawda się nie wspinała, ale lubiła aktywnie spędzać wolny czas.
– yhhhhy – wymruczała, Agata. Chciała zdusić tę rozmowę w zarodku.
– A gdzie dokładnie? Ja ostatnio byłam w Dolinie Prądnika. Tam jest tak pięknie. Wiesz, że odkryli tam nowy gatunek rośliny? – zagadywała Patrycja.
Agata pomyślała: Co mnie to obchodzi? Po co mam obserwować jakieś zielsko?
Tymczasem Patrycji powiedziała tak:
– Nie wiem. Byłam w Podlesicach. Wspinałam się na Górze Zborów i nie interesuje mnie jaka tam jest roślinność. Wiem tylko jak podejść pod skałę idąc z kempingu.
Patrycja mówiła dalej:
– Podlescie!? Super! Byłam kiedyś niedaleko, na wycieczce rowerowej. Widziałaś te piękne jurajskie zamki, na przykład zamek w Mirowie?
– Taaaa… Byłam kiedyś w Mirowie, zrobiłam tam fajne VI.1. Zamek? No nie wiem, coś tam takiego jest, co przypomina ruiny zamku. – odpowiedziała poirytowana Agata.
Patrycja spojrzała na nią zdziwiona. Zrozumiała, że Agata nie ma ochoty rozmawiać. Wróciła, więc do swych korporacyjnych zajęć. Nie potrafiła zrozumieć podejścia Agaty.
Siedziały przed monitorami komputerów, pochłonięte pracą. Agata odpowiadała na pytania klientów. Patrycja obliczała VAT.
Był piątek rano.
Agatę od pracy oderwał dźwięk telefonu. Maciek.
– Co tam? – zapytał, kiedy odebrała i szybko dodał. – Wieczorem ruszamy na Jurę.
– Super! Co się stało, że się zdecydowałeś? – zapytała Agata, która wiedziała, że Maciek ma dużo do zrobienia przy nowym zleceniu i chciał popracować w weekend, w Warszawie.
– Zapowiada się piękna pogoda. Klient może poczekać, a cyfra nie. – stwierdził Maciek. Poinformował też Agatę, że jadą w towarzystwie Magdy i Łukasza.
Agata odłożyła słuchawkę. Postanowiła jak najszybciej rozprawić się z pytaniami i wyjść wcześniej do domu.
Udało się.
Wybiegła z pracy. Zrobiła zakupy. Wyjęła z szafy niebieski plecak. Włożyła do niego linę, uprząż, worek z magnezją, buty, ukochany śpiwór i dziesięć ekspresów. Resztę weźmie Maciek. Spanie jak zwykle pod namiotem. Była gotowa.
Czekała na Maćka, który jak zawsze się spóźniał. W oczekiwaniu przeglądała przewodnik „Jura Południowa”. Zamierzała wpiąć się do łańcucha jednego z VI.3. Wiedziała, że może, bo zrobiła zimą dobry trening, który na pewno przyniesie efekty. – Co pocisnąć? – zastanawiała się Agata. – A może Dolina Prądnika? Pochylec? Jest tam też Skała nad Potokiem i Wielka Skała – mówiła głośno Agata. Zadzwonił domofon.
– Tak?
– No to ja, Maciek. Złaź. Jedziemy!
Wyruszyli. W samochodzie rozmawiali o wspinaczkowych planach.
– Zrobisz to VI.3 – stwierdził Łukasz, który uważał, że Agata osiągnęła niesamowity postęp sportowy w bardzo krótkim czasie. – Jeśli nawet nie zrobisz to opatentujesz i pociśniesz za tydzień. – dodał.
– No przecież zrobi. – uspokajał Maciek, który prowadził samochód. – Gorzej, że ja nie jestem gotowy na VI.3. Może spróbuję jakieś VI.2+?
– A podobno bardzo ładnie jest w Dolinie Prądnika. No tam gdzie jedziemy –powiedziała Magda.
– Co!? Nie gadaj jak moja znajoma z pracy. Może jeszcze przewodnik turystyczny i mapę zabrałaś? – zaczęła się denerwować, Agata.
– Nie zabrałam, ale może by się nam coś takiego przydało, nie mamy przecież pojęcia o tym rejonie Polski. – uznała Magda, która poczuła się urażona.
– Daj spokój. Nie jedziemy zwiedzać, tylko się wspinać. Kiedyś pojedziemy też na Jurę turystycznie. – powiedział, pojednawczym tonem, Łukasz.
Sobotni poranek.
Tak jak planowali, wybrali się do Doliny Prądnika. Mieli okazję zaatakować „cyfrę”. Agata była pełna pozytywnych myśli i pewna siebie. Dlatego powiedziała:
– Od razu wstawiam się w VI.3. Nie będę marnowała czasu na jakieś łatwe piątki. Tylko się zmęczę i moje plany wezmą w łeb.
– A może byś się na tych piątkach rozgrzała? Spróbujesz jakieś VI.1 i zobaczysz jak się dzisiaj w skale czujesz? – zasugerował Maciek.
– Nie denerwuj mnie! Jak zwykle nie wierzysz w moje siły. – zaczęła krzyczeć Agata.
– Spokojnie… tak tylko zasugerowałem. Przecież zrobisz jak zechcesz. – powiedział.
Na Jurze trwał piękny poranek.
