Stałam na starcie i miałam strach w oczach. Tyle osób poklepuje po ramieniu, trzyma kciuki, mówi o wynikach, wygrywaniu, szybkości. A ja się boję, że nie dam rady, że złapię kryzys, że raptem dwa tygodnie po ciężkim starcie w Biegu Granią Tatr nie mam szans wyzwolić w sobie pełnych pokładów energii… Ludzie dookoła się cieszą, czuć podniecenie, a ja, gdybym mogła, zrobiłabym w tył zwrot i poszła do domu. Ale jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B…
Grań i B7D to były dla mnie dwa najważniejsze starty jesieni. Najpierw na jesień zaplanowałam B7D, Bieg Granią Tatr miał być niekolizyjnie dużo wcześniej. Potem termin się zmienił, a mnie szkoda było rezygnować. Długo się wahałam czy startować w obu biegach czy z któregoś zrezygnować – 3 tygodnie na regenerację i odbudowę to mało czasu. Zaryzykowałam i udało się. Oba starty były bardzo ważne i do końca nie byłam pewna, który ważniejszy.
Po Grani zrobiłam kilka dni przerwy. Ale już tydzień po zawodach biegałam w Tatrach. W okresie pomiędzy biegami przebiegłam około 200 km, oczywiście wszystko zgodnie z ustaleniami z trenerem – Izą Zatorską.
Trasę zawodów znam dość dobrze z treningów i startu w 2011 roku. Organizator wprowadził tylko dwie, można powiedzieć kosmetyczne, zmiany. W tym roku w ramach przygotowań bardzo mało w moim odczuciu biegałam po trasie. W dużej części wynikało to ze zwiększenia ilości treningów w Tatrach. Jak zwykle nie trenowaliśmy razem z Pawłem, z tej prostej przyczyny, że dla niego moje tempo jest za wolne, a ja próbując mu dorównać kroku wykańczam się. Nikomu to na dobre nie wychodzi. Paweł jest moim trenerem mentalnym. Raczej nie wierzę w siebie zbytnio, to on buduje moją psychę. Ja jestem takim odludkiem treningowym. Raczej nie lubię towarzystwa na treningach. Przyzwyczaiłam się też do samotności na zawodach. Polubiłam rzeczywistość taką, jaka jest.
Wiedziałam sprzed dwóch lat, że w Piwnicznej zaczną się prawdziwe zawody. Tam okazuje się, kto zachował siły na końcówkę. Ja zachowałam ich bardzo dużo. Prawdę mówiąc wprawiłam w zdumienie samą siebie. Na zbiegu ze Szczawnika rozwaliłam paznokcia (dziś już go nie mam :). Strasznie dał mi w kość. Jak człowiek jest zmęczony, a ja już wtedy byłam, takie problemy potrafią przytłoczyć. Na szczęście w Szczawniku (83 km) byli Darek z Jaśkiem. Jasiek widząc moją minę, postanowił przebiec ze mną cały podbieg do Bacówki nad Wierchomlą (5 km podbiegu pomiędzy 83 a 88 km trasy). Fajnie, bo byłam bardzo samotna na tych zawodach, a on znalazł do mnie klucz. Opowiadał fajne rzeczy, a na pożegnanie powiedział: „zastanów się, jakie są twoje mocne strony i wykorzystaj je”. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, co on miał na Boga na myśli! Potem stwierdziłam, że trzeba pędzić, nie ma rady. Mimo, że końcówka nie była łatwa, znacznie mniej mnie zmordowała niż w 2011 roku. Wtedy zbiegałam do Krynicy ze łzami bólu w oczach.
Zwycięstwo w tych zawodach znaczy dla mnie bardzo dużo. Zamyka dla mnie sezon ultra 2013. Nie oznacza to, że już nie będę biegać. Chcę startować jeszcze około dwa miesiące i wtedy zacząć zimowy trening. Już zaczęłam oglądać kalendarze. Na razie nie biegam, bo na zawodach nabawiłam się stanu zapalnego przyczepu Achillesa, ale chodzę na rehabilitację i już jest ok. Myślę, że już dziś pójdę pobiegać. Na pewno chcę pobiegać coś na asfalcie. Trochę kusi mnie Maraton Bieszczadzki, ale umówiłam się ze sobą, że to koniec długich startów i sama nie wiem… Niestety, straszne jest narkotyczne działanie biegania. Już miałam odstawić, ale diabeł kusi. Zobaczymy kto wygra.
Wakacji wyjazdowych z Pawłem, w końcu od pracy odpoczywamy biegając, a pracując odpoczywamy od biegania. Standardowo będziemy chcieli pojechać na dłużej na biegówki zimą i może zimą jakieś starty w cieplejszych klimatach. Bardzo mi się spodobało wyjeżdżanie zimą w cieplejsze strony świata. Jestem ostatnio strasznym zmarźluchem i zbyt długie chłody mnie wykańczają.
I na koniec – jestem zachwycona coraz większą ilością biegających dziewczyn. Naprawdę super. Ostatnio bardzo miło mi było usłyszeć, że zmotywowaliśmy z Pawłem kilka osób do biegania. Biegajcie, bo to świetny nałóg. Życie z bieganiem jest ciekawe, a po jakimś czasie, jak posmakujecie gór i długich dystansów, zrozumiecie, że bez tego życie to nuda.
***
Więcej o startach Magdy Łączak i Pawła Dybka: http://www.salomonrunning.com/pl/blog.html
Film z finiszu: https://www.facebook.com/photo.php?v=564712270244047&set=vb.520279921357176&type=2&theater
Magda Łączak (Salomon Suunto Team)