Słońce wyłaniało się zza chmur. Na trawie skrzyły się różnymi kolorami kropelki rosy. Skały wyglądały tajemniczo. Powietrze lekkie i świeże, przyjemnie było oddychać pełną piersią.
– Ale tu pięknie! – krzyknęła, z zachwytem w głosie, Magda.
Pozostali spojrzeli na nią jak na kogoś, kto przed chwilą odbył poważną rozmowę z psychiatrą. Wszyscy, poza Magdą, myśleli podobnie: Jest jak jest. To przecież Jura. Tutaj nie przyjeżdża się po to, żeby zastanawiać się nad pięknem przyrody.
– Na Pochylec? – zasugerowała Agata.
I stało się tak, jak chciała.
Podeszli pod skałę, która znajdowała się niedaleko ruchliwej drogi.
Pochylec przypomina trochę krzywą wieżę w Pizie. Skała wysoka i ładna, co daje dużo zabawy podczas wspinania. Agata jednak nie uważała wspinania za zabawę, ani nawet za przyjemność. To był obowiązek. Denerwowało ją, kiedy znani, mocni wspinacze opowiadali w wywiadach o swoich trudnych przejściach: „miałem wiele zabawy”, „fajne wspinanie”, „trudna droga, ale daje wiele radości”. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć. Zaatakowała jedno z dostępnych na Pochylcu VI.3. Zaczęła patentować i jednocześnie się denerwować.
W pewnym momencie stwierdziła:
– Nigdy tego nie zrobię. Tam jest krzyż, potem jakaś mała dziurka na dwa palce, klama i faker. To jest nie do pokonania. Zaraz się popłaczę ze złości.
– Agata możesz nie marudzić!? Sama chciałaś tutaj przyjechać! – denerwował się Maciek.
– Znowu się czepiasz! – krzyczała coraz bardziej zdenerwowana Agata. Była już dziewiętnasta. Powoli robiło się ciemno. Ona koniecznie chciała tę drogę zrobić.
– Idę do lasu. Przejdę się, opróżnię pęcherz i zobaczymy. – stwierdziła.
Poszła. Nie zabrała ze sobą nic, poza paczką chusteczek higienicznych.
Weszła w las ścieżką, która prowadziła od ruchliwej ulicy i cały czas prosto. Później skręciła kilka razy. Zobaczyła polanę. Rosły tam dziwne, żółte kwiaty. Znowu skręciła w inną ścieżkę. Cały czas myślała o tym jak przejść to cholerne VI.3. Wspinanie było dla niej czymś więcej niż sposobem na fajne spędzanie wolnego czasu. Nawet czymś więcej niż pokonywaniem słabości czy lęku przed wysokością. Wspinaniem chciała udowodnić innym i sobie też, że jest wyjątkowa, że robi coś, czego inni nigdy by się nie podjęli. Im dłużej się wspinała, tym bardziej wiedziała, że chce być najlepsza. Pojawiło się pragnienie, żeby pokazać innym wspinającym się, iż ma do tego wyjątkowy dar. Kobietom chciała udowodnić, że jest z nich najsilniejsza. Mężczyznom, że ich technika nigdy nie będzie tak dobra jak jej. Nie przemawiały do niej argumenty znajomych. – Zbyt późno zaczęłaś. Nie pokonasz najlepszych – mówili.
Dupa! Niech mnie nie denerwują, myślała Agata idąc przez las.
– A tak w ogóle to gdzie ja jestem? – powiedziała na głos po dwóch godzinach krążenia. – Nie patrzyłam, gdzie idę, robi się ciemno, co ja mam teraz zrobić? – rozmawiała sama ze sobą. Nie miała mapy, a nawet gdyby miała to i tak nie potrafiłaby z niej skorzystać. Jedynym rodzajem mapy, który do niej przemawiał było wspinaczkowe topo no i jeszcze GPS.
Siedziała w lesie, bezsilna. Zaczęła płakać: Mam już tego dosyć. Nie mogę zrobić VI.3, nie potrafię wyjść z głupiego lasu, zje mnie lis i umrę najgłupszą śmiercią na świecie!
Tymczasem Maciek, Łukasz i Magda zaczęli się denerwować.
– Gdzie ona jest? Przecież już ciemno, a ona nie ma dobrej orientacji w terenie. Może jej poszukamy? – zaproponował Maciek.
– Ale gdzie mamy szukać? Nie wiemy, w którą stronę poszła. – odpowiedział Łukasz.
– No masz rację… cholera! Dlaczego ona musi być taka denerwująca i dlaczego zawsze musi postawić na swoim!? Co robimy? – pytał Maciek.
Postanowili, że poczekają. Jeśli nie przyjdzie przed północą zaczną chodzić po lesie i wołać. Tak też się stało. Zadzwonili po GOPR.
Szukali, wołali, prosili, żeby wyszła z lasu.
Nad ranem, kiedy już świtało może była trzecia, a może czwarta. Trudno powiedzieć. Agata się znalazła. Jakimś sposobem dotarła do drogi, zapłakana i smutna.
– Co się stało? Wszystko w porządku? – zaczął Maciek.
– Czy potrzebuje pani lekarza? – dopytywali ratownicy GOPR.
– Nic nie jest w porządku, bo nawet nie wiem, gdzie tak naprawdę jestem. Przecież przyjeżdżam tutaj w każdy weekend.
Matylda Młocka